Sztuczna mucha - coś co nie daje spać po nocach
Michał Pandel (nixon)
2009-02-03
Na swój pierwszy sprzęt wybrałem Jaxon Orion 2,85 #5-6 ze sznurem Worcestershire Fly DT6F i kołowrotkiem Jaxon Fly AM 5/6. W porównaniu z muchówką, którą mam teraz tamten sprzęt wyglądał jak z lamusa. Jednak mój pierwszy, niezapomniany sezon z muchą w roli głównej był genialny. Koniec czerwca-początek lipca. Wtedy to się wszystko zaczęło.
Godzina koło 15-16. Wpadam do domu, rzucam plecak, krzyczę 'cześć mamo'. Zdyszany (bo biegłem całą drogę ze szkoły do domu) wbiegam do pokoju, gdzie czekała już moja nowiusieńka, lśniąca i pachnąca muchówka. Gotowa do łowienia! O tak! Tylko jeden mały problem na mojej drodze do sukcesu. Nie mam much. Nie myśląc długo po przeczytaniu poprzedniej nocy kilku stron o kręceniu much złapałem haczyki, nitki (od mamy z pudełeczka do szycia - zaznaczę że nitki były zwykłymi nićmi do szycia o wieeeele za grube do celów muchowych) i czapkę z lisa na jeżynkę - do dziś mama myśli, że to mole wyżarły taki placek futra z dość komunistycznej czapki. Przydałoby się jeszcze imadełko myślę sobie. Od czego były kombinerki :). Wyglądało to tak: haczyk łapałem kombinerkami, sklejałem je taśmą, aby działały jak imadełko i całość przytrzaskiwałem szufladą. Dziś się z tego śmieje, zapewne Wy też, ale co to były za muchy :). Kręciłem w stylu 'HBO na stojaka'. Ukręciłem aż dwie muchy w takich warunkach i pobiegłem na ryby zanim się ściemni i nic nie wyjdzie z mojego niecnego planu.
Po dotarciu nad wodę rozłożyłem sprzęt i ogarnęło mnie przerażenie. Ja - taki łeb – mam wejść do „rwącej rzeki”. Cóż, odwrotu nie miałem, bo kto pękał w tamtych czasach – no proste że cieniasy. Wchodzę! Pomimo lata woda była cholernie zimna, w szczególności, że nie miałem woderów. Strach nie pozwalał mi zapuścić się w głąb rzeki, więc doszedłem do najbliższej wysepki i stamtąd zacząłem swoją przygodę, która trwa do dziś dzień. Mucha z lisa i nici świsnęła w powietrzu do tyłu, następnie do przodu wprost na drzewo. Płacz niemiłosierny, bo wejść nie wejdę, a tracąc zostanie mi ostatnia mucha. Drzewsko nie miało litości i ukradło mi muchę (mogę przysiąc, że specjalnie i po złości to zrobiło). Nerwy na wodzy myślę i plącze kalecznie moją ostatnią, „super muchę lisówkę”.
Znów zaczynam. Najpierw tył, potem przód. Udało się! Trafiłem między gałęzie i odrzucam szybko, może zbyt nerwowo linkę do tyłu. Znów sukces. Trafiam tam gdzie chciałem, czyli pod gałęzie. Wtedy wydawało mi się że była to sucha, a dziś rzekłbym że co najmniej dziwna nimfa. Bądź co bądź, owoc moich 30 minutowych starań w przytrzaśniętych kombinerkach, przepięknie spływał po powierzchni wody. Pierwszy kleń wyszedł do mojej muchy. Zdumienie sięgnęło zenitu. A jednak – są tu ryby które można łowić na muchę! Niestety spanikowałem i kleń zdążył wypluć z niesmakiem moją tak zwana „muchę”. Szybki wymach bez suszenia muchy i bach na wodę. Tworzy się lejek, zaciskam zęby, ostania myśl jaką pamiętam do dziś to: tym razem nie spudłuj kretynie. Udało się! Klenik dał się oszukać i teraz ucieka w dół rzeki w silniejszy prąd. Poprawiam uchwyt na korku i zaczynam hol. Emocje kipiały ze mnie. Czułem każdy skręt łebka tego klenia na sznurze. W końcu dotaszczyłem go do nóg. Był ogromny – całe 15cm szarych i połyskliwych łusek. Wtedy moja druga myśl: Catch and Relase o którym tyle czytałem na forach muchowych. Więc maluszek wrócił do domu.
Tego dnia padły jeszcze dwa, równie wymowne okazy, które śladem brata popłynęły całe i zdrowe. Woda już nigdy nie była zimna ani zbyt głęboka dla mnie. Muchówka Oriona była 8 jak nie 9 cudem świata. Piramidy? Chiński mur … pikuś, ja miałem mojego Oriona. Sezon mijał, ja obkupiłem się w sprzęt taki jak kamizelka, spodnio-buty, okulary polaryzacyjne i materiały muchowe. Much nie musiałem trzymać w kombinerkach tylko w imadełku. Cała ta otoczka jest fajna, stwarza taki klimat „małej Anglii”. Nie zapominajmy jednak że jesteśmy w Polsce i tu są najpiękniejsze muchowe rzeki.
Dziś jestem mistrzem okręgu skierniewickiego w dyscyplinie muchowej. Kleni łowię z roku na rok coraz mniej. Może to wina much, które się „przyjadły”, albo zwykłej rutyny – tył, przód, tył, połóż i zacinaj. Nam skromną nadzieję, że w sezonie 2009 nie zabraknie kleni w mojej ukochanej rzeczce.
Do dziś dzień z mojej ręki 2 klenie nie wróciły do domu, za co przepraszam ich rodziny i składam kondolencje. Muchówkę sprzedałem w ubiegłym roku czego bardzo żałuję. Jeżeli ten artykuł czyta Kryspin z Sochaczewa proszę o kontakt w celu odkupienia muchówki z kołowrotkiem i sznurem.
Zwyczajowo bajka kończy się morałem, a morał z tej jest taki:
Nie ważny jest sprzęt, liczba godzin nad wodą, medale, puchary i cała ta bajeczna otoczka. Najważniejszy i tak jest pierwszy raz. Ten niezapomniany.