Zaloguj się do konta

Urlopowe niespodzianki

Okres wakacyjny nie jest już dla mnie tym samym, czym był kiedyś….Powodem tego jest fakt, że ze szkołą pożegnałem się już kilka ładnych lat temu, a jej miejsce zastąpiła upragniona praca. Mówiąc upragniona mam na myśli oczywiście wszystkie korzyści (jak to za czasów szkolnych myślałem) z niej płynące. Niezależność finansowa, możliwość zawodowego rozwoju to hasła znane wszystkim, a wielu przypadkach stanowiące niemalże przedmiot pożądania…Jest tylko jedno małe ,,ale”. Nasze hobby wymaga sporej ilości czasu wolnego i tutaj właśnie zaczynają się schody…Jeszcze za czasów szkolnych okres wakacyjny zawsze był zarówno dla mnie jak i dla moich kolegów po kiju okazją do spędzenia całej masy wolnego czasu, którego wtedy było pod dostatkiem, nad wodą. Owszem na inne ,,rozrywki” też przeznaczaliśmy go sporo, ale naszym głównym celem zawsze były ryby, które stanowiły niemalże wakacyjny priorytet.
Niestety, zaraz po zakończeniu edukacji i po dostaniu się do pierwszej, ,,wymarzonej” pracy, bardzo szybko okazało się, że rzeczywistość aż taka kolorowa nie jest. Owszem dosyć dobre zarobki pozwalały na małe szaleństwa, w tym obowiązkowe odwiedzanie ulubionych sklepów wędkarskich kilka razy w miesiącu, ale z czasem, który chciało by się poświęcić na wędkowanie było już znacznie gorzej. Z jednej strony zazdrościłem moim młodszym kolegom, którzy mieli do dyspozycji całe dwa miesiące totalnej laby, ale z drugiej trochę własnego grosza pozwalało inwestować w coraz to lepszy sprzęt, przynęty i inne akcesoria. Mimo wszystko jednak czasu wciąż brakowało i nadal brakuje. Pół biedy kiedy można jeszcze wyskoczyć po pracy w ciepłych miesiącach roku, ale jesienią, zimą czy wczesną wiosną niestety mogę jedynie obejść się smakiem i gorączkowo wyczekiwać na weekend, który o ironio często muszę dzielić na czas spędzony z rodziną, dziewczyną czy w końcu na rybach.
Jest jednak taki czas w roku, który śmiało można określić małymi wakacjami. Mowa tutaj oczywiście o urlopie…nie są to może kanikuły w pełnym tego słowa znaczeniu bo trwają jedynie tydzień, a w najlepszym wypadku dwa, ale uwierzcie mi że nawet taki mały wakacyjny substytut, często jest w stanie wynagrodzić mi długie wyczekiwania na upragniony wypad nad wodę.
Moje małe wakacje przypadają przeważnie na początek roku. Zawsze biorę sobie tydzień wolnego mniej więcej w połowie lutego i czas ten poświęcam głównie okoniom i pstrągom łowionym na pobliskiej rzece. Podlodowe łowienie mnie nie kręci zupełnie, ale na szczęście mam parę łowisk z nie zamarzniętą przez całą zimę wodą, także narzekać nie mogę. Ktoś spyta, czemu właśnie wybieram ten okres w roku, w którym pogoda raczej nie rozpieszcza, a często wręcz krzyżuje wędkarskie plany. Odpowiedź jest bardzo prosta. Każdemu przecież wakacje kojarzą się nie tylko ze słońcem, wodą, plażowaniem i imprezowaniem, ale również ze spokojem i odpoczynkiem. Osobiście nie przepadam za zgiełkiem, tłumami, hałasem i upałami, dlatego właśnie wybieram tę porę roku. Co ciekawe mimo często nie sprzyjającej aury można sobie naprawdę połowić. Co prawda najczęstszą zdobycz na moich urlopowych wyprawach stanowią małe okonki, ale niejednokrotnie w sporych ilościach, które gwarantuje wspaniałą zabawę pozwalającą zapomnieć o kilku stopniowym mrozie, czy padającym śniegu.

Urlopowe niespodzianki

Zdarzają się jednak takie wyprawy nad wodę, które zapadają w pamięci z racji niesamowitych i często wręcz nieprawdopodobnych sytuacji. Osobiście, takie wczesnowiosenne mini wakacje urządzam sobie już od dwóch lat i jak do tej pory każde obfitowały we wspaniałe niespodzianki i przygody. O ile zeszłoroczne były naprawdę zaskakujące, tak tego roczne przeszły moje najśmielsze oczekiwania, ale po kolei…
Tegoroczny tygodniowy urlop zaplanowałem sobie od 4 do 10 marca. Postanowiłem skupić się głównie na okoniu, ponieważ był to ostatni dzwonek, a nie mam w zwyczaju męczyć tych pięknych ryb w okresie tarła. Łowisko to standardowo o tej porze roku: odcinek rzeki, jakieś 500 metrów poniżej tamy jednego z pobliskich zbiorników zaporowych. Miejsce przepiękne, dosyć głębokie z cofkami i spowolnieniami nurtu – idealne zimowisko dla wielu gatunków ryb w tym moich ukochanych pasiaków. Uwielbiam ultra lekki spinning, dlatego też oprócz całego zapasu paproszków, twisterów, kopytek , raczków, małych woblerków zabrałem ze sobą jedyny słuszny w tym wypadku sprzęt czyli mojego ulubionego ultralight’a Daiwy model Exceller 2,4m C.W. 2-10g, wraz z lekkim kołowrotkiem na którego szpulę nawinąłem miękką 0,14.






Taki zestaw na ta porę roku jest wystarczający, a jeśli chodzi o samo wędzisko to jestem nim wręcz zachwycony i szczerze powiedziawszy nie posiadam w swoim arsenale kija o tak doskonałych walorach użytkowych. Wszystkich zainteresowanych szczegółami zapraszam do zapoznania się z moim testem, właśnie tego kijaszka:



Daiwa Exceller Ultralight

Po dotarciu na miejsce okazało się (co raczej nie powinno dziwić) że jestem na łowisku sam. Ucieszyłem się niezmiernie i rozpocząłem obławianie kolejnych potencjalnych miejscówek, w których powinny o tej porze roku gromadzić się pasiaki. Przez dwie godziny miałem na koncie kilka okonków, ale spokój i cisza radowały mnie ogromnie. Wszak nie nastawiałem się przecież na jakieś niesamowite wyniki! Po godzinnej przerwie bez brania zmieniam herbacianego 4cm twisterka z niebieskim brokatem, na niemalże identycznego tyle tylko że z pieprzem. Przynętę posyłam blisko, pod sam brzeg, w miejsce gdzie woda ma ok. 80cm głębokości. Czekam aż przynęta opadnie na dno i podbijam ją jednym obrotem korbki. Pierwszy rzut, drugi, trzeci i nic się nie dzieje. Postanawiam rzucić jeszcze raz i zmienić miejsce. Twisterek ląduje w tym samym miejscu co poprzednie i opada na dno. Pierwsze podbicie, drugie i nagle w trzecim mam ledwo wyczuwalne pstryknięcie, które kwituje lekkim zacięciem. Jak się szybko okazuje nie jest to kolejny okonek…wędzisko płynnie i coraz głębiej się ugina, a kołowrotek coraz szybciej oddaje żyłkę. Ryba odpływa nieco od brzegu cały czas murując przy dnie. Zaczyna kołować tuż na granicy nurtu. Zaczynam się domyślać z czym mam do czynienia i rozpoczynam szybkie pompowanie. Na szczęście sprawnie działający hamulec w połączeniu z idealną akcją kija umożliwia mi dosyć forsowny hol mimo raczej finezyjnego przeznaczenia. Po kilku minutach i niedługich odjazdach ryba pokazuje się na powierzchni. Nie myliłem się, mam przed sobą pięknego grubego sandacza. Szybkim chwytem za kark, co nie jest łatwe z racji bardzo zimnej wody i masy drapieżnika udaje mi się go wyjąć na brzeg. Z odhaczeniem nie mam większych problemów, ponieważ micro haczyk główki jigowej ledwo tkwi tuż za jednym z górnych kłów sandacza. Szybkie mierzenie i miarka pokazuje 65cm, a więc całkiem nieźle. Wagowo oceniam rybę na grubo ponad 2 kg. Wszystko trwa chwilkę i mogę uwolnić moją zdobycz. Jest w doskonałej kondycji, łuski, płetwy wszystko w idealnym porządku. Ryba chwilę się zastanawia poczym silnym uderzeniem ogona znika w ołowianej wodzie. Jestem niezmiernie zadowolony i mimo że trwa okres ochronny dla tego wspaniałego drapieżnika, cieszę się że dzieki niemu przeżyłem krótką, aczkolwiek wspaniałą przygodę. Na przyłowy wędkarz wpływu nie ma, ważne jest aby zachować rozwagę i zdrowy rozsądek!











Co ciekawe w zeszłym roku, również podczas jednej z moich wczesnowiosennych urlopowych wypraw udało mi się złowić równie pięknego sandacza, ale mniejszego o całe 3cm, w tym samym łowisku. Sprzęt, którym się wtedy posługiwałem był niemalże identyczny, a samo złowienie sporej sztuki dostarczyło mi niemałych wrażeń z racji że były to jedne z pierwszych wypraw na które zabrałem Excellera. Do dzisiaj wielu kolegów zachodzi w głowę w jaki sposób udało mi się wyholować tak piękne ryby na tak delikatnym sprzęcie. No cóż kto nie spróbuje ten się nie przekona, a co do samego wędziska to niejednokrotnie zdarzało mi się go zabierać z premedytacją na sandacze, tyle że już w sezonie. Jak do tej pory nigdy mnie nie zawiódł i dzięki niemu przeżyłem masę emocji związanych z holem pięknych okoni i szczupaków, a w tym roku kleni i jazi.







Jak się bardzo szybko okazało nie była to jedyna niespodzianka jaka na mnie czekała w tym krótkim, wolnym od pracy tygodniu. Po kilku dniach, postanowiłem ponownie odwiedzić moje okoniowi łowisko, ale w drodze zatrzymałem się na częściowo odmarzniętym jeziorze. Bez przekonania rozwinąłem sprzęt i przeszedłem się po brzegu. Na odcinku jakiś 30m jezioro było odmarznięte mniej więcej w ¼ patrząc od brzegu. Początkowo woda wydawała się martwa co biorąc pod uwagę minusową temperaturę i padający śnieg raczej dziwić nie powinno. Nagle jednak kątem oka dostrzegłem uciekającą w popłochu drobnicę. Szok! Przecież takimi widokami okonie darzą nas raczej w cieplejszych porach roku. Pierwsze próby z małymi pływającymi woblerkami okazały się nieskuteczne, dlatego szybko przeszedłem na delikatne jigowanie paprochami. Jak się okazało był to strzał w 10. Brań przez dwie godziny miałem sporo, ciężko jednak było je zaciąć ponieważ były bardzo delikatne. Ściągnięte do połowy z haczyka gumki nieco frustrowały, ale suma sumarum wkońcu udało mi się złowić 3 piękne ok. 35cm garbusy. Wszystkie były zacięte bardzo płytko i praktycznie wypinały się już na brzegu, ale dzięki kolejnej niepodważalnej zalecie Daiwy udało się je bezproblemowo wyholować. Ryby najzwyczajniej w świecie nie spadają z tego kija i mam tutaj na myśli nie tylko okonie, ale znane ze spadów klenie czy jazie. Ponadto nawet te najdelikatniejsze muśnięcia były doskonale wyczuwalne, a szybka akcja umożliwiła pewne zacięcie w tempo. Nie chciałem zbytnio męczyć rybek dlatego do fotki zapozował tylko jeden, który podobnie jak reszta bardzo szybko odzyskał wolność. Przeżycia niesamowite i niespodziewane. Zdarzało mi się odwiedzać ten zbiornik o tej porze roku niejednokrotnie, ale nigdy nie miałem na nim kompletnie żadnych wyników. Wyprawa ta w sumie była przypadkowa, a jak się okazało przypadek dotyczył nie tyle wyboru samego miejsca, ale pieknych ryb, które udało się złowić. Kto łowi grube okonie spod lodu, ten wie że nie ma piękniej ubarwionych osobników niż zimowa porą.







Krótki wakacyjny urlop i miła niespodzianka

W tym roku, oprócz wczesnowiosennego urlopu udało mi się również wygospodarować kilka wolnych dni tuż na początku sierpnia. Większość tego czasu przeznaczyłem oczywiście na krótki wypad z moją lubą, ale dwa dni które zostały po powrocie poświęciłem oczywiście wypadom nad wodę. Moim celem były głównie okonie i jazie. W mojej okolicy znajduję się przepiękny zbiornik zasobny w grube pasiaki, oraz wypływająca z niego rzeka pełna pięknych jazi.
Mimo wszystko postanowiłem jednak skupić się na okoniach i dlatego też zabrałem ze sobą krótszego ultralighta Daiwy, którym znacznie lepiej operuje mi się na zbiornikach ze stojącą wodą. Po dotarciu na miejsce wszystko wyglądało jak z obrazka. Pogoda super, nie za gorąco i nie za zimno. Wiaterek umiarkowany delikatnie marszczył taflę zalewu. Idealna pogoda na pasiaka. Zająłem moje ulubione miejsce z kamienistym dnem, niezbyt głębokie i otoczone liśćmi grążeli. Przez dobre dwie godziny udało mi się skusić do brania jedynie kilka malutkich okonków, dlatego bardzo szybko z racji nadchodzącego zmierzchu postanowiłem przejść na rzekę w poszukiwaniu jazi. Zarośnięte brzegi utrudniały nieco operowanie krótkim kijem ale na szczeście miałem kilka miejsc w miarę łatwo dostępnych. Odcinek rzeki, który wybrałem na wieczorne jaziowanie to wąska i niegłęboka prostka ze żwirowo – piaszczystym dnem i umiarkowanym nurtem. Kiedy tylko dotarłem na miejsce jazie od razu zdradziły mi swoją obecność głośnym chlapaniem i dużymi oczkami na wodzie. Przerzuciłem kilka smużaków swojej produkcji i udało mi się skusić do brania ok. 30cm jazia. Przeszedłem niżej, w miejsce gdzie woda była głębsza a nurt nieco słabszy. Zdjąłem chrząszcza z agrafki, a na jego miejsce założyłem mój numer jeden czyli 2,5cm woblerka, czarnego w żółte kropki. Pierwszych kilka rzutów w poprzek rzeki nie zaowocowały nawet najmniejszym skubnięciem. Kolejny wykonałem już wzdłuż brzegu i to był strzał w dziesiątkę. Kilka obrotów korbką i dosyć mocne uderzenie, skwitowane szybkim zacięciem. Kijek momentalnie wygiął się w głęboką parabolę, a hamulec kołowrotka zaczął wręcz jazgotać niemiłosiernie. Ryba zachowywała się bardzo dziwnie przez co nie mogłem się połapać co tak naprawdę mam na wędce. Robiła kilku metrowe odjazdy w górę, nawracała i z prędkością światła płynęła w drugą stronę i tak w kółko. Każda próba podciągnięcia kończyła się tak samo czyli gwałtownym odjazdem. Początkowo obstawiałem ładnego szczupaka, ale bardzo szybko okazało się że zamiast niego, mojego wobka zaatakował piękny garbus. Już na brzegu, po szczęśliwym zakończeniu dramatycznego wręcz holu okazało się że jest to moja okoniowa życiówka. 37cm może wydać się nie dużo, tym bardziej że mam na koncie sporo 33,34 i 35, ale mimo wszystko rybka ucieszyła mnie ogromnie, tym bardziej że na swojego wobka, oraz że mimo płytkiego zaczepienia się kotwiczki udało się ją wyholować. Kijek po raz kolejny potwierdził swoją skuteczność. Nie chciałem męczyć ryby, dlatego zrobiłem jej szybką fotkę telefonem i zwróciłem jej wolność. Po takiej pięknej walce, zasłużyła na spokojny odpoczynek…






Reasumując, nawet nie ,,czując” prawdziwych, pełnowymiarowych wakacji można sobie samemu wygospodarować trochę wolnego czasu. Nie będzie to co prawda bite kilka miesięcy laby, ale nawet przez te kilka dni można przeżyć prawdziwą wędkarską przygodę, z dala od zgiełku, nieznośnych upałów czy armii dokuczliwych komarów. W związku z powyższym serdecznie polecam każdemu, kto podobnie jak ja lata szkolne ma już dawno za sobą zrobienie sobie takich małych wakacji, jednocześnie życząc Wam przeżycia równie emocjonujących przygód!

Opinie (6)

majap

Od 2 - ch lat łowię Daiwą Megaforce 2-14 g i praktycznie się z nią nie rozstaję .Bardzo lekki kijek i wyjątkowo czuły a zarazem łowny.Za wpis i piękne zdjęcia stawiam ***** . Serdecznie pozdrawiam . [2013-09-06 12:45]

kamil11269

Ładne rybki ***** [2013-09-06 19:32]

maverick314

Bardzo fajowy wpis i śliczne zdjęcia :-). Pozdrawiam i 5 zostawiam [2013-09-06 22:16]

matexx

Ładne rybki ***** [2013-09-07 07:31]

czerwcowy0520

Wielkie dzięki koledzy za miłe słowo i oceny. Pozdrawiam! :) [2013-09-07 12:14]

joker

kolego ciekawie opisane. Podzielam opinię o kiju i zachęcam niebawem do czegoś mocniejszego czegoś co wcale nie jest wagowo gigantem a parametry ma troszkę większe 30-60g szczególnie dla Twoich taaaaakich ryb. cuda na kiju!!! fajnie że dzielisz się z nami emocjami i muszę przyznać, że co do okazów to nie zawsze są adekwatne w moim przypadku co do zastosowanej przynęty. Coś z naszym klimatem i gustami ryb chyba się pozmieniało. tak trzymaj i czekamy na dalsze relacje. powodzenia. ***** [2013-09-08 21:42]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…

Jeszcze 12 cm

Dawno nie pisałem, ale nie było bardzo o czym, jakoś w tym roku nie był…