Szczupak chodzi mi po głowie...
użytkownik 15975
2009-09-17
Droga okazuje sie być taka jakiej spodziewałem sie rano, robiąć kawę z kanapek.... Słońce razi po oczach wstające, a ja zmierzam w strone najbliższej wody z rybami, jak by na to nie patrzec to troche jak zwierze w Afryce. Pomińmy dygresje i weźmy się za to co najwazniejsze. Podjazd na jezioro idzie gładko, biorę wędkę i schodzę w dół pola by wrzucić klamoty do łódki przycumowanej przy brzegu. Zapalając pierwszego tego dnia papierosa, biorąc małe wiaderko w rękę wylewam wodę z łódki.
Płynę.... 'jest dobrze' - jak to mawiał pewien pisarz. Cumuję przy liliach, zakładam obrotówkę mepsa nr 4 i rzucam, co mi potrzeba dziś to odrobina relaksu po tygodniu pracy i przerwie w nie łowieniu, no i może odrobine walki z drapieżnikiem, który od 2 tygodni chodzi mi po głowie. Pół godziny mija i cos bije na blaszkę, holuję miedzy liliami i ucieka szybko pod łódź, zaczepia się o kotwicę i ucieka, niestety... coś uciekło, prawdopodobnie szczupły - dziad nie chciał się ze mną spotkać i pogadać twarzą w twarz jak przystało na rybę. No nic, zmieniam, a raczej zakładam nowe kopytko z białym brzuchem i czarnym grzbietem i rzucam dalej, co się będę szczypać. Rzut między lilie, ryzykowny ale może sie powiedzie, holuje, przed łodzią i łubudu brzuchem do góry i w dół. Plecień jednak mocna, przy okazju pozdrawiam Pana ze sklepu wędkarskiego w Mrągowie ;) do podbieraka, zdjecie, buziak i do wody...
8:30, dokładnie dwie i pół godziny po przyjeździe, coś znowu sie zmaga z blaszką, tym razem Jaxon sie pokazał z dobrej strony., małe żarte, zębate, wredne, żywowate szczupaciątko. Zdjęcie i do wody. Tego dnia jeszcze jeden się złapał, ale podzielil losy wcześniejszych kolegów. No cóż, dzis ryby nie jem, bo nie mam ochoty ;)
10:30, powrót, prysznic i spac. To był bardzo miły, wyczerpujący, relaksujący wypad od paru miesiecy. De facto wstałem o 14, ale niedziela jeszcze cała. Obiad, piwo wieczorem, troche telewizji i witaj Poniedziałku.
Pozdrawiam,
Maciek.