Trociowy Król 2010
Jerzy Makara (makaron47)
2010-01-13
W dniu 3 stycznia na Parsęcie (rejon Bard) odbyły się zawody wędkarskie zorganizowane przez okręg pod nazwą „Puchar Prezesa ZO”, które zastąpiły dotychczas organizowaną przez koło „Przylesie” i klub „Jurmen” imprezę , słynne „SALMO REX” o tytuł „TROCIOWEGO KRÓLA 2010”. W zawodach uczestniczyło 150 zawodników, z których tylko 8 złowiło ryby.
Najlepszym trociarzem okazał się członek klubu „Jurmen” Kazimierz PIRZEWSKI, należący do koła w Polanowie.
Zawodnik ten o bardzo bogatym wędkarskim dorobku będący zwycięzcą kilku okręgowych zawodów złowił samicę łososia o wadze 6.3 kg i długości 96 cm. Inny klubowicz Bogdan Miazga, przybyły z daleka, bo aż z Norwegii, uplasował się na 6 pozycji. Ciekawa jest historia uzyskania tytułu trociowego mistrza okręgu. Oddajmy zatem głos zwycięzcy.
„ W dniu poprzedzającym zawody, wraz ze szwagrem wybrałem się na trening nad Parsętę. Postanowiliśmy rozpoznać rejon miejscowości Bardy, który jutro będzie jednym z sektorów mistrzostw. Po 2-3 godzinach przeszukiwania dna rzeki, wszelkiej maści przynętami, nie mieliśmy żadnego kontaktu z rybą. Ponadto na rzecznych zaczepach pozostawiłem wszystkie większe błystki obrotowe. Byłem zdecydowany zmienić miejsce.Kusiło mnie zajrzeć w rejon Miechęcina, jednak towarzysz wyprawy zasugerował pozostanie w tym miejscu, gdyż widział po drugiej stronie rzeki spławiającą się trotkę. Przeszedłem kilkadziesiąt metrów w dół rzeki.
Z resztek przynęt wybrałem dużego woblera w polskich kolorach narodowych, tzw. flagowca. Już w drugim rzucie miałem lekkie przytrzymanie, lecz spóźniłem się z zacięciem. Powtórzyłem rzut, kierując przynętę nieco poniżej strategicznego rejonu. Wobler usadowiłem w nurcie rzeki, przetrzymując jego akcję w jednym miejscu. Ryba natychmiast uderzyła i to z taką siłą, że musiałem natychmiast poluzować hamulec. Po 2-3 minutach nerwowej walki, bardzo pomocny w takich momentach szwagier, podebrał rybę. Była to troć o długości 60 centymetrów.
Było bardzo chłodno a porywiste podmuchy wiatru potęgowały odczycie zimna. Termosowa herbatka poprawiła nasze humory. Decyzja zapadła – pozostajemy na tym odcinku prostki. Po kilkunastu rzutach na kiju mam dużą rybę. Jednak miejsce nie nadawało się do podjecie walki z uwagi na wysoki brzeg i zwisajcie gałęzie. Musiałem, będąc w ciągłym kontakcie z ryba, przejść brzegiem kilkanaście metrów. Serce waliło mi jakby oszalało, jednak udało się.
Wyprowadziłem rybę na szeroką rzeczną płań. Tam w dole rzeki, w odległości ok. 25 metrów ryba robiła co chciała. Trudno było ja utrzymać. Hamulec ciągłe grał swoja nutę, tak bardzo miłą każdemu wędkarzowi. Dopiero po kilku minutach zobaczyłem jej piękno a połyskujące srebrem boki zdradzały dużego łososia. Ze zdenerwowania zacząłem z sobą rozmawiać, nakazując swojej podświadomości ostrożność słowami „Kaziu, Kaziu tylko powoli, bez nerwów, uspokój się”. Stojący za mną szwagier, powiedział mi później , ze pukał się palcem w czoło, określając tym wymownym gestem stan mojego ego. Gdy ryba znalazła się przy brzegu, dałem znak a mój kochany rodzinny pomocnik spisał się wspaniale.
Łosoś miał resztki pięknej kufy i mierzył 75 cm .
W niedzielę, 3 stycznia, zaraz po starcie natychmiast udałem się w moje zaczarowane miejsce, moją fartową miejscówkę. Oczywiście , na końcu żyłki dyndał wczorajszy bohater, nasz polski biało-czerwony „flagowiec”. Po kilkunastu rzutach , miałem spokojne, lekkie ,bardzo łagodne przygięcie szczytówki. Zaciąłem natychmiast i tak jak to czynię przy połowie szczupaka, podniosłem szczytówkę i oczekiwałem na sygnał z dołu. Czy będzie poruszenie , czy to tylko zaczep? Ruszyło i to tak, że 15 metrów żyłki wysnuło się błyskawicznie.
Dwukrotnie przyholowałem rybę na kilkumetrowa odległość, jednak wracała ona w miejsce gdzie nastąpiło branie. Widocznie był tam jakiś dołek lub bezpieczny dla ryby kamień. Po 4 minutach ryba uspokoiła się i jakby zszokowana dała się bez problemu przyholować do brzegu. Dzisiaj bez rodzinnej pomocy musiałem ją sam podebrać. Udało się. Odetchnąłem z ulgą. Byłem w lekkim szoku, wokół mnie kręcili się jacyś wędkarze, gratulowali pięknej walki, ściskali ręce, lecz pamiętam to wszystko jak przez mgłę. Dopiero na podium gdy doszło do mnie , że zostałem mistrzem i pokonałem półtora setki zawodników, byłem zadowolony ze swego wyczynu.
Noworocznie pozdrawiam wszystkich wędkarzy – Jerzy Makara