Ten straszny fluorocarbon
Paweł karwowski (karwos33)
2015-11-27
Fluorocarbon – przez jednych uwielbiany, przez innych znienawidzony. Jeszcze kilka sezonów temu, sam byłem przeciwnikiem jego stosowania. Nie wynikło to bynajmniej, z przykrych doświadczeń - w zasadzie daleko miało, do szeroko pojętej wiedzy empirycznej. Fluorocarbon był w mojej opinii zły, bo tak mówili inni. A ja, ślepo podążałem za ich głosem.
Wszystko zmieniło się jednak, gdy zaczarował mnie spinning kleniowy. Przechytrzenie tych większych osobników, w krystalicznie czystej wodzie, graniczyło często z cudem. Owszem, ruszały za przynętą, zachęcone jej pracą, lecz w ostatniej chwili rezygnowały spłoszone, jak mniemam – refleksem świetlnym, odbitym od żyłki.
Nie było więc innego wyjścia – musiałem zacząć wiązać zestawy z fluorocarbonem. Po jakimś czasie, gdy okazał się on wręcz niezastąpiony w przypadku ostrożnych kleni, postanowiłem wykorzystać go również, przy zestawach z plecionkami fluo, gdy nastawiałem się na szczupaki i sandacze z opadu. Potem, przyszedł też czas na okonie. I szczerze powiedziawszy wątpię, aby istniała obecnie jakaś metoda spinningu, w której fluorocarbon nie okazałby się zabójczo skuteczny. A to tylko ułamek jego możliwości…
Jak wspomniałem, wielu wędkarzy spinningowych narzeka na fluorocarbon choć, jak wynika z moich „badań” przeprowadzonych nad wodą, mało który z nich wie, czym w zasadzie fluroocarbon jest. Zacznę więc od krótkiego omówienia tego wynalazku – czyli powiedzenia, czym na pewno fluorocarbon nie jest.
A nie jest on przede wszystkim tradycyjną żyłką. Jego właściwości są zgoła inne, choć istnieją tego typu produkty, które zachowały część właściwości żyłki. Sam, stosuję najczęściej fluorocarbon MVDE (po przerobieniu już kilku innych w swojej wędkarskiej karierze) – ma on troszkę lepszą wytrzymałość od pozostałych, nie tylko w kwestii „udźwigu”, ale również odporności na powstające po atakach ryby, mikropęknięcia w strukturze. Poza tym, jest niewidoczny w wodzie, w trakcie łowienia, ponieważ załamuje światło pod identycznym kątem, co woda.
Ze sposobów wykorzystania fluororocarbonu, warto wspomnieć także o wędkarstwie karpiowym (do wiązania zestawów karpiowych np. przy Zig Rigu, aby ograniczyć wątpliwości karpi lub jako niewidzialną w wodzie strzałówkę, gdy łowimy w trudnych warunkach). Przy metodzie muchowej z kolei, świetnie zastępuje on gotowe przypony. Sprawdzi się również w wielu innych sytuacjach zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z rybami ostrożnie żerującymi.
Słabsze czucie, lepsza prezentacja
Fluorocarbon ma to do siebie, że jest odrobinę sztywniejszy od żyłki. Przy okazji, dla zupełnie niewtajemniczonych warto nadmienić, że zazwyczaj przy spinningu, stosuje się grubsze średnice przyponów z fluorocarbonu, aniżeli średnica stosowanej linki głównej. Jest to rozwiązanie lepsze, niż zestaw wiązany wyłącznie na żyłce/plecionce, ponieważ zabezpiecza nas na wypadek ataku ze strony szczupaka, nie wpływając przy tym na pracę przynęty.
Kolejny plusem fluorocarbonu, jest jego zupełna niewidoczność w wodzie. I mówiąc zupełna, mam na myśli całkowita. Po prostu go nie widać. Nie odbija on promieni słonecznych, nie ma zapachu… Wszystko to co najlepsze, żeby przechytrzyć ostrożną rybę. Polecam obejrzeć w internecie filmiki, prezentujące pracę przynęt z fluorocabonem i bez – wrażenie lewitacji w toni wodnej jest niesamowite.
Nie aż tak odporny
Teoretycznym „minusem” fluorocarbonu jest to, że w przeciwieństwie do przyponów wolframowych, nie jest on aż tak odporny na działanie ostrych zębów drapieżników, takich jak szczupak czy sandacz. Niemniej, należy pamiętać, że w związku z niewielką wytrzymałością i tak zmuszeni jesteśmy, do stosowania średnic większych. Przy tym, Fluorocarbon jest od wytrzymalszy niż tradycyjna żyłka, jeśli chodzi o odporność na urazy mechaniczne – w tym również przetarcia o ostre zęby ryby. Nie ma więc tego złego…
W związku z tym, że fluorocarbon jest nieco bardziej sztywny od tradycyjnej żyłki, nie jesteśmy w stanie zawiązać go tradycyjnym węzłem zaciskowym (a przynajmniej odradzam jego stosowanie w połączeniu z plecionką lub żyłką). Najlepiej sprawdza się węzeł Triline, którego instrukcję wiązania możecie znaleźć w internecie, nawet w postaci poradników video. Węzeł ten ma to do siebie, że nie wpływa znacząco, na strukturę przyponu fluorocarbonowego, ponieważ podczas jego wiązania, nie skręcamy szczególnie samej linki, a jedynie wykonujemy na niej niewielką pętelkę.
Kolejną zaletą wspomnianego węzła jest to, że łączenie dwóch linek jest bardzo gładkie, dzięki czemu, w przypadku korzystania z długiego przyponu, możemy bez obaw przewijać go przez przelotki podczas zarzucania. Nie wpłynie to na odległość rzutów.
Ostatnim ważnym aspektem, o jakim należy wspomnieć w przypadku węzła Triline, jest jego równe ułożenie obydwu wiązanych linek na łączeniu. Dzięki temu, przynęta jest prowadzona w linii prostej, identycznie z linką główną, i zdecydowanie szybciej, możemy wyczuć branie na kiju, niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnego węzła zaciskowego.
Fluorocarbon i plecionka – połączenie idealne
Nie ukrywam, że jestem fanem stosowania fluorocarbonu, zwłaszcza w okresie jesiennym, gdy woda jest zdecydowanie bardziej krystaliczna. Jest jednak jeden przypadek, w którym fluorocarbon można, a wręcz trzeba, stosować przez okrągły rok. Mam na myśli sytuację, w której korzystamy z plecionki w kolorze jasnym ( fluo ) i nastawiamy się na sandacze bądź okonie. W mojej opinii, szczególnie podczas łowienia tych dwóch gatunków, jest on wręcz niezastąpiony. Dzięki jego zastosowaniu, świetnie widzimy moment zetknięcia się przynęty z dnem, lub samego brania, na fluorescencyjnej lince, natomiast ryba - nie ma powodów do jakichkolwiek podejrzeń. Wszystko to sprowadza się tak naprawdę do niebywałej skuteczności – niewielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że tak drobny szczegół, jakim jest ograniczenie widoczności przyponu, potrafi odegrać tak ważną rolę.
Mała ryba, gruby przypon – jaką średnicę wybrać?
Wspomniana wcześniej wytrzymałość fluorocarbonu, przekłada się na jego stosowane średnice. W większości przypadków, jesteśmy zmuszeni do użycia odcinka o nawet dwa razy większej średnicy, aniżeli w przypadku linki głównej.
Dla przykładu, łowiąc klenie na woblery imitujące rybkę (przy woblerach smużących fluorocarbon się nie sprawdza!), stosuję żyłkę główną 0,16mm, natomiast przypon z fluorocarbonu, wykonuję z użyciem średnicy 0,25mm. Plecionka do łowienia sandaczy, to natomiast w moim przypadku 0,14mm, z przyponem z fluorocarbonu o średnicy 0,30, a nawet 0,40mm, jeśli łowię w miejsca obfitujących w ostre kamienie. Przy łowieniu szczupaków, 0,50mm to z kolei minimum….
W żadnym przypadku nie należy jednak, bać się stosowania tak dużych średnic przy tworzeniu przyponów. Fluorocarbon ma bowiem, niezależnie od średnicy, taki sam kąt załamania światła jak woda i nawet, gdybyśmy skorzystali z linki o średnicy 1mm, byłaby ona nadal, w pełni niewidoczna w wodzie. Mogłoby to przełożyć się jednak, na płynność ruchów naszej przynęty, stąd też, lepiej stosować średnice jak najmniejsze, czyli około 1,5-2 razy grubsze, od linki głównej (żyłki czy plecionki – nieistotne). To chyba najlepszy przelicznik.
Na koniec artykułu – tradycyjnie – zachęcam do spróbowania swoich sił, w łowieniu z użyciem fluorocarbonu. Naprawdę nie jest taki straszny, jak go malują – dobre 60% ryb z tego i zeszłego sezonu, wyciągnąłem na zestawy wiązane z użyciem fluorocaronu. Z ciekawości jednak spytam – jak wyglądają Wasze doświadczenia z tym wynalazkiem?