Zaloguj się do konta

Tajemnicze starorzecze Wisły

Tajemnicze starorzecze

W to miejsce trafiłem zupełnie przypadkiem... Podążając nad dobrze znanym mi jeziorkiem celem "nadwątlenia" dosyć prężnie prosperującej w nim populacji moich ukochanych okoni zboczyłem nieco z kursu wjeżdżając w polną drogę, która po długim prostym odcinku nagle skręcała ku widocznej nieopodal kępie drzew. Skrót to wprawdzie żaden, ale eksploracja nowych miejsc zawsze bywa ekscytująca. W końcu i tak dotrę nad swoją wodę nadrabiając może kilometr. Zaintrygowała mnie nietypowa zmiana ukształtowania terenu, duża ilość drzew. Jakież było moje zdziwienie, gdy po chwili ujrzałem ciągnący się wzdłuż drogi niepozorny, lecz przykuwający uwagę akwen.

- Skąd to tu?!... - pomyślałem.

Nie byłbym sobą gdybym zaintrygowany nie przyjrzał się bliżej swojemu odkryciu. To dziwne "coś" było szerokim na może 20 do 50 metrów starorzeczem. Jak się okazało jest to starorzecze Wisły ciągnące się na conajmniej kilometr. Kolejny ślad po burzliwej przeszłości tej okolicy z czasów, gdy Wisła nie ograniczana potężnymi wałami robiła tu co chciała. Okolica była naprawdę dzika! To bardzo stara woda. Powalone drzewa, zabagnione brzegi i dużo gnijącej już roślinności świadczyło o bujnie kwitnącym w niej życiu... Czy także w tej najbardziej interesującej mnie formie? Sprawdzanie tego faktu sobie darowałem. Nie miałem dość czasu, więc postanowiłem jednak podokuczać okoniom z wody, która była pierwotnym celem mojej wyprawy. Niestety jak się okazało to raczej one "podokuczały" mnie swoim chronicznym ostatnio brakiem aktywności. Postanowiłem jednak tu wrócić i zbadać dogłębnie genezę nowo poznanej wody.

Wyjaśnienie tej tajemnicy okazało się prostsze niż sądziłem. Pierwsza osoba, której zwierzyłem się ze swego "odkrycia", czyli mój ojciec, także zapalony wędkarz (po kimś to wariactwo w końcu odziedziczyłem) opowiedział mi o tej wodzie tak wiele, że wystarczyłoby z powodzeniem na kilka zimowych wieczorów przy kominku zakrapianych "kropelkami szczęścia" :) Trudno w istocie streścić ogrom informacji, ale w głowie utkwiła mi najbardziej ta jedna historia sprzed lat...
Ciepły, wrześniowy poranek na dobre już rozpoczął się krwistoczerwoną iluminacją rąbka słonecznej tarczy wyłaniającej się zza okrytej oparami pierwszych jesiennych mgieł kępy wciąż zielonych olch. Ptaki powitały naszą dzienną gwiazdę radosnym śpiewem. Ostatnie stadko saren znikło gdzieś w gęstwinie wierzbowo-olchowych zarośli. W powietrzu wyraźnie wyczuwało się atmosferę oczekiwania na coś zupełnie jakby cała natura przygotowywała się na nadchodzące wielkimi krokami zmiany.W scenerii nadwiślańskich pejzaży właśnie wstawał nowy dzień.

Trzej mężczyźni kroczyli pewnie przed siebie ze wzrokiem utkwionym w kępę olch znajdującą się tuż przed nimi. Szli w milczeniu i skupieniu. Wydawali się w pewnym sensie nieobecni duchem. Tylko szmer ich kroków zgarniających świeżą poranną rosę świadczył o tym, że naprawdę tu są. Ich myśli już od dawna skupione były na celu tej wędrówki.
W dłoniach ściskali kurczowo bambusowe kije, uzbrojone w kołowrotki o ruchomej szpuli jakich dziś poza muszkarzami chyba już nikt nie używa...

Jeden z nich był wyraźnie starszy od pozostałej dwójki. Opalona twarz, poorana zmarszczkami zdradzała podeszły wiek mężczyzny. Mimo siwych włosów i dobrej "siedemdziesiątki" na karku poruszał się niebywale sprawnie zupełnie jakby znał tu każdy kamień... Tylko w jego spojrzeniu było coś, co nie pasowało do reszty. Ten dziki, młodzieńczy błysk pełen pasji i żądzy...

Za "przywódcą" podążało dwóch młokosów, na oko piętnastoletnich. Wydawali się być zahipnotyzowani postacią swego przewodnika. Sprawiali wrażenie bezgranicznie oddanych jego autorytetowi.
Mężczyźni zatrzymali się o kilkadziesiąt metrów od brzegu zjawiskowo pięknego wiślanego starorzecza. Pogrążona we mgle powierzchnia wody wydawała się skrywać niesamowite tajemnice. Była to piękna woda. Szeroka, długa i stale połączona z wielką rzeką. Zwalone drzewa, niedostępne, błotniste brzegi dopełniały obrazu dzikości tego miejsca. Przy wysokiej wodzie wpływały tu ryby z Wisły w poszukiwaniu schronienia, żeru i odpoczynku.
Ten właśnie fakt nasi łowcy postanowili wykorzystać. Przewodnik dobrze wiedział po co tu przybył i jak po to sięgnąć! Obaj młodzieńcy z "nabożną" niemal czcią obserwowali poczynania swojego guru. Doskonale rozumieli, że są tu warunkowo. Stary zgodził się wpuścić ich do tego świata, który był częścią jego duszy, jego prywatnym "sanktuarium", ale w zamian oczekiwał poszanowania dla majestatu tego miejsca.

- Zaczekajcie tu - zakomenderował.

W odpowiedzi skinęli tylko głowami. Stary łowca wydobył z małego blaszanego wiaderka niewielkiego karasia po czym zdecydowanym ruchem w jego grzbiecie umieścił słusznych rozmiarów kotwicę nad którą górował duży spławik zrobiony z niemalowanego korka. Ująwszy w garść bambusówkę przewodnik powoli, to na czworakach, to czołgając się podążył w stronę wody. Doskonale wiedział, że nie wolno mu popełnić błędu! Gra idzie o jego autorytet, Ci dwaj chłopcy zapatrzeni weń jak w obrazek stanowią presję, którą on musi udźwignąć!

Pierwszy rzut wykonał niemal perfekcyjnie. Koślawy korkowy spławik wylądował na wodzie tuż przy zwalonym drzewie. Ledwie zdążył się ustawić, a już zaczął płynąć szybko w bok! Nieszczęsny żywiec nie męczył się długo. Stary policzył do dziesięciu i zaciął zamaszystym ruchem. Tęga bambusówka jęknęła pod naporem tajemniczej siły. Wiekowa "katuszka" oddała kilka metrów grubej jak lina żyłki. Nie poddając się emocjom holował rybę ukrywając się za pierwszym lepszym krzakiem. Po chwili w jego ręce znalazł się na oko dwukilowy sandacz. Cichy jęk podziwu jaki wydobył się z ust adeptów sprawił, że znów poczuł się dumny i jakby dwadzieścia lat młodszy!

Po chwili zarzucił kolejnego żywca i scenariusz powtórzył się. Teraz wycofał się ostrożnie. Chłopcy dostali zielone światło.

- Już wiecie jak to się robi. Naprzód! - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Młodzieńcy z wielkim zapałem rozpoczęli łowy. Ryby brały! Po kilkudziesięciu minutach mieli już po dwa, trzy sandacze, a ich mentor wyraźnie zadowolony ze swych podopiecznych sam także wędkarsko spełniony pykając fajeczkę spoczął w cieniu rozłożystej olchy. Spod oka obserwował poczynania chłopców. Dostrzegał w nich samego siebie sprzed lat... Na jego pomarszczonej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Zmęczenie w końcu wzięło górę. Powieki zrobiły się ciężkie jak z ołowiu i niepostrzeżenie odpłynął w błogie objęcia Morfeusza...

Przebudzenie było gwałtowne! Przeraźliwy krzyk dobiegł z oddali. Reagując w tempie dwudziestolatka jednym skokiem znalazł się na nogach. Błyskawicznie zorientował się sytuacji i dziarsko ruszył na pomoc. Widok jaki zastał zamurował go, lecz nie pozbawił zimnej krwi starego wygi. Oto jeden z młodzików dzierżył w dłoni wygiętą, aż po rękojeść wędkę stojąc po pas w wodzie i błocie. Pulsujący ciężar sprawiał, że bambus niepokojąco trzeszczał.

-Trzyma pan wędkę!- wykrzyczał przerażony młodzik.

Stary ogarnął sytuację wzrokiem.

-To twoja walka - rzekł ze stoickim spokojem.

Chłopak spojrzał nań przerażony, ale zrozumiał, że oto nadszedł czas próby. Pora by udowodnić swoją męskość i dać z siebie wszystko! Odwrócił wzrok wiedząc iż jest zdany tylko na siebie. Nagle przestał się bać. Powoli z mozołem pompując podciągał bestię do siebie, a ta po chwili znów zabierała potwornie grubą linkę. Po kilkunastu, a może kilkudziesięciu minutach potwór był już blisko. Chłopak uchwycił linkę dłonią, ale kolejny odjazd wywołał na jego twarzy tylko grymas bólu... Po ręce polała się krew. Wyraźnie nie miał już sił - ryba przeciwnie. Podholował ją wreszcie bliżej. Za moment tafla wody rozstąpiła się i oczom jego ukazał się szkaradny łeb olbrzymiego suma upstrzony wąsiskami, długimi na kilkadziesiąt centymetrów. Ręce drżały z bólu i emocji. Czuł podświadomie, że tej walki wygrać nie może... Zakrwawioną dłonią sięgnął w kierunku ryby, lecz ta jakby wyczuła jego intencje i błyskawicznie dała nura pod zwalone drzewo. Uszom ich dobiegł tylko suchy trzask... Smętnie złamany niemal w pół bambusowy kij pozostał w kurczowo zaciśniętej dłoni młodzieńca. Po jego policzku spływały łzy... Wygramolił się z wody cały umazany błotem, poniżony, pokonany na oczach swego nauczyciela! Cóż gorszego mogło go spotkać?

Stary podszedł do niego i położywszy mu dłoń na ramieniu wyszeptał:

- Zrobiłeś co mogłeś...

Skinął w milczeniu głową roniąc łzy...

- Już dobrze... Świetnie się spisałeś.

Chłopak cały drżał z emocji. Adrenalina wciąż buzowała w jego żyłach. Stary wędkarz spojrzał mu w oczy i już wiedział... Ten sam błysk widział w lustrze zawsze, gdy wybierał się nad wodę. Pasja, która nie mija, nie wypala się i jest z nami do końca...

Jednym z młodzieńców był mój ojciec, a było to lat temu, całkiem sporo. Wysłuchawszy tej historii mam wrażenie, że dopada mnie deja vu... Czyżby każdy zaczynał podobnie? No niezupełnie, bo takiego eldorado nigdy nie dane mi było doświadczyć! Ale cóż, wszyscy wiemy, że "kiedyś to były ryby"! Opisane zdarzenie miało miejsce na odnalezionej przeze mnie wodzie, której postanowiłem się bezwzględnie przyjrzeć. Choć nie jest dziś tak imponująca jak dawniej to być może nadal drzemie w niej potencjał. Obiecałem sobie to sprawdzić jak tylko czas pozwoli. Uroku z pewnością nie straciła, a być może ma więcej do zaoferowania? Wciąż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dziś mając wszystko tak naprawdę nie mamy nic. Kosmiczne kije, super linki i ultra nowoczesne kołowrotki tylko po co nam to wszystko ... ?

Chyba wolałbym ze zwykłym bambusem, czy nawet leszczyną zasiąść nad piękną, pozbawioną śmieci wodą i cieszyć się emocjami nad brzegiem tajemniczego starorzecza, niż dziś męczyć się przy użyciu "ultrawysokomodułowego" kija, aby sprowokować choćby maleńkiego okonka... Nie mogę tęsknić za tym światem, którego już nie ma, bo nie dane mi było go poznać ale zawsze kiedy widzę rozczarowanie i smutek malujące się na twarzy ojca gdy znowu "nic nie brało" zaczynam rozumieć i żałować, że coś już chyba bezpowrotnie straciliśmy...

Opinie (17)

kaban

Też bym wolał łowić bambusem nad czystą i rybną wodą. Opowiadanie naprawdę fajne. Pozdrawiam. [2014-11-16 17:47]

użytkownik

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to,że to właśnie postęp cywilizacyjny dzięki któremu mamy teraz ten super sprzęt,w dużej mierze przyczynił się do tego bezrybia. A opowiadanie oczywiście na 5. [2014-11-16 18:17]

ryukon1975

Bardzo dobry tekst. 5 *****. [2014-11-17 15:39]

karwos33

Zrozumienie jednej z wielu przesłanek zawartych w tym tekście, wymaga głębszego zastanowienia nad samym sobą i swoją postawą. Mam nadzieję, że każdy wędkarz przemierzający oczyma kolejne wersety tego wpisu zrozumie, że MY już utraciliśmy eldorado, lecz możemy zacząć budować NOWE, z myślą o przyszłych pokoleniach. Świetny tekst, pozdrawiam [2014-11-17 17:05]

Jakub Woś

luks miejscówka [2014-11-17 17:45]

mossak

Piękna opowieść tylko lowisko chyba komercyjne. [2014-11-18 06:56]

marciin 2424

Jeszcze tak pięknie chyba nikt nie przedstawił naszych bezrybnych wód :) ***** i pozdrawiam . [2014-11-18 08:28]

barrakuda81

Woda nie jest \"komercyjna\".Na tego typu łowisku nie łowiłem z 6 lat.Absolutnie naturalne starorzecze \"państwowe\":-)Niestety jak wyglądam za okno to chyba na sprawdzenie czy tam są jeszcze jakies ryby trzeba będzie czekać do wiosny.Z tego co wiem to i tak tylko cień tej dawnej wody ale kto wie? [2014-11-18 10:08]

Oktaw

Bardzo interesujące opowiadanie. Też kiedyś, ze 20 lat wstecz łowiłem w leśnym, zarośnietym, małym zbiorniku, brodząc po pas niezłe okonie. Takie przypadki pozostają w pamięci na całe życie. [2014-11-18 14:04]

elgordo

Super opowiadanie 5+.Tylko jakoś smutno mi się zrobiło. [2014-11-18 16:28]

kamil333

***** [2014-11-18 18:10]

adamos001

Wspaniałe opowiadanie. Wyjęte zupełnie z mojego dzieciństwa. [2014-11-19 14:41]

bari89

Wspaniały tekst, czytając go miałęm przed oczami obraz tego miejsca mimo, że nigdy tam nie byłem. Pięknie piszesz, mistrz pióra:) [2014-11-19 19:13]

użytkownik

Widać że Bloger kwartału przyznany najodpowiedniejszej osobie:) I mimo to nie odpuszczasz Piotrku, gratuluję! Na Twe konto leci oczywiście 5*. Pozdro! [2014-11-19 20:07]

PRESTON85

lekkość pióra godna podziwu. Super opowieść! [2014-11-19 20:48]

krisbeer

Kapitalny tekst, a zdjęcia wręcz fantastyczne. Jako małolat sam przeżyłem podobną historię. Sam byłem małym chłopcem stojącym po pas w wodzie. Wyholowałem wtedy swojego pierwszego w życiu leszcza. ***** pozdrawiam [2014-11-20 09:30]

Czarek7

Bardzo miło tam posiedzieć. Ja też nic tam nie złowiłem :) [2015-01-30 19:53]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej