Nie tylko o… karasiach. - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Nareszcie gorące, letnie dni!
Może nawet trochę za gorące?
Może, ale czy się już taki narodził, by nam choć raz dogodził?
Leje – źle! Chłodno – też niedobrze! Trochę słońca – mogłoby być chłodniej!
Księżyc w pełni – po co! Ciemna noc – przydałoby się trochę światła!
I tak dalej, i tak dalej. Marudzimy, marudzimy, marudzimy!
A przestrzeń wokół nas ma, przecież, zawsze swój czar i urok. Trzeba ją tylko umieć oswoić. Łatwo powiedzieć, gorzej „wykonać”.
Swat zaprasza mnie na wspólne wędkowanie.
Fakt, nie jest „zapalonym” wędkarzem, ale ma swój styl, który nawet lubię.
Dzięki temu, ciągle poznajemy nowe „łowiska”, w okolicy jego zamieszkania.
Ja, świętokrzyski „scyzoryk”, odkrywam i oswajam wędkarski urok Podkarpacia.
On, uczy się wędkarskiego „rzemiosła”, a i połyka, powolutku, tego subtelnego, podstępnego, hobbystycznego bakcyla.
Dziś, znów postanowiliśmy odwiedzić dwa, nowe, „bajorka”.
Parno, gorąco, choć to już późne popołudnie.
„Zahaczamy” o skraj sosnowego lasu.
Tuż za dużą kępą smukłych drzew, „zatopionych” w gęstym, krzaczastym runie, w małej, ślicznej, złotej od promieni pochylającego się słońca, dolinie, lśni tafla urokliwej, ciemnej wody.
Pozornie ciemnej, raczej, chyba, zielonej. To półcienie wodnych liści, żółtych kwiatów grążeli, białych nenufarów, „śmigających” ku niebu, strzałek wodnych, smukłych „szpad” ogromnego sitowia i – o dziwo (Skąd tu się wzięły?) – kolorowych, pięknych grzybieni „otwierają” przed nami świat ulotnej, naturalnej urody. Chciałoby się rzec – za poetą, filozofem i jego wszechwiecznym bohaterem, Faustem – Chwilo trwaj!
„Verweile doch! Du bist so schoen! - Trwaj chwilo, jakże jesteś piękna...”
Zapatrzeni, zadumani, „zawieszeni w tej mikroprzestrzeni”, zapominamy, na chwilę, o celu naszej wizyty.
Z zadumy i milczenia zbudził nas trzask pękających, suchych gałęzi. Czar prysł.
Rozchyliły się rudozielone badyle, tuż za naszymi plecami i naszym oczom ukazał się widok „uszyty” znów bardziej z mgły romantycznej lub szkockiej, poetyckiej prozy Sir Waltera Scotta, niż z realiów „dnia naszego codziennego”.
Mężczyzna słusznej postury, odziany w strój niemal z tamtej epoki, złożył nam, w szarmancki sposób, niski ukłon „zrzesiałym” szarym kapeluszem,
o poszarpanym, szerokim rondzie.
Mam swoje lata, niejedno widziałem, niejedno przeżyłem, lecz obraz ten
i nagłość chwili nim okraszonej, zmroziły me myśli i czyny. Stałem jak wryty.
A Swat? Swat mój, jakby nigdy nic:
- Cześć, Staszku! Zakrzyknął. Przywitał się i dyskurs rozpoczął.
Nie stało mi nic innego, jak dialog ten w liczniejszy wielogłos przemienić.
Po chwili Pan Stach do ziemianki swej, oazą zwanej, na herbatkę nas raczył zaprosić. Od wędkowania odwodził, udowadniając, że od dwóch dni nic nawet robaczka, nawet muszki, ni ciemki nie skubnie. A Pan Stach wie, co mówi, bo całymi dniami i nocami tu koczuje i kije moczy.
Nie pozostało nam nic innego, tylko licząc na uczciwość interlokutora,
„na wiarę” Jego słowa za złą w treści, ale dobrą, z serca płynącą, radę przyjąć;
po umoczeniu ust w herbatce, z liści jakowyś, suszonych „uczynionej”, pożegnać się i na inne „łowisko” koła „karocy” skierować.
Obudzony z romantyzmu poświaty, zapytałem Swata o tę balladową postać, jemu wszak dobrze znaną. Okazało się, że jest to inżynier elektronik, zdolny programista, który dla swej nowej idei, porzucił życie społeczne i ze społeczeństwem, na rzecz obcowania z naturą. I tak mu tu dobrze, jak sam twierdzi! Dobrze?
Może lepiej. Kto wie? On wie! Nam nic do tego!
„Zadrzewione” meandry Sanu, za oknem samochodu, przypomniały mi o właściwym celu naszej podróży.
Jeszcze tylko kilka minut i docieramy do kolejnego zbiornika.
W tłumionych promieniach zachodzącego słońca, lśni srebrzysta „szyba” czyściutkiej, przezroczystej wody. To duża żwirownia. Zbiornik marzenie.
Miejscówka dla „wybrańców”. Piaszczysto – czysto – przeczysto!
Dno opada bardzo delikatnie. Trzeba machać bardzo daleko, ku dwom małym, maleńkim wyspom.
Koszyki piętnastki, przypony długie, ale drgające szczytówki sztywniejsze – nie lajty! Zanęta wzbogacona o atraktor karp, lin, karaś i do pracy. A, a, a, na haczyk kanapka – czerwony plus kukurydza.
Po kilkunastu minutach pierwszy karaś. „Czyściutki”, jasny, zdrowy, wręcz modelowy, do atlasu (zerknijcie na filmik). Za chwilę, na matcha, duża płoć.
U Swata piękne uderzenie! Goni do przodu, po przekątnej. Przycina po swojemu. „Złapał” emocje! O, jo joj! Idzie! Gnie kija! Oj, gnie!
- Daj mu trochę swobody! Krzyczę, czy szepcę? Sam nie wiem!
Zaczyna zmierzać do brzegu, naszego brzegu. Ostro śmiga. Karp być musi.
Karp niczego sobie. Karp, jak się patrzy. Podchodzi pod nogi Swata. Robi super „młynka” i swobodnie znika w wodnej toni. Widziałem go przez chwilę, w całej okazałości. Tak „na oko”, ponad sześć kilogramów. Po współzawodniku, który pozostał na brzegu, widać efekty podniesionej adrenaliny. Ma świadomość,
że popełnił poważny błąd. Żałuje, że nie oddał mi wędki. Tłumaczę, że musi uczyć się na własnych błędach; spokoju podczas holu także. Za chwilę uśmiechamy się do siebie. W trakcie nocnych rozmów, jeszcze nieraz wrócimy do tego wydarzenia; ja w żartach, Krzysztof z nadzieją na kolejne uderzenie równie dużej ryby.
Powoli zapada zmierzch. Im bliżej nocy, tym lepiej żerują karasie. Zmieniam matcha na drugiego feedera i natychmiast wyjmuję kolejne, okazałe, jak na ten „gatunek”, rybki. Jedna ma nawet czterdzieści kilka centymetrów. Tak po prawdzie, to nie waga i rozmiar sprawia mi największą frajdę, ale wygląd „wyjętych” japońcy.
Czyściutkie, wzorcowo zbudowane, pełne jasne płetwy, pięknie zaznaczona linia brzegowa, ba, znakomicie „wykropkowana” linia boczna na srebrzysto złotych łuskach, kompletnych łuskach. Cała frajda i to jaka frajda. W nocy, nad ranem i o świcie – ciągle współpracują. To jest udany „wypad”, bardzo udany „wypad”. Ostatecznie doliczyliśmy się czterech karasi mających ponad czterdzieści centymetrów i trzydziestu dwóch w okolicach plus/minus trzydziestu, ot, co! A, jeszcze dwie uklejki, kolejna płoć i…..maleńki…..leszczyk!
Wariacje językowe zamierzone.
Autor tekstu: KRZYSZTOF STANISZEWSKI
marciin 2424 | |
---|---|
***** :) :) :) Pozdrawiam Kolegę z Podkarpacia :) (2014-07-16 21:24) | |
rysiek38 | |
Dobry "klimat-ekipa" urodziwe miejsca no i efekty w postaci naprawdę pięknych okazów to chyba najlepsze co może nas nad wodą spotkac a tak na marginesie subiektywnie dodam że miałbym większą satysfakję z karacha 40+ niż z tego karpia P.S. dałem cos nowego na blog (2014-07-18 17:53) | |
feroza | |
Nie będę ukrywał, że ja też nie przepadam za "potworkami", choć był czas, gdy z satysfakcją je "dźwigałem". Teraz wróciłem do "niespodzianek" i te mi sprawiają sporo przyjemności.... (2014-07-18 18:56) | |
rysiek38 | |
No i właśnie o w tym wszystkim chodzi .masz informacje o "bajorku z żywczykami"a tu melduje się linisko,ciagniesz żywczyka i zdejmuje ci go zębaty ach długo by wymieniać co tak naprawdę mnie cieszy (2014-07-18 21:15) | |
feroza | |
I jeszcze tak "postukać" w nową wodę, by się przyznała do wszystkiego, tego co w swych czeluściach kryje. Pyszności! (2014-07-18 22:28) | |
rysiek38 | |
I tu polecam mój wpis na blogu pt. sezon 2112... wczujcie się w klimat bo moim zdaniem warto, zwlaszcza jak ktoś ma wyobrażnię -ta przygoda była dla mnie naprawdę esensja tamtego sezonu (2014-07-18 22:51) | |