Ucieczka lina - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Siedzę jak przykuty do kompa. Trzy razy byłem nad rzeką , ledwo wylałem wodę z łódki i trzy razy uciekałem przed burzą. Dzisiaj rano przeżyłem szok. Woda spadła o metr i nie byłem w stanie zepchnąć łódkę na wodę. Co za rok... Czyli co tu robić ? Znowu deszczowe wspomnienia…
Tym razem dotyczące połowów linów. Ciekawa sprawa, że te największe i najwięcej linów łowiłem jako młody chłopak. Później nie miałem do nich szczęścia. Może dlatego, że więcej czasu poświęcałem połowom ryb w rzece. A tam jak myślałem wtedy te ryby są rzadkością. Oczywiście byłem w błędzie. Po prostu łowiąc z ojcem na otwartej wodzie w rynnie z łodzi częściej trafialiśmy na leszcze, płocie i krąpie, czy węgorze. A lina trzeba było szukać w starorzeczach, zastoiskach i w grążelach.
Pierwszy kontakt z linem miałem na zawodach wędkarskich na naszym Jeziorku Miejskim. Kończyłem wtedy chyba VI-stą klasę. Mój ojciec był gospodarzem Koła Miejskiego ( czyli kultywuję rodzinne tradycje, ale jako prezes ) i organizatorem zawodów wędkarskich. Powiedział mi, że wystartuje tylko dwóch juniorów, czyli ja i ktoś jeszcze. A dla najlepszego juniora jest wędka bambusowa do połowu uklejek. Tylko po co mi łowienie uklejek, skoro złowiłem już dwa wielkie szczupaki ? Przecież chciałem zostać spinningistą… Ale przecież ojcu nie odmówię startu, tym bardziej, że znany już byłem z łowienia szczupaków na Łynie i ojciec chętnie „prezentował” mnie kolegom.
Lało od trzech dni. Matka biadoliła, że się przeziębię na zawodach jak będzie tak padać, że co za ojca mam, co to nie dba o zdrowie syna. Ale ojciec tylko pocieszał, że się zahartuję i że z cukru przecież nie jestem. Fakt jest faktem, że z zapisanych na zawody ponad 40-tu zawodników nie wystartowała nawet połowa. No i zabrakło mego konkurenta, czyli wędka będzie moja jak wytrwam do końca.
Łatwo powiedzieć. Nie było peleryn takich jak teraz ( OP – 1 na Allegro kupiłem za 29 złotych, pełne wyposażenie z butami i rękawicami ). Matka obwiązała mnie jakimś foliakiem , co wywołało wesołość wśród zawodników i trochę rozładowało napiętą sytuację ( fajnie musiałem wyglądać ). Modliłem się , by mnie nie zobaczył ktoś z klasy, a szczególnie Ewa…
Wylosowałem stanowisko na skarpie, chyba obok pana Władka ( który do tej pory jeździ z nami na zawody ! ). Trudne to było stanowisko. Zejście dosyć strome do wody chyba z pięć metrów, no i śliska trawa. Ale łowić można, bo spławikówką sięgnę spokojnie do wody. Zanęciłem dwiema garstkami pszenicy. Innej zanęty wtedy nie stosowano, no może jeszcze pęczak, lub groch. O zanętach sypkich nikt wtedy nie słyszał.
Deszcz padał taki rzęsisty, że nawet spławika nie było widać. Ojciec stał za moimi plecami i dodawał mi otuchy, że nikt nic nie łowi, że jestem taki dzielny i że jest ze mnie dumny. Po jakimś czasie poszedł do innych, by nie słuchać, że chcę zejść ze stanowiska, czy coś podobnego…
Jak ja mam zobaczyć branie ? No i gdzie te płotki ? Ojciec gotował pszenicę, że palce lizać, coś tam dodawał do niej i brania płotek były zawsze. Ale nie dzisiaj...
Czytałem w Wiadomościach Wędkarskich o łowieniu „na czuja”. Łowi się bez spławika a żyłkę trzyma w palcach. Zrobiłem tak i ja, bo nie było innego wyjścia.
Czas dłuży się niemiłosiernie. Niby tylko trzy godziny, ale jak brań nie ma , to wydaje się, że to wieczność. Ciemne chmury zasłoniły całe niebo i wiszą nisko nad głową. Pogrążyłem się w rozmyślaniach…Nie będę musiał zbierać truskawek ! Czyli jest jakiś pozytyw z tego deszczu. To wstawanie o 4-tej rano i zbieranie truskawek przed szkołą dobijało mnie. Truskawki tego roku owocowały wcześnie. Mieliśmy ze 20 arów i wpadał za nie niezły pieniądz do domowego budżetu, ale ten zgięty kręgosłup… Chyba teraz po tylu latach zbierania wychodzi mi to bokiem ( a może kręgosłupem ? )
Nagle czuję naprężenie żyłki. Oczywiście spławika nie widzę. Co robić…czuję wyraźnie, że żyłka odpływa w bok. Szarpnąłem wędką. Ciężki, namoczony wodą ruski teleskop z wielką niechęcią podniósł się do góry, by za chwilę schylić się ku tafli jeziorka. A więc zaciąłem rybę. I to sporą ! Ryba wyciąga żyłkę z małego , plastikowego kołowrotka. Krzyczę, że mam coś dużego, ale deszcz skutecznie wycisza moją niestosowną reakcję.. Jednak usłyszeli mój krzyk sąsiedzi , czyli pan Władek i kilku innych wędkarzy i zbiegli się do mojego stanowiska. Przybiegł i mój ojciec. Wszyscy podpowiadają jak mam holować rybę, bo ja przecież nie widzę nawet spławika ! Słyszę tylko plusk ryby przewalającej się na powierzchni wody. Ale lin !. Niee, to karp przecież ! Licytacja trwa w najlepsze…
Ryba słabnie. Wędka pionowo w górze, bo ryba już przy brzegu. Schodzę do samej wody, odrzucam wędkę i łapię rybę pod skrzela. To piękny lin ! Mirek dawaj go tutaj na górę. No to wygrałeś zawody ! Ale wyciąłeś „starym wygom” numer !
Gramolę się na skarpę, lina trzymam przed sobą. Nie mam wolnych rąk i… to musiało się tak skończyć. Poślizgnąłem się na mokrej trawie. Lin wypadł mi z rąk, potoczył się po skarpie w dół i zatrzymał na kamieniu. Leżał tak i ciężko oddychał. Zjechałem na tyłku za nim. Już go mam znowu, chcę go podnieść i przycisnąć do piersi, ale wyśliznął mi się z mokrych i ubłoconych rąk ponownie i wpadł prosto do wody…
Stałem jak oniemiały i patrzyłem w wodę. Gęsto padający deszcz na szczęście skutecznie zamaskował moje łzy…
Zawody wygrał pan Józek z jedną płotką a drugi był pan ( nie pamiętam jego imienia ) z czterema ciernikami. Na pocieszenie i tak dostałem tę wędkę na uklejki i brawa od „starych” wędkarzy za walkę i determinację. A nowiutki spinning Germina za I miejsce był już w moich ubłoconych rękach…
Długo opowiadano w wędkarskim gronie moją walkę z linem. Wielu żałowało, że nie było świadkami tej sytuacji, bo to było zdecydowanie najciekawsze wydarzenie z tych zawodów. "Co cię nie zabije, to cię wzmocni"... Nie wiem, kto wymyślił to powiedzenie, ale sprawdziło się w moim wędkarskim życiu... Nawet dzisiaj pan Władek, często do mnie „zagaja”, kiedy siedzimy sobie po zawodach, jemy kanapki i opowiadamy wędkarskie historie.
- A pamiętasz Mirek tego lina z zawodów na jeziorku ? Dzieciak wtedy byłeś…
A moją wędeczką łowiłem krasnopiórki i płotki w grążelach na Łynie w czasie wakacji. A przy okazji podglądałem przyrodę. Życie jest piękne…
Autor tekstu: Mirosław Klimczak
vittorio | |
---|---|
takie chwile zostają w pamięci na zawsze (2012-07-10 12:08) | |
rafal05 | |
Bardzo ciekawie sie czytam, gratuluję wspaniałych wspomnień. Pozdrawiam,***** (2012-07-10 16:40) | |
feroza | |
"Modliłem się , by mnie nie zobaczył ktoś z klasy, a szczególnie Ewa…"...a szczególnie Ewa, ot to dopiero musiało być zauroczenie, jak do dzisiaj pamiętasz imię; a może to była ta pierwsza przez duże M? *****:) (2012-07-10 17:45) | |
feroza | |
A swoją drogą...."Życie jest piękne…" (2012-07-10 17:48) | |
krzychu64 | |
"A nowiutki spinning Germina za I miejsce był już w moich ubłoconych rękach…" Spinningu nie masz, ale jakie za to Ty i znajomi macie wspaniałe wspomnienia. A widzę że głęboko się zakorzeniły uczestnikom zawodów w pamięci. ***** (2012-07-10 18:05) | |
niutek40 | |
Właśnie przypomniałeś mi, Mirku mojego pierwszego lina. Dawno temu to było, z trzydzieści lat temu. Oczywiście na bambusik i spławik z gęsiego pióra, ech ta były czasy i nie wrócą więcej, ale wspomnienia zawsze wracają i pozostaną.***** (2012-07-10 19:22) | |
camelot | |
Ciekaw jestem Mirku jak wyglądał by opis tego samego zdarzenia widziany oczami lina ( uciekiniera ) ? - Pewnie jeszcze długo po powrocie do wody oglądał swoje siniaki ? Pozdrawiam serdecznie ! (2012-07-11 20:59) | |
edyta35 | |
Witaj Mirku:) Jak zwykle pięknie napisane wspomnienia, które do dzisiaj siedzą gdzieś w nas i to jest najpiękniejsze, a lin to piękna rybka którą zawsze z troska odhaczam, oczywiście *****i pozdrawiam:) (2012-07-11 21:45) | |
u?ytkownik91939 | |
Ja zamiast truskawek,rwałem czarne porzeczki do dziś mam niesmak po nich. Super wspomienia . Pozdrawiam.***** (2012-07-11 22:19) | |
Iras1975 | |
"Deszcz padał taki rzęsisty, że nawet spławika nie było widać. Ojciec stał za moimi plecami i dodawał mi otuchy, że nikt nic nie łowi, że jestem taki dzielny i że jest ze mnie dumny."... Nigdy nie usłyszałem takich słów.:( To musiało dodawać otuchy i pewnie podnosiło na duchu. Mimo to początki wędkowania wspominam często. Letnie wieczory z przebojami Boney M, Abba(to wtedy u nas puszcali) odbijające się echem od przeciwlwgłego brzegu pokrytego lasem. Łza się w oku kręci.... ***** (2012-07-11 23:57) | |
Zander51 | |
Wiesz Iras, że w zasadzie to się zastanawiam do tej pory... Czy chodziło mu o wędkę dla mnie, którą sam kupował, czy jak zejdę, to będzie obciach przy kolegach, czy naprawdę był ze mnie dumny...Teraz nie ma to dla mnie wielkiego znaczenia. I tak wiele mu zawdzięczam, bo podpowiedział mi jak spędzić życie... (2012-07-12 01:16) | |
waldi05 | |
To wspaniałe wspomnienia.Mimo deszczu i wielkich niedogodności dostałeś rybę zawodów i to Ty byłeś ich wielką postacią.Gratuluję wspomnień. (2012-07-14 05:24) | |
ryukon1975 | |
Wspomnienia to wspaniała rzecz.Gdy siedzę na wybranej miejscówce i słuchając szumu rzeki sięgam pamięcią wstecz i "widzę" co na niej przeżyłem 5-10-20 lat temu to nawet ryby nie muszą brać.Siedzę cichy,spokojny,spełniony wędkarsko. 5* (2012-07-14 15:03) | |
u?ytkownik9916 | |
jak zawsze fajne opowiadanie, miło sobie poczytać w dzień kiedy wypłynąć na rozlewisko strach. pozdrawiam (2012-07-15 13:22) | |
Szpulka28 | |
Niezła przygoda i świetny artykuł, na prawdę! Bardzo przyjemnie się czyta. Mocną piątkę zostawiam!! (2012-07-19 12:46) | |
Tomekoo | |
oczami wyobraźni widzę jak walczysz z tym linem który wypada Ci z rąk...jest co wspominać ;) Ja kiedyś jesienią złapałem sandacza którego chciałem pośpiesznie zmierzyć i jak się odwróciłem on po trawie ,mokrej,zgniłej i deszczowej udał się skąd go wyciągłem ,a kumpel stojący powyżej płakał ze śmiechu;)hah:) Pozdrawiam ***** (2012-08-15 20:09) | |
filip-ciesiolka | |
Łał odjazd a moja największa ryba miala 25 cm:) Piękne wspomniena książka o tym powinien pan napisać panie Mirku. (2012-08-16 20:58) | |
u?ytkownik70140 | |
5 (2013-05-09 10:52) | |
u?ytkownik131131 | |
Miło się czytało (2013-05-09 14:50) | |