Tauzen czyli Maroko - czas wypełnić szczeniacką misję !

/ 2 komentarzy / 6 zdjęć


 To będzie jeden z bardziej "zakręconych" moich wpisów bo by oddać całokształ to trza będzie nieźle namieszać w czasie a więc po kolei: Tauzen poznałem przypadkowo ,był moim oczkiem w głowie  z tym że do czasu niestety i tu by się nie powtarzać napiszę to a dokładniej skopiuję co powstało podczas mojego drugiego pobytu w klinice a jest to fragment "Mojej durnej knigi"czyli opowieści około wędkarskich
Zaczynamy >>> a reszta (czyli dziś)>>> potem>>>

 Moja przygoda z "Tauzenem" zaczęła się jak i skończyła całkiem przypadkowo i nagle , czasem bywaja w zyciu niestety takie chwile i przygody (smutne zazwyczaj) co w kilka minut potrafia przekreslić wiele lat pozytywnych wrazeń i doświadczeń i tak stało się właśnie w pewien majowy poranek AD. 1984.
 Hmm jakby nie patrzeć to czeka mnie dość trudne zadanie , bo trzeba będzie sobie przypomnieć , wszystkie warte uwagi szczegóły i moje kombinacje , by to co było wtedy ,a może jest i do dziś  bardzo ważne mogło się zakończyć sukcesem (a było napradę blisko), ale jak by nie patrzeć to działo się to  trzydzieści trzy lata temu i niestety trzeba będzie nieźle pobudzić, moje zryte już nieco zębem czasu , piwem i tytoniem :-) moje szare komórki do działania , by niczego nie przegapić , więc zacznę może od ułożenia sobie planu ale na razie skupie się na kawce na dzień dobry leżąc niestety w szpitalnym łóżku co nie bardzo sprzyja wenie (ale i tak pisanie jakoś umila mi tu czas) - inaczej pewno już dawno by mi odbiło .
 Dodatkowo czynnikiem dobijającym jest to co się dzieje za oknem ,czyli zaczyna rozkwitać, w końcu i tak spóźniona w tym roku wiosna- bezwietrznie , słonecznie i dwadzieścia na plusie czyli wszystko do kupy za czym człowiek tak tęskni a ja tu muszę gnić.
 Taka pogoda była mnie więcej wtedy gdy odwiedziłem ten zbiornik poraz ostatni.
 tak- a jak to się stało że i kiedy znalazłem się tam po raz pierwszy ? oczywiście jak to zwykle bywa u mnie był to poprostu przypadek (i tak bym tam kiedys pewnie zawitał) ale do pierwszego razu nic o owym łowisku nie wiedziałem, mimo niezłego juz stażu z kijami.
 Byłem wtedy,tamtego ranka na łowisku (dokładnie prawie byłem) bo stałem jeszcze w kolejce po zezwolenie na staw w "Wesołym miasteczku" obok też stał jakiś wędkarz i w pewnym momencie ktos go zagadał : Co pan dziś tu ? a nie na tysiącleciu ? nie - odpowiedział po chwili , narazie mam dosyć zabawy .
 Zainteresował mnie ten dialog bo przecież tysiąclecie to osiedle które miałem dokładnie za plecami więc skojarzenie nasuwało się same że pewnie tam jest jakas "NIEZNANA WODA"
 Kupiliśmy bilety i zbliżajac się do łowiska nieśmiało spytałem o owy staw , Gość spokojnie zaczął opowiadać o tym zbiorniku : jak dojść , jaki rybostan , co i na co bierze jak i przy okazji zdradził mi parę ciekawostek na temat tego łowiska gdzie właśnie za moment miały wylądować nasze zestawy bo wyczuł ze i na temat tej wody wiem narazie niewiele .
 Pomyślałem całkiem nieźle , jak tu nie będzie się nic działo ciekawego to jeszcze dziś uderzę na ów nowo poznany staw , w końcu czasu mam aż nadto no i od transportu tez jestem niezależny bo jestem na mojej kochanej "Gazelce".
 Zreszta juz wiedziałem że NAPEWNO nic się nie będzie działo a jedyne czego nie wiedziałem to godzina o której ciekawosć zwycięży.
 Jak zgłodnieję to spokojnie wystarczą dwa gofry i włoski duży lodzik (te w wesołym sa najlepsze) - NIESTETY NIE DLA MNIE JUŻ !!!
 Zajałem miejsce na pomoście , dość głęboko wchodzącym w głąb jeziora , jeden kijek poprostu przed siebie lekko pod skos na grunt a drugi na spławik z luftu dla zabawy tu i tam .
 Niestety poza kilkoma sztukami drobiu nic się nie dzieje a i te biora niezbyt często , widać jak ryba kraży ospale po samej górze , nawet nie zainteresowana owadami stad pewnie całkowita cisza na grunt _ dopieo potem usłyszałem o czymś takim jak letnia przyducha a zbiornik płytki , osłoniety ,z ciemnym dnem poprostu się przegrzał i jest to co jest z powodu niedoboru tlenu .
 Nie ma co - pomyślałem za godzinkę trza się na odchodnym posilić i wybrać się na poszukiwanie nowej,tajemnej wody.
 Bez problemu po paru minutach docieram na miejsce , jestem mniej więcej wsrodku północnego brzegu przy jakimś murku i rurze.
 Zestawy te co na "Wesołym" i w tej samej kolejności melduja się w wodzie z tym że spławik zaczyna swoja przygodę w nowej wodzie zdecydowanie bliżej co po minucie przynosi pierwsza "tysięczną rybkę" a dokładnie leszcza co samo w sobie było juz miłe bo tam gdzie zwykle łowie to ta ryba tam praktycznie nie wystepuje.
 Po chwili drugi i to znacznie większy ląduje na brzegu tym razem na grunt , po kilku minutach wchodzi mi stadko płoci - ot takie w wiekszości średniaczki .
 Mimo niezbyt wyszukanej gamy przynęt jakimi wtedy dysponowałem udało mi się dokonac całkiem niezłego przeglądu gatunków tam wystepujacych , połów tam to istna uciecha , do wieczora na pewno przekroczyłem piećdziesiąt sztuk i profesorka (co prawda podmiarka) ale zawsze to profesor a to wszak jedna z trudniejszych do przechytrzenia ryb zaliczyłem.
 lin to taka ryba ze można trafić na tzw. dziyń św. Jona i złowic nawet kilka sztuk a można sie i nie raz specjalnie na niego nastawiac i miesiacami nie złowić nic - ot ci taka kapryśno - tajemnicza bestia z niego i własnie za to jest powszechnie szanowany przez wiekszość wedkarzy.
 Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i trza dosiąc gazeli i grzać ile wlezie przez park do dom (przeklęte trzy górki) Jadąc "tam" można bić na nich rekordy prędkości ale nazad dają niezły wycisk , naszczescie na brak kondycji wtedy nie mogłem narzekać.
 Tak oto poznałem i skutecznie "ochrzciłem" nowy dość spory zbiornik który na najblizszy rok stał się dla mnie prawie  łowiskiem nr 1 a już na pewno na czasy gdy gdzie indziej brało słabo lub wcale.
 z każdym wypadem na ten zbiornik stawałem sie coraz bardziej mądrzejszy i staw skrywał prze de mna coraz mniej tajemnic , jak mało gdzie zacząłem łowic coraz bardziej celowo i metodycznie , nie na zasadzie co będzie to będzie a bardziej polowałem na dany gatunek o danej porze , pogodzie , w danym dniu i danym miejscu.
 Z czasem nowe podejście zaczęło przynosić całkiem wymierne efekty no i co bardzo ważne na tym stawie nie przytrafił mi sie ani jeden tzw. pusty dzień a lin nie był juz tylko przyjemnym przyłowem a zaczałem je łowić bardziej regularnie i to nawet "podrekordowe" sztuki.
 Zbliżała się jesień i co nie uniknone , dni stawały się coraz krótsze, a co za tym idzie i moje poszkolne połowy raczej stopniowo odpadały - był to czas gdy jeszcze raczej nie wagarowałem ,zostawały jedynie niedziele.
 Jesienny spadek temperatury (zwłaszcza tej wodnej)skutecznie obniżył aktywność białorybu a jazda w chłód rowerem dla kilku płoci już mnie wtedy nie kręciła tak jak kiedyś , były jeszcze okonie ale te ogólnie brały tam raczej rzadko, bez wzgledu na porę roku.   Jedynie naprawde ciepłe dni dawały szanse na zabawę ,w końcu nawet w sprzyjajacych warunkach lin przestał żerować całkowicie , ale cheć złowienia lina na medal brązowy była tak silna że jeździłem tam w miarę regularnie do końca października.
 Ostatecznie zrezygnowałem w pewna listopadową niedzielę gdy cały dzień siedzenia dał jedynie dwie małe płotki - Trzeba poczekac do wiosny ...
 Kolejny sezon na "Maroku" tak naprawdę nazywa sie ów staw rozpoczał bym wczesniej ale skazany byłem na rowerek a tu mały problem ,mianowicie taki ze rower niby mój ale pod całkowita opieką techniczną ojca czyli pod żadnym pozorem nie miał prawa wyjechac bez pozimowego przeglądu i konserwacji a to troszke trwało bo każda część musiała być rozebrana ,umyta,nasmarowana - łącznie z łożyskami a poza tym mój był drugi w kolejce po Łojcowym kole a sam przegląd zaczynał się dopiero wtedy gdy Tata stwierdził że "przyszła jego pora" tak że mój rower powąchał asfalt dopiero w połowie kwietnia - o ile mnie pamięć nie myli co do czasu czyli koniec marca (mógł być poczatek kwietnia) byłem tam raz tramwajem i na pewno był to owocny wypad - co prawda bez "profesorskiej" obsady ale zabawa już była i dlatego tak mi zależało na rowerze.
 Na szczęście poczatek kwietnia to dla mnie tradycyjnie bryś a zwłaszcza trzeci kwietnia _ niewiem co siedzi w tej dacie ale zawsze bywało grubo .
 ...............................
 Tak na marginesie właśnie dziś jest trzeci kwietnia AD.2017 a ja piszę to leżąc na szpitalnym wyrze SPSKM.  

 Przed chwilą wymacałem sobie mordę , obejrzałem i wydaje mi sie że jakby po tym tygodniu było jednak troszkę lepiej - morda mordą a mnie jeszcze czeka bojowe zadanie na dziś a mianowicie muszę skrobnąć coś sensownego Martynce bo piątego mój skarb kończy Osiemnastkę - ja być może własnie wtedy będę operowany.
 Nie mam narazie weny a jakieś standardowe życzenia są nie w moim stylu ma być krótko , nietypowo , rzeczowo i od serca więc zaczekam z tym na odpowiedni moment .
 No jeszcze tylko zastrzyk do brzucha z niemałymi kłopotami (moja tkanka tłuszczowa zanikła) i pielegniarka musi sie nieźle nagimnastykować i będę mógł się na nowo skupić nad wspomnieniami z lat osiemdziesiatych .........................................

 Przydałby się wehikuł czasu ,byłoby dokładniej a może i dało by się zmienić nieco finał ale niestety .
 W nowym sezonie dalszy ciag rozpracowywania stawu rozpocząłem jak już wspomniałem po połowie kwietnia i jak tylko to było możliwe to starałem się tam bywać w miare codziennie . obrałem sobie trzy miejscówki niezbyt oddalone od siebie na mniej uczęszczanym odcinku północnego brzegu i porównywałem wyniki , w międzyczasie nęciłem delikatnie wszystkie trzy.
 Po dwóch tygodniach postawiłem na jedną z nich a drugą donecałem na wszelki wypadek jakby pierwsza była zajeta , w maju a dokładnie pierwszego, miałem dość nieprzyjemna przygodę- w tych czasach pochód pierwszomajowy był obowiązkowy więc z musu byłem, ale na szczęscie udało mi się niepostrzeżenie urwać przed czasem i sru po rowerek i w droge na tauzen, byłem lekko ubrany- na krótko , na termometrze powyżej dwóch dyszek - około południa zaczynam łowy bez rewelacji na razie ,po południu zerwał się nagle wiatr , zrobiło się ciemno , zimno by za parę minut zrobić się biało i tak w śniegu w krótkich batkach przyszło mi wracac przez park do domu (wtedy chyba rekord pod trzy górki w górę) ale za to w domu dopiero na serio doceniłem zalety wanny z ciepła wodą .................... Biore się za list bo mam pomysł ........................ok.- gotowe.......
 Nastepnego dnia po wczorajszym incydencie pogodowym ani sladu wiec dalej zaczynam metodycznie rozpracowywac "profesorka"
 zawsze miałem przy sobie drugi kijek profilaktycznie narychtowany na lekko typowo dla zabawy tu i tam ale zawsze z dala od kija linowego, tak że przy braku współpracy z linami na nudę nigdy nie mogłem narzekać.
 każde branie na linówce powodowało zawsze szybsze bicie serca i pełną koncentrację a to za sprawa iście selektywnej przynety której mniejsze ryby po prostu nie były w stanie podjąć a i te mniejsze ale wymiarowe też miały kłopot i raczej na nia nie brały.
 Kombinowałem z czym się tylko da ale ostatecznie został spory kartofelek utaplany w serku topionym , gotowany z przeróżnymi dodatkami następnie groch (mniej selektywny) tak jak i kawałki rosówek na które z rzadka brało coś mniejszego ale drobnicy w tych akurat moich typowych linowych miejscach nie było zbyt wiele.
 Nęciłem juz znacznie delikatniej jedynie na odejście przed zmrokiem troszkę więcej.
 Podstawowym zestawem była lekka gruntówka ze spławikiem oczywiscie z hakiem i żyłką o odpowiedniej mocy bo wszakże wiadomo ze "Tinca tinca" to wojownik nie byle jaki .
 Wszystkie te zabiegi zdawały sie przynosic zamierzone efekty i rekordy nie raz zdradzały swoją obecność w łowisku a jego delikatne , majestatyczne a zarazem pewne branie nie było tak jak kiedyś dziełem przypadku a było prawie że pewne (i to nie jedno) praktycznie na każdej zasiadce.
 Linki zacząłem więc łowić systematycznie , puste dni były wyjatkiem a sztuki bardzo przyzwoite a nawet ocierające się o rekord trafiały się dość często a przynajmniej dwa rekordy poprostu ze mna wygrały spinając się lub zostawiając zdziwionego z potarganym zestawem no ale jak by nie patrzeć to walka była wyrównana , czasem im całkowicie odpuszczałem bawiac sie jedynie drobnicą lub nastawiajac sie głębiej na leszcza z gruntu by po czasie znów na nie zapolować jak znów bardziej masowo wchodziły w łowisku czyli taktyka w pełni opanowana i sprawdzona.
 Wtedy juz lin nie miał dla mnie raczej żadnych tajemnic z tym że tylko na tym łowisku bo gdzie indziej bywało inaczej lecz na pewno i tak łatwiej niż kiedyś.
 Z utęsknieniem czekałem na wakacje z przyczyn oczywistych - w końcu będzie nadmiar czasu i dużo wieksza szansa na utęskniony rekord , nie musi być złoto , może być sreberko a nawet brąz ale niech w końcu jest - w końcu za rok pracy należy się jakaś nagroda jak psu buda :-)
 Wszystkie świty przez dwa miechy będą mogły być moje a jedyną przeszkodą może być jedynie jakaś okropna pogoda lub moje lenistwo co w przypadku wyjazdów na ryby raczej mi się nie zdarzało , zdeterminowanie było zbyt silne.
 Z poczatkiem wakacji wszystko szło zgodnie z planem , rekord był tylko kwestia czasu tym bardziej ze straciłem nastepny okaz przez moją głupotę - nie rozłożyłem podbieraka i gdy to usiłowałem zrobić jedna reką podczas holu ryba wlazła w ziele i sie po krótkiej walce spięłą .
 Było tak aż do tamtego pamiętnego dnia ale otym napiszę potem ..............................................................
Niemam narazie weny by dalej pisać , jutro a właściwie za kilkanascie godzin ide znów na stół jest 9-kwiecień A.D.2017 godz.22,42.<<<
 Dziesiatego niestety na straty , zabieg szlag trafił jak i wenę na razie do reszty , psycha na granicy wybuchu!!! od czekania i niepewności - podobno jutro już na pewno.
 Jest jedenasty rano a ja gotowy - czekam... może tym razem ? jak się wybudzę i dam radę to będę kontynuował i mam nadzieję że będzie to jeszcze dzis wieczorem...
 Nie spodziewałem się że pójdzie aż tak dobrze , jest trzynasta a ja już na chodzie , ale nie dziwne - dwie godziny to nie trzynaście jak za pierwszym razem i nawet tak nie boli i teraz nic tylko jak najszybciej wracac do domu , opłacić kartę i jak siły pozwolą to wrócić tam po trzydziestu trzech latach po rekord no i strzelic fotki do rozdziału - SKOŃCZĘ W DOMU
CDN.
................................................................  
CIĄG DALSZY : Przyjechałem jak zwykle ostatnio o świcie kolejny dzień i kolejna nadzieja ,tymbardziej że pogoda ideał ,taka sama od kilku dni.
 Zanęciłem troszkę i rozkładam sprzęt , na poczatek na linówce kawałek rosówki leci dokładnie gdzie trzeba czyli około metr od ziela jeszcze tylko do pewności troszkę bardziej puszczam hamulec i można brać sie za zabawę drugim kijem.
 Słońce lekko juz nad choryzontem i zaczyna sie zabawa - przeważa płoć i czasem krasnopióka , zwiększyłem troszkę grunt , zanęciłem ? może podejdzie leszcz , nagle pierwsze branie na "dorosłym kijku" i zaliczam ślicznego linka 37 cm - oby tak dalej pomyślałem i tym razem podałem kartofelka , troszkę donecilęm i niech leży .
 Następny linek wziął gdzieś po godzince , ten mniejszy tak pod trzydziestkę , założyłem nieco większą kosteczkę i znów w to samo miejsce .
Na drugi kij tak jak podejrzewałem podeszły leszcze , co prawda nie jakies rewelacje ale tak 27-35 w sam raz by nie było nudy , w między czasie na ławce niedaleko przysiadło dwóch facetów (jeden na pewno po dwudziestce , drugi młodszy) siedzieli i obserwowali w ciszy ,do dziewiatej nic szczególnego sie nie działo ,zaliczyłem kolejnych kilka leszczy i płotek.
 Po dziewiątej spławik na "linówce" delikatnie wynurzył się , podrżał i się uspokoił (w okolicy spławika pojawiły się charakterystyczne bańki - pewna oznaka żerujacego lina) drugiej wędki nie zarzuciłem i skupiłem się na spławiku , po chwili znów wynurzenie , przytopienie i stop by po chwili płynnie wjechać pod wodę - zaciąłem i wiedziałem : JEST , JEST I TO REKORD - byle nic nie spiepszyć ,rybka na szczęście unikała ziela i bez problemu przybliżyłem podbierak w wygodne miejsce ,czym ryba była bliżej tym bardziej pokazywała swój harakterek i po drugiej próbie na moment uzyskała przewagę dosięgając zarosli , "kibice" z ławki podeszli bliżej i w ciszy obserwowali uśmiechajac się do siebie .
 Trzymałem rybę na na lekkim uciągu i czekałem na jej ruch , gdzieś po minucie ryba ruszyła na otwartą wodę i odzyskałem kontrolę , po chwili miałem ją już na długość kija (ponad pięćdziesiąt na pewno pomyślałem) ale na radość było stanowczo za wcześnie - po silnym zwrocie ryba gwałtownie ruszyła przed siebie wyciągając z dziesięć metrów żyłki - musiałem odejść od podbieraka by ją zkontrować , znów podciągam i przy okazji proszę nieznajomych o podanie podbieraka ... spojrzeli po sobie  jeden parsknął śmiechem a drugi ? drugi podszedł , złapał mi za kij i papierosem ze śmiechem przepalił mi żyłkę , potem oczywiście wpierdol ,pozbierali co im sie spodobało i puścili wolno ...
 Postanowiłem że moja noga więcej tam nie postanie - było to dla mnie zbyt bolesne ale minęły trzydzieści trzy lata i piętnastego kwietnia 2017 (trzy dni po drugim pobycie w klinice) zawitałem tam z niezłym skutkiem ponownie
 ...................................
 Skończone po radioterapi 15 maj g.0.45 - czuje się źle !

 Mniej więcej wszystko jasne ...A jak wyglądał mój ponowny debiut po latach z karpiem na święta w tle juz opisałem :-)
 Jak postanowiłem że czas na powrót to bynajmniej nie chodziło mi tylko o ponowne odwiedziny tego łowiska ale moim marzeniem jest skończyć to co zacząłem ,czyli dopaść jakiś REKORDZIK (najlepiej profesorka) ale srebrny karaś też jest tam imponujacy i jego też mam na myśli więc właśnie dziś byłem tam tak samo jak przed laty z tym że do wody poszła jedna spławikówka i jedna gruntówka (wszystko w pobliżu trzcin) które od mojej karpiowej przygody
 niesamowicie zmieniły to miejsce - jest tak jak wtedy czyli kupę lat do tyłu ...
 Zająłem to samo miejsce , obok TEJ przeklętej ławki i zacząłem łowić tak jak wtedy, no i w sumie na to samo z nadzieją na linka...  Kiedyś dałem na blog wpisik - "mikado lina mi do" i tak dla jaj skomponowałem sobie na dziś zestawik : Mikado solaris 207,żyłka mikado 0,18 i kijaszek Sensei tele match 420 , kij co prawda po mojej reanimacji (dostalem gratis uszkodzony) ale działa i to właśnie na ten zestawik mialem zamiar,dziś po latach Przeprosić się z "tysięcznym profesorkiem"
 Godzina jeszcze młoda więc na poważne łowy jeszcze czas , narazie zobaczymy co tu "pływa",zanęciłem troszkę pod trzcinki i zająłem się gruntówką (skórka z czerwonym) a po chwili na spławik białe z gwiazdami-długo nie czekałem na pierwsza krasną,tyle co ją uwolniłem i śmiałe podciągniecie na grunt, po chwili poprawka i karaś pod trzy dyszki , będzie nieźle pomyślałem i narazie bez zmian to samo do wody ,tym razem spławik nawet się nie uspokoił i jest nastepna krasna (maleństwo) czyli na razie białe na bok i dałem samą ,dosyć spora kosteczkę... Po kwadransie płynne branie na grunt i następny karach - podobny . Ok. wiem gdzie jesteście ! Do wody poszedł większy kaliber lecz tym razem bliżej i bardziej na lewo pod roslinność ,kij odłożony i mam branko na spławik , majestatyczne , spokojne , jakby cofnął się czas (takie samo jak te wtedy ,przed laty) po chwili wyłożenie , pulsowanie i płynny wjazd a po zacieciu miły konkretny opór a po chwili holu zielonkawo złoty błysk pod wodą - JEST - tego mi było trzeba , Jesteście tu i jak kiedys na "planetach"mikado linka do-ł :-)... Zbliża się dwudziesta a ja na koncie mam trzy krasne , linka i cztery "duble" Fala zanikła całkowicie i nawet wyraźnie zrobiło się cieplej a i na niebie coraz więcej błękitu - aż miło a ja mam jeszcze godzinkę ...
 Branie na spławik szybkie ! wystawka i wjazd pod wodę i jest krąpik - kto wie ? chyba moja zyciówka 28,po kilku minutach następne dwa srebrne - po jednym na kijach i na pożegnanie znów to majestatyczne branie i kolejny prosiaczek pod trzydziestkę ...
 Chyba znów jestem "pozytywnie ugotowany" i zdesperowany by dokończyć "szczeniacką" misję
 

 

 


4.5
Oceń
(10 głosów)

 

Tauzen czyli Maroko - czas wypełnić szczeniacką misję ! - opinie i komentarze

rysiek38rysiek38
+1
Dziś całkiem niespodziewanie zawitałem tam znowu (plany były inne) . niestety moje miejsce było zajęte i z poczatku obok efekty marne ale nie odpusciłem i znalazłem podobna miejscówkę a tam znów zabawa przednia i jeden profesorek no i niestety zawaliłem jedno konkretne branko a nie byle co ściaga kij z podpórek (na spławik) (2017-05-26 22:38)
erykomerykom
+1
Mój najwiekszy lin miał 45 cm a złowiłem go na...spinning :) (2017-05-27 09:30)

skomentuj ten artykuł