Ubabrana w błocie po kolana
Ewa Skoczek (efcia)
2010-02-21
Nie będzie to historia mistrza wędkarstwa, ani maniaka – zdobywcy trofeów. Będzie to opowieść pewnej dziewczyny, która pokochała wędkarza – jednocześnie zakochując się w wędkarstwie.
Drogi Czytelniku pewnie pomyślisz: „……miłosne dyrdymały….”, może jednak Cię zadziwię. Ja i ryby- NIGDY! - dość, że jeść się ich nie da rady, gdyż posiadają one nieszczęsne ości, ich łowienie to co najmniej nuda- zajęcie dla „dziadków emerytów”. – To było moje zdanie, przekonanie na temat wędkarstwa. Wstyd się przyznać. Pogląd ten nie zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Myślę, że dojrzewał wraz z dojrzewaniem uczucia pomiędzy nami. Pierwsza wyprawa wędkarstwa- brzmi poważnie, ale czy tak było?
6 rano- umówieni na przystanku - On z zapakowany po uszy w sprzęt- ubrany w doświadczenie. Ja- nie mająca o niczym zielonego pojęcia. Po tym jak nasz „dyliżans” dojechał do celu, pozostało nam tylko przedarcie się przez zarośla na brzeg- gdzie miały czekać na nas ryby. Niby prosta do wykonania czynność, no ale dla mnie – po tym jak mnie On obładował sprzętem . sprzęt- teraz wiem co do czego, ale wtedy… śmiałam się w duchu, z tych Jego wiader, wiadereczek, i tych innych dziwnych urządzeń. W końcu dotarliśmy na brzeg- mglisto, dżdżysto- beznadzieja. Wcisnął mi w rękę jakiś kij z robakiem na końcu, sam dzierżył w dłoniach kilkukrotnie większy – mówi do mnie „misiu wędkuj”. Rewelacji nie było- ja nic- mój wędkarski mentor coś wyciągnął. No tak, ale czy to płotka czy leszcz?
Po tej wyprawie utwierdziłam się tylko w moich przekonaniach, co do wędkarstwa.
Zaczęłam zmieniać zdanie proporcjonalnie do częstości naszych wypraw. A było ich coraz więcej – za sprawą wstąpienia w związek małżeński. Powoli rozjaśniało mi się co do czego, czym rózni się płotka od leszcza, a czym wyróżnia się szczupak i czemu najpierw trzeba utopić w wodzie kasę aby później coś wyciągnąć. Pierwsza moja ryba- raczej rybka- 10 cm. Okoń. Powód do dumy. Właśnie wtedy załapałam bakcyla.
Stałam przy brzegu, po lewej stronie mąż wpatrzony w czerwony punkcik znajdujący się na tafli wody. Ja zanudzona, zniechęcona, do czasu gdy zauważyłam małe pływające tuż obok mnie tygrysy. Nowiną podzieliłam się z zapatrzonym w spławik. Dał mi więc kijek( tym razem z kołowrotkiem) z błyskotką na końcu. Mały, przyspieszony kurs i do dzieła kobieto.
Pomyślałam – lepsze to niż łażenie w tą i powrotem.
Rzuciłam raz, drugi, trzeci i psikus –pomotałam wszystko. Po opanowaniu sytuacji za fawdziesiatym razem - udało się, mam! Ile to było radości z tej małej rybki. Właśnie wtedy poczułam to uczucie, to czego do tej pory nie byłam w stanie zrozumieć. Poczułam, polubiłam, pokochałam i chciałam jeszcze.
Co do tytułu- ubabrana w błocie- historia połowu szczupaka.
Po naszych wypadach na rybki i opowieściach o szczupaku, zapragnęłam poczuć tym razem inna adrenalinę – „szczupakową”. Przed zmierzchem dotarliśmy nad brzeg bajecznego kamieniołomu wypełnionego ciemną, głęboką i zapewne mokra wodą. Romantyczny spacer……., piękne chwile.
Ale nie o tym, złapaliśmy małe rybki, które miały posłużyć za przynętę – barbarzyństwo. Zarzuciliśmy daleko, potem kiełbaska z grilla, browarek i do auta spać.
Kobieca intuicja zadziałała. Obudziłam się w srodku nocy w nienaturalnej pozycji na przednim siedzeniu Corsy. On chrapie w najlepsze. Ciemno – zimno, nie wyjdę – boję się. „ Misiu idź zobacz wędki”- „Daj spokój – śpij”, - „ idź – proszę”. Przez uchyloną szybę usłyszałam jak mnie woła. Udało się. Hurrra- skusił się.
Podczas walki męża z „potworem”- dopingowałam. Niestety moja rola zmieniła się gdy ryba została zaholowana pod brzeg. Moim zadaniem było złapać ją w podbierak. Chwyciłam więc siatkę na kiju i pod brzeg. Bliżej , bliżej, bliżej aż w końcu wpadłam po kolana w czarne niemiłe błocko, jednocześnie tracąc równowagę i lądując na pupie. Cały mój wypadek uwolnił szczupaka. Pozostało mi tylko patrzeć jak odpływa jednocześnie siedzieć ubabrana w czarnej mazi.
Cóż obeszłam się z smakiem.
Są to zaledwie trzy z wielu naszych przygód. Dzięki nim mamy co opowiadać znajomym i śmiać się.
Jestem żoną wędkarza, czasami sama coś złapię, czasami nie, ale zawsze go wspieram. Oby więcej takich historii w naszym życiu.
"Materiał zgłoszony na konkurs wedkuje.pl"