Takie małe zimowe wspomnienia

/ 7 komentarzy

Jadąc samochodem i przyglądając się przez szybę okolicy, zaśnieżonej i jeszcze uśpionej, zdałem sobie sprawę, że już niedługo będzie wiosna. Niby nic odkrywczego, bo po zimie zawsze jest wiosna, a jednak! Jak, co roku na wiosnę – prócz pstrągowania – lubię czasem z bratem, też wędkarzem i towarzyszem moich wypraw na pstrąga, wyskoczyć na wiosenną Płoć. No może Płoć to za duże słowo, ale Płotkę będzie w sam raz. Mamy takie swoje ulubione miejsce na Odrze, a dokładnie Wyspie Puckiej, gdzie od „niepamiętnych” czasów bawimy się w Płotkę. Miejsce to pokazał nam jeszcze w latach 60-tych nasz nieżyjący już Ojciec, doskonały wędkarz. Przede wszystkim hołdujący metodzie gruntowej, ale niestroniący też od spławika. To On nam zaszczepił wędkarstwo w takiej postaci, jaką teraz uprawiam, czyli dbanie o środowisko na pierwszym miejscu i poznawanie jego uroku, co miało się w nieodległej przyszłości przełożyć na moją wrażliwość estetyczną i duchową tego, co nas w naturze otacza.

Wtedy w połowie lat 60-tych łowiło się tylko na naturalne przynęty. Czerwone robaki czy rosówki trzeba było ukopać lub nazbierać (rosówki) późnym wieczorem w trawie, chodząc z latarką przy ziemi. Białe robaki też samemu się „robiło” np. zostawiając łeb złowionej ryby na słońcu na kilka dni. Oczywiście dotyczyło to tylko pory, w której były muchy, zimą trzeba było łowić na ciasto. Ciasto robiło się z chleba, kaszy manny, gotowanej kaszy jęczmiennej, czyli popularnego pęczaku czy mąki z dodatkiem żółtka z jajka kurzego. Nikt wówczas i długo później nie uświadczył białego czy czerwonego robaka w sklepie wędkarskim, a zanętę o różnych smakach i zapachach dostosowanych do określonych gatunków ryb to nawet w książkach nieodżałowanego Stanisława Lema z dziedziny fantastyki naukowej nie było. Wędka oczywiście była leszczynowa, bo na „bambusówkę” trzeba było zasłużyć. A jednak brały i biorą do tej pory, bo zanęta i przynęta jest akurat dla nich tzn. Płotek. Ta naturalna oczywiście. Jedną z nich jest pszenica, doskonała zanęta zarówno na Leszcza, jak i wspomnianą Płotkę. Ma aromat i po częściowym rozgotowaniu i rozgnieceniu bezpośrednio przed zanęceniem smuży.

Niektórzy powiedzą, że w tamtych czasach to na pusty haczyk brały. Owszem, rybostan nie był tak przetrzebiony jak dziś, ale sporo ówczesnych wędkarzy, jak i dziś wracało o przysłowiowym kiju, lub z marnym wynikiem. Cała tajemnica (i to też nic odkrywczego) tkwi w przysłowiowych szczegółach. Z mojego doświadczenia wiem i będę bronił tej tezy, jak niepodległości, że tak jak przenęcenie czy przebłyszczenie – spinning - łowiska, tak i spożywanie ciągle tych samych posiłków (smaki) szybko może się znudzić. Twierdzę, że ryby, jak każde żywe, żyjące w naturalnym środowisku stworzenie ma dietę zróżnicowaną i pewne smaki je nudzą, a inne, nowe intrygują i zaczynają smakować. Dość powiedzieć, że od wielu lat zapomnianą już przez wielu wędkarzy, a młodzież w ogóle o nich może nie wiedzieć, gotowaną przenicę dodawaną do zanęty stosuję przy zasadzeniu się na Leszcza. Zarówno tego łowionego metodą gruntową, jak i spławikową. Wiem, że jaszcze mógłbym pisać o innych naturalnych, roślinnych, jak i zwierzęcych przynętach opowiadać, ale inni userzy już to zrobili. Mnie w tym wspomnieniu chodziło raczej o to, aby zwrócić uwagę, że czasem wystarczy się rozejrzeć w, koło aby dostrzec to, co często jest niewidzialne.

I na koniec taki mały smaczek dla lubiących łowić Lina. Poza wszystkimi tajemnicami wędkarskimi, że należy być cicho nad łowiskiem – prawie nie oddychać – i najlepiej późnym popołudniem w parny słoneczny dzień, nęcić czerwonymi robakami, rosówkami (niektórzy też ziemniakiem), za przynętę też pęczek czerwonych najlepiej tych samemu zebranych z obornika (to też swego rodzaju wyzwanie wędkarskie) i… no właśnie. Moja sprawdzona w 100% zanęta na lina jest nieco powiedzmy - śmierdząca! Tak, dobrze czytacie – śmierdząca, a chodzi o końskie bobki. Pewnie niektórzy stosują tę „królewską” potrawę Lina. Inni natomiast gdzieś o niej słyszeli i z lekkim uśmiechem potraktowali to danie, ale jest to jedna ze skuteczniejszych zanęt na jeziorach i innych akwenach wodnych, w których występuje Lin. Oczywiście ja zanęcam tym specyfikiem najpóźniej o świcie. Bobki mieszam (w gumowych rękawicach) z siekanymi rosówkami, czasem ziemniakiem (nie za wiele) i ulepione w kule podaję na łowisko. Moja skuteczność – przy późnowieczornych zasiadkach i całkowitej ciszy wynosiła 90-95%. Warto spróbować! Lecz największą trudność będzie w znalezieniu samych bobków końskich – dla tych wędkarzy z miast, bo w sklepach tego nie ma. Ale zawsze można podjechać do jakiejś stadniny, których jest coraz więcej i uzbierać za przyzwoleniem właściciela, co nieco.

Byłbym zapomniał o rzeczy – poza samym wędkowaniem – najważniejszej! Mianowicie o porządku na łowisku. Zarówno przed, jak i po zasiadce. Wiem, wiem, każdy wędkarz po sobie sprząta. No właśnie – po sobie – zakładam, że tak jest. Ale rodzi się pytanie; skąd na brzegu, bez względu na porę roku (może zimą mniej, bo śniegiem zasypane) tyle śmieci po nas wędkarzach? Odezwą się głosy, że wszędzie są czarne owce. Tak, lecz, jak posprzątamy przed i po łowieniu i każdy to zrobi, to następnym razem będzie o niebo czyściej. I niema, co dociekać winnego tego bałaganu. Sami wiemy, że pudełka po robakach, opakowania po zanętach czy inne reklamówki nad łowisko nie przynieśli grzybiarze, tylko my wędkarze w wiadomym celu – zanęta i przynęta. A i przesiadywać będzie milej w czystym miejscu. Sam zbieram w reklamówki i wywożę czasem górę takich smaczków. Jestem pewien, że wszyscy, którzy są zalogowani czy się zalogują na tym portalu tak robią i dlatego zwracam, a raczej przypominam (bez złośliwości i podtekstów), aby czasem zwrócili uwagę tym, co opuszczają łowisko zostawiają za sobą wizytówkę, niekoniecznie swoją, która rzutuje na całe środowisko wędkarskie. Jak pisałem na wstępie – idzie wiosna i karty zostaną odkryte? A dla tych, którym zwrócimy uwagę taka maksyma życiowa, że „Myślenie nie boli”.

 


4.8
Oceń
(24 głosów)

 

Dokumenty (1)

  • - - 3 kb



Takie małe zimowe wspomnienia - opinie i komentarze

rysiek38rysiek38
0
piatal ...tez preferuje naturalne przynety jak i zanety a co do sprzatania to mysle ze trudno do tego kogos zmusic-poszanowanie natury ma sie poprostu we krwi (2009-02-22 23:49)
ryba10ryba10
0
Ciekawy artykuł.5 gwiazdek
cześc (2009-02-23 11:34)
bart12bart12
0
Swietny artykul 5 , zmuszjacy do kombinowania na rybach i myslenia , co zazwyczaj sie oplaca.
Pytanie odonsnie "paczkow" konskich :) zbiegiem okolicznosci dzis o tym myslalem tylko zastanawialo mnie to jak je podac i w jakiej ilosci , teraz widze , ze trzeba je zmieszac z czerwonymi i to wszystko , pytanie jednak o to czy koniecznie musza byc swieze, chetnie dowiem sie wiecej szczgolow, jesli takie sa ,odnosnie necenie tym "towarem"....pozdrawiam (2009-02-23 17:03)
AmitafAmitaf
0
Oczywiście, że nie! Ale też nie zeszłoroczne:)) Do tych specjałów to już za wiele nie ma, co dodawać. Jednak należy pamiętać – i to przy każdym mieszaniu zanęty -, że jak jest sucha trzeba koniecznie używać do zwilżenia wody z łowiska!!! Zarówno tej ze sklepu, jak i naturalnej (tzn. własnego wyrobu)
Pozdrawiam (2009-02-23 20:31)
stanmarstanmar
0
Nie spodziewałem się takiej swobody w przelewaniu myśli na ekran PC-ta...
Piątala daję z przekonaniem, a co do fotki to piękna ta "tajemnicza" wiem coś o tym i podzielam jej ocenę... Pozdrówka1 (2009-02-25 11:56)
SiwyDymSiwyDym
0
ode mnie 5.końskie bobki to naprawde przysmak linów,a w połączeniu z rosówką to już nic lepszego nie ma na zanęte.pozdrawiam
(2010-06-03 19:57)
pstrag222pstrag222
0
gratuluje siwetnie potrafisz opisywac swoje mysli. bardzo miło sie czytało. zostawiam oczywiscie 5
(2011-02-18 21:28)

skomentuj ten artykuł