Testy połamańca
Bartosz Sapijaszko (sapek)
2010-04-14
No ale... nie po to tu jestem, żeby od razu wracać do domu. Przygotowanie zanęty - baza Trapera + trochę kopromelasy + pudełko pinki + pudełko białasów. Zawsze wrzucam do pojemnika z zanętą wszystkie robaki, niech się w międzyczasie przecierają w aromacie. W trakcie łowienia na bieżąco wybieram sobie z niego te, co na haczyk, reszta kończy w koszyczku.
Złożyłem fiderka, na pierwszy raz założyłem zieloną szczytówkę, koszyk, robale na haczyk i do wody. Później rozłożyłem połamańca, na pierwszy raz delikatnie - koszyczek 30gr, delikatny wymach. Poleciało, chlupnęło, trochę spłynęło z prądem, zatrzymało się, stoi. Git. Szczytóweczki nisko, bo wieje.
Rozkładam krzesło, relax. Minęło z 10 minut - jest branie na feederze, zacinam, pudło. Rzut na wymacany kilka dni temu blacik, ugięcie szczytówki, zacięcie. Zaczep. I to zaczep jak cholera. Myślę sobie - jest okazja przetestować wytrzymałość feedera :) Zatem ciągnę, wędka wygięta w podkowę, nic nie trzeszczy, nic nie stęka, nic nie pęka, powoli ciągnę "to coś" w kierunku brzegu. Po 5 minutach wyciągnąłem - swój własny zestaw porwany tydzień temu - ciężko szedł, bo żyłka była zaplątana o jakieś niewiadomoco, które nijak nie chciało się poddać.
Zestaw uratowany, zatem z powrotem siup do wody.
Jakoś do tej pory spływające krzaczory omijają moją żyłkę, nie jest tak źle. Nuda. Nic nie bierze. Tak jak myślałem :) Ok. 18-tej pierwszy zaczep na połamańcu - niegroźny, udało się wyciągnąć razem z kępką jakiegoś zielska. Zmiana koszyczka na 50 gr i do wody - het daleko, prawie pod główny nurt. Po kilku minutach bardzo energiczne majtanie szczytówki podpowiada mi, że jakaś rybka połakomiła się na robala. Miałem wywabić leszcze z nurtu melasą, ciekawe czy się udało... Zacięcie, coś jest :) Łatwo coś idzie, za łatwo... Pod brzegiem okazuje się, że wywabiłem leszcza... leszczyka raczej. Z 20 cm może miał. Pamiątkowe zdjęcie pierwszej rybki złowionej na połamańca po reanimacji, buzi, dupci i sio do wody.Robale na haczyk, małe conieco do koszyka i chlup do wody. Na feederze nuda... nic się nie dzieje, dłużyzna paanie, że pozwolę sobie sparafrazować cytat z "Rejsu".
Nagle patrzę na wodę powyżej stanowiska - płynie sobie radośnie, niemal w podskokach, beleczka. Nie, nie beleczka, kłoda wielka prawie jak ja sam. Skąd oni je tam biorą w tym Wrocławiu? Wygląda jakby miała przejść obok żyłki. Przejdzie? Przejdzie... przejdzie... przechodzi. Nie przeszła. Połamaniec prawie ucieka do wody. Na szczęście zdążyłem złapać w porę. No to mam test wytrzymałości mojego wynalazku. Wędka zgięta prawie w okrąg, nawet nie zatrzeszczała - dobra nasza. Kloda powoli zbliża się do brzegu, już tuż tuż... Przy brzegu w wodzie są kamloty - pozostałości niemieckiej opaski. Koszyczek się wziął i zaklinował między kamieniami, robi się coraz ciekawiej, kłoda stanęła i stoi. No to na szarpaka, oczywiście żyłka się przetarła na belce, tylko zafurkotało. No i to by było na tyle. Jeden zestaw Odra oddała, drugi zabrała - równowaga w przyrodzie musi być.
Przestało wiać, montuję drugi zestaw, powoli kończy się dzień, brań nie ma. Czas się zwijać, na niedzielę jestem umówiony z Ziomem, zobaczymy co niedziela przyniesie.