To pasja, czy już choroba?
Artur Sadłowski (Artur z Ketrzyna)
2017-12-05
Dziś wybrałem się na rybki, bo to już ostatki chwil gdzie można poganiać za zębatym. Niby to takie normalne, bo przecież każdą wolną chwilę poświęcamy swemu hobby. Ale dziś stwierdziłem że ja nie jestem uzależniony od wędkarstwa, ale mam jobla!!!
Dlaczego?
Kto normalny lubi marznąć? Kto normalny kuje lód i wypływa łódką by jeszcze troszkę porzucać mimo że pogoda do tego nie zachęca?
Właśnie Ja. Wybrałem się dziś na rybki, bo to ostatni gwizdek, by jeszcze zdążyć przed mrozkiem zapolować na tego gagatka co w tym roku przechytrzył mnie już z 5-6 razy! Przechytrzył? Co ja mówię, on ze mnie zrobił sobie polewkę. Ten dziad z zębiskami nie wiem z czego, kpił ze mnie w tym roku do bólu. Wiosną ciął floocarbony, że postanowiłem powrócić do przyponów wolframowych. Latem śmiał się ze mnie spławiając nie daleko mojej przynęty. Jesienią, ciął lilie lepiej niż spalinowa kosiarka, potem pokazał że i przypon wolframowy dla jego zębisk nie stawia najmniejszej przeszkody.
A żem jest uparty chłop. Więc i dziś wybrał się na rybki. Gdyby nie ten łobuz, to widząc ten lodzik otulający moją łódkę i izolując ją sporym pasem od jeziora. Porostu bym zrezygnował. Ale to nie ja! Myśl o tym gagatku, i to że te troszeczkę lodu zmusi mnie do tego bym mu odpuścił, że teraz mam szanse, bo woda odpoczęła od wędkarzy, bo łódki w lodzie. To wszystko kłębiło się w mojej głowie, i nie pozwoliło się poddać, zrezygnować i z podkulonym ogonem wrócić do domku.
Tak więc pakuje się i odpinam łódkę. Wiosło w dłoń i dawaj kruszyć lód i po parę decymetrów do przodu. Tak se myślę, co ja robię? No co, jestem nad wodą i mam nie zmoczyć kija? I dalej do dzieła.
Wreszcie wypływam na wolną wodę, leki wiaterek marszczy tafle wody. Nawet mi nie zimno, bo przed chwilą miałem niezłą rozgrzewkę. Jestem szczęśliwy, znów sobie powędkuje. I myślę, może to ten dzień i mu się odpłacę?
Patrzę na moją pierwszą miejscówkę, i widzę że w połowie skuta lodem. Obławiam wolne miejsca i trafiam tylko na krótką chwilę żerowania okonków. Zaliczone kilka skubnięć i cisza, odpłyneły. Nie szukam ich to nie mój cel. Wiec płynę na stanowisko nr 2. O kurcze!!! tu cała miejscówka pod lodem, jedynie jej wyjście na otwartą wodę jest możliwe do obłowienia. Niby przegłębienie i obiecujące miejsce, ale tym razem nawet kontaktu z rybką nie było. Więc na środek i z dryfem do domku, by co nieco i tam zrobić, by przegonić czarne chmurki znad moich wędek ;-)
Spływając też nic nie złowiłem, nawet skubnięcia nie było. Ach te załamanie pogody!!! I mimo to gdy łódką przepychałem się tą wąską ścieżką między lodem by ją zacumować. Byłem jak by spełniony, zaspokojony i zwycięski, bo nawet ten lodzik mi dziś nie przeszkodził. Nawet myśl że już będzie trzeba łódkę ściągnąć, jakoś tak nie bolała. Nie bolała aż do teraz. Rozstać się z wędkowaniem z łódki aż do wiosny? To tak daleko!!! Jak ja to wytrzymam!!!
Dobrze że jest jeszcze szansa na wędkowanie z lodu :-D.
Wiec się Was pytam: „To pasja, czy już choroba?”