Uparty rzeczny sandacz
Jakub W (Jakub Woś)
2020-07-31
Woda trochę ustąpiła więc postanowiłem wybrać się na wiślane leszcze. Miejsce to samo, które obławiam od dwóch lat. Główka ,za którą jest przykosa i duży blat z niemalże stojącą wodą. Na miejscu okazało się, że moja główka zajęta jest przez dzieciaki, które zrobiły tam imprezę. Mimo, że miejsca trochę jeszcze było to uznałem, że ryby na imprezę raczej nie przyszły.
Rozglądałem się za inną miejscówką. W miejscu gdzie przykosa zamieniała się w piaszczystą wyspę zauważyłem, że aktywnie żerują bolenie. A stamtąd można rzucać na ten sam blat. Na wyspę dało się dojść ale musiał bym się przespacerować z całym wyposażeniem jakieś półtora kilometra. Początkowo przedzierać się przez gęstą roślinność a przed samą wyspą brodzić w wiślanej wodzie. Dochodzące mnie przekleństwa z „utworów”, które leciały z głośników tej młodzieży przekonały mnie do tej wycieczki.
Po około15-20 minutach byłem już na wyspie. Zauważyłem, że przykosę patrolują niewielkie klenie. Mimo iż przyszedłem na leszcze z poprzedniego wypadu na okonie w pokrowcu miałem dwa spinningi. Robinson Diaflex Perch Jig oraz River Master Ultra Light Jig. Stwierdziłem, że rzucę parę razy na spina zanim rozstawię gruntówki i otworze piwko. Wziąłem więc River Mastera bo akurat nie miał przyponu wolframowego, uzbroiłem w 6cm wobler imitujący ukleję i posłałem do wody. Założyłem, że taki wobler zniechęci drobne klenie a może pod nimi siedzi większy.
Podczas zwijania pierwszego rzutu zauważyłem dużą falę ścigającą wobler. Nie wiedziałem jak się w tym momencie zachować, ryba nie atakowała. Nie wiedziałem czy zwolnić czy może przyspieszyć. Z tego zawahania nie zmieniałem tempa prowadzenia, tuż pod moimi nogami ryba przyspieszyła. Poczułem mocne szarpnięcie i od razu luz. W tym samym momencie zauważyłem wielkiego sandacza, wyłożył się na bok i spokojnie odpłynął. Żyłka 0,16 puściła przy krętliku. Stwierdziłem, że trzeba cięższego sprzętu na takie sztuki ale miałem w zanadrzu tylko Diaflex 2-10g i dwa identyczne woblerki.
Uzbroiłem więc Diaflexa, tu na młynku plecionka 0,06mm i taki sam wobler. Kilka rzutów i znów mocny opór, serce zabiło mocniej. Niestety to zaczep. Kilka minut próbowałem odczepić ale zaczep mocniejszy i straciłem drugi wobler. Na szczęście był jeszcze jeden, ostatni. Uparłem się na tego sandacza. Wiedziałem, że go nie zaciąłem, liczyłem, że się nie ukuł i weźmie drugi raz. Oddałem dziesiątki rzutów nim znów poczułem opór, tym razem na pewno ryba bo idzie w bok. Najpierw w jeden, później w drugi i tak wachlarzem ale cały czas zbliżała się do mnie. Dopiero przy podbieraku zobaczyłem wielkiego leszcza. Wobler miał przy pysku ale kotwiczka wbita w pysk od zewnątrz. Prawdopodobnie zaatakował woblera ale mógł być też podczepiony. Wtedy rozum zaczął płatać figle. Może to pierwsze to nie był sandacz a wielki leszcz? Może tak właśnie działa wyobraźnia wędkarzy... Mógł płetwą grzbietową przeciąć żyłkę a te pręgi na boku to fale brudnej wody? Powoli zacząłem wątpić w to co widziałem jednak nadal się nie poddawałem i rzucałem w miejsce skąd ryba zaatakowała za pierwszym razem.
Znów dziesiątki rzutów i w końcu potężne uderzenie, hamulec od razu zaczął grać i oddawać plecionkę. Ryba szła w lewo prosto w zatopione konary. Ciężko było ją zatrzymać na delikatnym zestawie. Na szczęście tuż przed drzewem rozmyśliła się i ruszyła w prawo. Trochę linki zdążyłem wybrać i znów hamulec oddaje plecionkę. Ryba zatrzymała się i obrała na cel te same zatopione konary. Nadal była zbyt silna aby ją zatrzymać. I znów w tym samym miejscu zrezygnowała i odbiła w przeciwnym kierunku. Zabawa trwała kilka dobrych minut. Nawet nie zauważyłem kiedy zwinęły się dzieciaki a z główki dochodziły do mnie dopingujące słowa jakiegoś wędkarza. W końcu ryba dała za wygraną i pojawiła się na powierzchni. To był sandacz. Teraz już wiedziałem, że na początku miałem rację i wyobraźnia nie płatała mi figli. Sandacz trafił do podbieraka i już wiedziałem, że jest medalowy. Zauważyłem, że z pyska wystaje mu wobler i nie jest przywiązany do plecionki. Czyżby w ostatniej chwili przegryzł plecionkę? Wziąłem do ręki szczypce i wziąłem się za odhaczanie przynęty, wtedy zauważyłem, że ma w pysku dwa identyczne woblery. To on za pierwszym rzutem trafił zębami w żyłkę i ją przeciął. Ryba zmęczona bardziej niż ja więc szybka fotka z plecaka, miarka i rozpoczynamy reanimację. Siadłem na skraju przykosy i ruszałem rybą przód, tył żeby woda ciągle przepływała przez skrzela. Po kilku minutach sandacz walnął ogonem, początkowo spokojnie aż w końcu z impetem odpłynął. Pod wpływem emocji dopiero wtedy zauważyłem, że piasek się obsypuje a ja po kolana siedzę w wodzie. Sandacz miał 83 cm i mam nadzieję, że późną jesienią znów się spotkamy. Stwierdziłem, że tego dnia wyczerpałem limit szczęścia. Spakowałem sprzęt i wróciłem z tej „leszczowej” wyprawy nie rozkładając nawet gruntówek.
Tak jak w przypadku boleni z mojego poprzedniego wpisu szczęśliwy okazał się zestaw Diaflex Perch Jig 225cm 2-10g, kołowrotek Pulsar FD 1020 z nawiniętą plecionką Phantom Green Spin 0,06mm