Szaszłykowy łasuch
użytkownik 97760
2012-03-25
- eeeech! to po spaniu - wymajaczyłem.
Spojrzałem na spławik a ten tkwił dokładnie w tym samym miejscu co przed kilkudziesięciu minutami. Słońce zaczęło już chylić się ku zachodowi i z wolna opadało po drugiej stronie starorzecza. Temperatura była wciąż wysoka jednak nad brzegiem tego uroczego łowiska wraz ze mną zaczęło budzić się życie. Wstałem, podszedłem do wędki i sprawnym ruchem wyjąłem zestaw z wody. Robak nietknięty ale już nie dający oznak życia smętnie zwisał na haku. Założyłem więc dorodną dżdżownicę i już z większą nadzieją na sukces zestaw posłałem w „oczko” wolne od wszędobylskiego grążela. Siadłem sobie na ziemi a plecy wsparłem o masywny pień drzewa i bacznie przyglądałem się ożywającej okolicy. Po przeciwnym brzegu szczur piżmowy buszował pośród trzciny tak jakby nabrał chęci na zwykłe, beztroskie wygłupy. Dzięcioł dalej harował nad moją głową tak zawzięcie, że coraz bardziej myślałem o tym aby go przegonić.
Upał jakby powoli ustępował ale wciąż musiało być ponad 30 stopni bo podświadomie zacząłem przesuwać się w tył, za uciekającym cieniem. Słońce bowiem będąc coraz niżej śmiało zaglądało pod koronę ogromnej wierzby. Już całkiem na poważnie zacząłem obserwować spławik licząc na branie jakiegoś dorodnego lina. Łowisko było przygotowane należycie, nęciłem je przez kilka kolejnych dni i poprzedniego wieczoru już dało się zauważyć żerowanie lina w postaci unoszącej się z dna piany. Tym razem jednak zamiast żerujących linów i piany w łowisku pojawił się niespodziewany gość. Zielono-brązowa żaba zaczęła wycieczkę z grążelowego liścia wprost na mój spławik. Leniwymi ruchami dotarła do spławika i przednimi łapami wsparła się na nim lekko go przytapiając. Zaczęła się na nim kiwać na boki wypatrując jakiegoś owada, którego mogła by długim jęzorem porwać w czeluści swej bądź co bądź brzydkiej paszczy. Nie powiem bo wizyta ta zaczęła mnie nieco irytować, czekałem bowiem na branie płochliwego lina. Siedziałem jednak tak wygodnie, że nie chciało mi się przepędzić intruza, licząc że sam się znudzi i odpłynie.
Niestety żaba w najlepsze wciąż kiwała się na spławiku. Wtem przeraźliwy plusk rozległ się po okolicy i ogromna paszczęka żabę w raz ze spławikiem wciągnęła pod wodę. Moje zdziwienie było na tyle wielkie, że zerwałem się dopiero jak zauważyłem iż moja wędka zaczyna uciekać do wody. Złapałem ją oburącz i rozpocząłem tę dziwną walkę. Bardzo długo zmagałem się z rybą nim wydobyłem ją z liści grążela. Miałem naprawdę dużo szczęścia, że nie owinęła żyłki wokół korzeni. Wciąż jednak przeciwnik nie dał się wydobyć na powierzchnię. Do czasu gdy popisał się piękną „świecą” wyskakując 30 cm nad lustro wody nie wiedziałem z kim toczę bój. Szczupak był naprawdę piękny. Zastanawiałem się tylko kiedy przetnie swymi zębiskami żyłkę. Lecz kolejne sekundy wciąż nie przesądzały kto wygra tę walkę. Szczupak jednak zaczął słabnąć i po chwili pozwolił się przyholować do brzegu. Chwyciłem go za karczysko i wyjąłem na brzeg. Biedaczysko szczękę miał rozwartą do granic możliwości. Spławik tak niefortunnie utkwił mu w pysku, że antenka wyszła nosem. No, widok był naprawdę komiczny. Szczupakowi musiało być naprawdę wstyd więc nie chcąc się już nad nim pastwić złamałem spławik i wyjąłem mu z pyska. Ze śmiechem na twarzy wypuściłem szczupaka do wody i tak musiało być mu naprawdę głupio. Nie dość, że żaba uciekła to ten jeszcze „wykałaczki” nie umiał z pyska wyjąć.
Siadłem sobie na powrót pod wierzbą i zamontowałem zestaw na nowo uśmiechając się sam do siebie. Przyłów był bowiem tyleż samo niespodziewany co zabawny…