Szczęściara i karaś
użytkownik 24247
2010-05-06
Po ostatnich wydarzeniach nad stawem , który zafundowały mi rybusie , mogę siebie spokojnie określić tym mianem. Tak właśnie było w majowy weekend. Załamana, smutna jak to potrafi tylko kobieta siedziałam nad stawem. Obiecałam sobie w duchu , że nie pójdę do domku teściów , gościć się tylko spędzę caaaaaaały dzień nad wodą , a najlepiej będzie jak pójdę zaraz do domu i będę cierpieć w samotności.
Cały mój zły nastrój był spowodowany , niedotrzymaniem obietnicy przez mojego męża, który
uznał , że jeśli jego brat się wyłamuje a kumpel nie może , to wyprawa z żoną na ryby (a obiecał!!!!!)nie jest już warta zrealizowania.Olał mnie i wolał iść się gościć. Siedziałam wściekła i smutna jak to tylko kobieta potrafi.Towarzystwa dotrzymywały mi trzy wędki.Dwie na spławik i jedna na grunt.Do tej pory wędkę na grunt zawsze rozkładał mój Łukasz, ja się tylko przyglądałam.Teraz nie miał mi kto jej rozłożyć. Po nad to łowiłam do tej pory na ślimaki, bo ryby w stawie udowodniły mi , ze takie a" la francuskie menu im odpowiada. Co więcej i karaski a w szczególności karpie bardzo chętnie brały na ślimaczka. Ale nie było to regułą.Tego dnia wszystkie jednomyślnie chciały robaka.Także uzbroiłam wszystkie wędki właśnie w świeżo wykopane robaki, takie zwykłe. :)
jak upolować
Na gruncie umieściłam wyjątkowo dużą sztukę a do koszyka upchałam parodniowe robaki wymieszane z ziemią i czym tam jeszcze miałam. No... i tak były do wyrzucenia, a ryby na stawie i tak są przekarmiane wiec nie miałam zamiaru za darmo oddać żadnego robaka.
Siedziałam spokojnie przy jednym ze spławików i nie zawiodłam się bo co jakiś czas pięknie tańczył przede mną spławik, to tu , to tam i hop w dół, a ja w górę i już jest karaś.Nad staw zawitał mój mąż i dogłębnie mnie wkurzył obwieszczając, że nie pojedziemy(spodziewałam się tego)Dała znać o sobie moja kobieca natura-posłałam go do wszystkich diabłów, i już teraz nawet najpiękniejsza karaska nie wyrwałaby mnie z otchłani rozpaczy w jaką właśnie się zapadałam.
Odpłynęłam w myślach, nic mi się nie chciało, nic, nic nic...
...........................................................................................
Coś miga przed oczami, wracam wiec na chwilę do rzeczywistości, Ooooo jasna chol..... na przeciw mnie wędka na grunt macha się ostrzegawczo, co ja mówię , strzela o wodę jak chluba! Plask ! Plask !Uderza o tafle jak wściekła. Nie wiem co mną kieruje w takich chwilach, bo mimo ciężkiego szoku (po tym co się działo na moich oczach z wędką)już byłam w połowie drogi do gruntówki, heheh to chyba instynkt łowcy;P Jak to dobrze że ją prawie wkopałam w ziemie i zaczepiłam o płyty.
Chwyciłam za wędkę, i do góry ,ooo nie!No ja w górę, a on w dól , czułam każdy jej ruch. W między czasie już przeskoczyłam na zniszczony przez zimę pomost.Chwiał się jak głupi ale w takiej chwili nie zauważyłabym nawet jakby się pode mną załamał. Rozpoczęłam holowanie przeciwnika za pomost na schody. Nie miałam innego wyjścia , bo nikogo przy mnie nie było z podbierakiem.Gdy już ominęłam pomost i zeskoczyłam z powrotem na brzeg, pociągnęłam wędkę trochę wyżej w nadziei ,że zobaczę moją ofiarę.Mój jeden ruch i znów wędka ucieka do wody. No dobra spokojnie - tylko spokojnie. Ciągnęłam dalej, nagle poczułam luz , oj niedobrze niedobrze.
Ach drodzy wędkarze , żebym nie była grubo początkująca może nie zrobiłoby to na mnie wrażenia.Ale jestem i zaraz pomyślałam , że puściła.
Poprzedniego dnia ryby zrobiły mi podobny numer wiec nic dziwnego , że w myślach słyszałam tylko; "ot, powtórka z rozrywki". Ale, ale było nadal wcale nie lekko, pociągnęłam i do płyt zbliżyło się coś o barwie żółtej.No tak ! MOGŁAM TO PRZEWIDZIEĆ. Pan Karp we własnej osobie.Coś mi się przypomniało tamtej chwili, że Łukasz mówił mi kiedyś na rybach , że karpie zwykle zbytnio nie walczą.Ten też się szybko poddał.Pozwolił mi robić wszystko co chciałam, a ja chciałam go przyholować do schodów i tak też zrobiłam.
O masz ci los , głęboko połknął, pokłusowałam do altanki po takie jakby radełko, nie znam nazwy, nieistotne.Wracając z daleka widziałam jak mało waleczny karp podskakuje do wody i już był na płytach.O nie, nie nie! Krzyknęłam do siebie i rzuciłam się na rybę ;P;P;P Ależ to był widok.Nie zdążył zwiać. Klęczałam przy nim , pyszczek sam otworzył dlatego pozbycie się haczyka było dosyć łatwe.Gdy tylko oswobodziłam rybę z niewoli, wzięłam ją na ręce niczym matka niemowlaka i pędem ruszyłam w stronę hacjendy, żeby pokazać co upolowałam.Idąc sama do siebie wciąż powtarzałam - Ja ........ ale jestem szczęśliwa!!!No jak dziecko.Zamiast do drzwi podeszłam do okna w kuchni i zawołałam męża.Tocząca się rozmowa ucichła, a ja usłyszałam głos teścia - Co ? Co tam? - Z oddali słyszałam Łukasza - Co . Pewnie karpia złapała ? Tak ?
- O ja Cie nie mogę!!! - Już firanka poszła w górę ujrzałam twarz teścia, z drugiej strony do szyby przyklejona była siostrzenica męża Natalka.- Ooo !!! - wyczułam wielki zachwyt w głosie małej ślicznoty.
Reszta towarzystwa w tym czasie zdążyła wyjść na dwór.Niespodziewanie na mojej twarzy zagościł słodki buziak uznania od mojego męża. A zaraz po tym - No, to teraz zważymy go i na patelnie.
- Co ?!!!- Prawie krzyknęłam , gotowa walczyć jak lwica o życie karpia.
- Tato, mogę go wypuścić? - Spojrzałam na teścia wzrokiem szczeniaczka.....
No i co ten biedny tatuś mógł zrobić - No , no jak chcesz to go wypuść.
Poszliśmy nad staw, po ważeniu(2.5 kg) i sesji zdjęciowej, mój mąż oznajmił - No to teraz, włóż go do wiaderka a ja go zaraz rozprawie. - Nie zdążył dokończyć zdania, a ja już zbiegałam do stawu po schodach z karpiem na rekach.Dosięgnęła mnie ręka sprawiedliwości męża i jednym pociągnięciem za kaptur nie dopuścił do wypuszczenia zdobyczy.
- No co Ty , zostaw ją , jak chce niech go puści !- Zawołał tatuś.
- Co? Zwariowałeś? Mało tego pływa? Natalia nawet się nie waż! -krzyknął ostrzegawczo do mnie klęczącej tuż przy wodzie.
- No co? Tata mi pozwolił. - Mówiąc uśmiechnęłam się do rybki porozumiewawczo (karp już wiedział , że ma zagwarantowaną wolność ;) )Położyłam go na wodzie i...... już go nie było.
Za nieudaną wyprawę otrzymałam zadość uczynienie od samych rybek. Ach , gdy tak teraz siedzę i wspominam tę moją małą wielką przygodę, słyszę jeszcze głos mojego Łukaszka , który pół żartem pół serio mówi; " No tak , sześćdziesiąt karpi pływa w stawie a ona musiała wypuścić akurat tego....."
He he he no tak , właśnie tak , na szczęście!@!
Niech mu w wodzie dobrze będzie!