Zaloguj się do konta

Udany weekend

Weekend majowy zbliża się wielkimi krokami a my jak co roku szykujemy dłuższy wyjazd. Jeżeli Wierzyc prognozom to pogoda podczas tegorocznej majówki nie zamierza nas rozpieszczać. Liczymy jednak że prognozy okażą się pomyślniejsze i przynajmniej dwa dni będziemy mogli spędzić nad wodą. Codzienne sprawdzanie tylko nam ciśnienie podnosi, na 1-go maja deszcz, deszcz, i do tego burze. Najgorsze jest to ze na wszystkich portalach pogodowych oraz w TV wszyscy są zgodni, zapowiadają pogodę pod psem. Nasz wariant awaryjny to przynajmniej jedna nocka. Wyjazd 30 rano i cały dzionek poświęcamy na białoryb a 1 oczywiście polowanie na szczupaka. Cały czas licząc na to że jednak będzie sucho, logistycznie przygotowani jesteśmy na dwie noce nad wodą. Tym razem do towarzystwa dokooptowaliśmy jeszcze mojego tatę. Już w drodze na łowisko senior zaczyna wspomnienia jak to kiedyś na ryby się jeździło. Modne wtedy były tzw. wyjazdy firmowe. Ile one miały wspólnego z wędkarstwem to temat na oddzielne opowiadanie. Dzięki opisowi takiej wyprawy zostałem laureatem jednego z konkursów na naszym forum. Na starorzeczu Wisły, od lat będącym naszą majówkową baza byliśmy zaraz po 10 rano. Delikatny wietrzyk, słońce przedzierające się przez chmury, na razie jest dobrze. Nie jesteśmy pierwszymi amatorami wypoczynku nad wodą, widzimy po drodze że przynajmniej dwie ekipy, przynajmniej w tej okolicy. Po około godzinie obóz gotów, zanęta w wodzie a wędki przygotowane na wielkie łowy, tylko pompowanie materaca zostawiamy sobie na wieczór. Do wieczora wędkowanie z niezłym skutkiem. Kilka krasnopiórek, takich 20cm (+-), trochę płotek i o dziwo najmniej uklejek, których kiedyś było tu zatrzęsienie. Nie widać jednak na wodzie oznak żerowania drapieżnika. Powałęsałem się trochę po brzegu oglądając ślady bytowania bobrów. Na każdym kroku widać budzącą się do życia przyrodę a do tego wszechobecne ptasie śpiewy, normalnie fantastico jak mawiają włosi. Aż przyjemnie popatrzeć na trochę przybitego ostatnio sąsiada, co chwila coś wyciąga i mówi – tak powinno być zawsze. Młody chodzi jak nakręcony, grunt, spławik (łowienie żywczyków), wszędzie go pełno. Na koniec dorwał się do batonów więc uśmiech z twarzy nie znikał.


Nadchodził wieczór, pora zabrać się za szykowanie noclegowni. Wyciągnęliśmy materac, sąsiad przyniósł pompkę do materacy i ………………………….., okazało się że ten jego zakup to mała sprężarka a nie pompka. W roku ubiegłym pojawił się problem z pompowaniem tego dwu osobowego materaca, ale wtedy z opresji wyciągnęli nas obozujący obok, użyczając swej pompki (pod zapalniczkę samochodową). Jak zapewne się domyślacie sąsiad postanowił niezwłocznie takową zakupić, co zresztą niebawem uczynił. Jakieś tydzień temu pytałem go czy sprawdzał działanie zakupionego gadżetu i czy ma wymagane (takie dostosowane do naszego materaca) końcówki. Usłyszałem że jak nie jak tak. Pompka działa i do tego wyposażona jest w komplet końcówek. Końcówki oczywiście były ale jedynie takie do pompowania piłek i rowerów. Podjęliśmy nieudane jak się później okazało próby napompowania materaca. Nasz wypad bez tego typu historii byłby wyjazdem nieudanym, wszystko wiec w normie. Szczęście polegało na tym, że tym razem przyjechaliśmy większym modelem toyoty. Verso bo o nim mowa po demontażu tylnych siedzeń daje praktycznie 2m kanapę. Zamiast materaca w namiocie wylądowały siedzenia. Wraz z zapadnięciem mroku brania ustały. Posiedzieliśmy trochę przy ognisku i spać. Tym razem postanowiłem że nie będę strugał twardziela i poszedłem spać z młodym około północy.

Obudziłem się chwilę po czwartej panowały jednak jeszcze tak zwane egipskie ciemności. Dopiero po 4:30 zaczęło się powoli rozwidniać. Moi kompani spali w najlepsze a ja podziwiałem festiwal żerowania drapieżników, a było na co patrzeć. Woda gotowała się dosłownie, z prawej strony, z lewej, na wprost, blisko, daleko, normalnie szok. Ryby waliły jak w jakimś amoku. Wziąłem się za przygotowywanie wędek na żywca. Po głowie tłukło się jedno: zanim oni (te moje śpiochy) wstaną to ja powinienem mieć już kilka szczupłych na koncie. Wędki gotowe, żywczyki lądują w wodzie , podbierak pod ręką, zastanawiam się czy jest sens siadać, przecież to będzie branie za braniem. W tym samym momencie uświadomiłem sobie że ruch na wodzie zmalał żeby nie powiedzieć skończył się. Woda przypomina lustro, żadnej zmarszczki na wodzie że o śladach ataków nie wspomnę. Usiadłem z wrażenia, co do choroby jasnej się dzieje, co to ma znaczyć, gdzie one te moje brania, gdzie moje metrówy? A niech to wszystko trafi ……………. . Nic dosłownie nic, woda zamarła, co za złośliwość. Wstał sąsiad mam więc już towarzystwo, opowiadam mu o porannym spektaklu na wodzie. Wywody moje przerywa zniknięcie spławika, spokojnie podchodzę do wędziska, a że spławik nie wypływa już dłuższa chwilę zacinam, czuję opór, teraz tylko bezpiecznie doholować zdobycz do brzegu. Przyznać muszę że jak na swoje rozmiary (45cm) to szczupak dzielnie stawiał opór. Pomiar, fotka i pierwszy tegoroczny drapieżnik popłynął po rodziców. Sezon szczupakowy 2015 uważam za rozpoczęty. Może przyjdzie nam w tym roku złowić takiego którym będzie można pochwalić się na forum. Powoli wyłania się z samochodu reszta towarzystwa, śniadanie i już wszyscy gotowi na wielkiego zębacza. Tyle że na wodzie lustro. W porównaniu do roku ubiegłego tym razem na wodzie pojawia się trochę sprzętu pływającego. Nie widać jednak i u nich żadnych efektów. Nasz młody postanawia trochę pobawić się spinningiem, tyle że w obawie przed zaczepami zakłada małą obrotówkę nastawiając się na okonie. Efekt trochę inny od zakładanego, na początek trafia się mały szczupaczek, po kilkunastu minutach jego starszy (47cm) brat. Wszystkie szczupaki mają wyraźne rany w okolicy płetw brzusznych. Nie studiujemy jednak zbyt wnikliwie ich pochodzenia, fotki (w końcu to pierwsze tegoroczne) i do wody. 

Nasz etatowy meteorolog, czyli sąsiad obwieszcza że od 12 deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Postanawiamy wiec powoli zwijać nasze klamoty a jeżeli prognozy się nie sprawdza to wtedy zadecydujemy co dalej. Szczupaki nie chciały brać. Na szczęście z gruntu i na spławik cały czas była dobra zabawa i tak do południa. Niestety około 12 rozpętała się burza, zerwał się silny wiatr. Byliśmy na to przygotowani więc nawet niespecjalnie zmokliśmy. Już w samochodzie dzieliliśmy się wrażeniami z było nie było to jednak udanego wypadu. Może nie łowiliśmy potworów, ale zabawa była cały czas. Był to kolejny udany czas spędzony nad wodą. Czas wracać.

W sobotę po południu odwiedza mnie sąsiad z pytaniem czy nie mam ochoty na przyjemne zakończenie weekendu czyli kolejny wypad nad wodę. Nie trzeba było mnie namawiać i po chwili postanowione, odwiedzimy nasze lokalne stawy. Tym razem bez młodego, ten będzie nosił sztandar szkoły podczas naszych lokalnych uroczystości. Cóż począć, będzie nam go brakowało. W niedziele około 8 meldujemy się nad wodą. Okazało się że nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł, ludziów jak mrówków. Normalnie nie było gdzie kija wetknąć. Znaleźliśmy jednak miejscówki i po chwili sprzęt w wodzie. Zarzuciliśmy po jednej gruntówce i spławiku. Przez pierwszą godzinę bez efektów, nie licząc krzywdy sąsiada. Podczas zarzucania złamał się jego nowiuteńki bacik Mikado Sensei (tegoroczna), zabił go 3,5g spławik. Wyobraźcie sobie minę gościa, za resztę zapłacisz kartą ,,mastercard’’. Sąsiad biadolił nad połamaną wędką, natomiast ja zwróciłem uwagę na bąblowanie na wodzie, postanowiłem więc zarzucić zestaw w to miejsce. Pomysł okazał sie strzałem w 10. Jeszcze dobrze nie usiadłem a tu prawie wędkę z podpórki wyrwało, zacinam, jest. Na brzegu melduje się piękny (grubo ponad 30cm) karaś. Takiego jeszcze żaden z nas nie złowił. Ponawiam zarzucenie w to samo miejsce. Kilka minut i ponownie branie, jest następny niewiele mniejszy. Sąsiad z miną zabójcy pomaga podbierać ale wierzcie mi strach było siedzieć obok niego. Nawet nie miałem odwagi na tradycyjne w takich przypadkach żarciki. No może nie całkowicie bo usłyszałem tylko ze to kopanie leżącego. Ja dla towarzystwa lub wyrównania szans jak kto woli zwinąłem spławik. Sąsiad nawet raz się trochę ożywił na widok drgań szczytówki swojego Feedera, ale jak się okazało był to fałszywy alarm. Ja natomiast po chwili wyciągnąłem kolejnego karasia, tym razem najmniejszy z towarzystwa. Wszystko na kanapkę, czerwony, białe i kukurydza. Później w moim przypadku nastąpiła seria nieudanych zacięć. Pomimo brania za braniem udało mi się jeszcze wyciągnąć małego karpika, o dziwo zaczepionego o brzuch. Branie było takie że myślałem że to ryba życia. Trochę zdziwiłem się że to takie maleństwo gdy ryba była już przy brzegu. Zbliżało się południe, czas wracać, a sąsiad, jak go znam odkuje się następnym razem, chyba że znów młody pokaże nam jak się ryby łapie.

Pozdrawiam

Połamania

Opinie (6)

Spear

Coś czuję, że niedługo sąsiad się odkuje ;) Sam muszę pomyśleć nad nocką, bo taki wypad ma swój klimat, a robi się coraz cieplej. Dobry wpis. [2015-05-06 08:52]

marek-debicki

Za każdym razem jak tylko przystępuję Krzysztofie do czytania Twojego materiału, zawsze w pierwszej kolejności zadaję sobie pytanie, kto tym razem \"zwyciężył w wędkarskiej rywalizacji\". Ponadto super sprawa mieć taką paczkę na wypady, a co najważniejsze to fakt, że macie z tego wiele radości. Pozdrawiam [2015-05-06 20:21]

heniekbak

NASZE LOKALNE STAWY TO PODZAMCZE?:) WIEM WIEM PRAWDZIWY WEDKARZ SWOICH MIEJSC NIE ZDRADZA:) POZDRAWIAM. [2015-05-06 21:39]

krisbeer

Te lokalne stawy to Sulbiny :) [2015-05-06 22:39]

heniekbak

TAM RYBA PEWNA I CZASEM PROBLEM Z WOLNYM MIEJSCEM:) [2015-05-07 20:35]

hakon

Fajny tekst jak zwykle. Mi też udalo się otworzyć sezon jednak dwa dni wcześniej więc o drapieżnikach nie było mowy. Odra okazała się jednak mniej łaskawa i oprócz kilku krąpików nie działo się nic tak w dzień jak i w nocym Pozdrawiam [2015-05-08 10:39]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…