Uzależniony
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2018-12-27
Sezon zakończył się jak zwykle zbyt wcześnie… Wykombinowałem sobie łowienie do ostatniego dnia roku włącznie ale natura miała inne plany. Jedyną rzeczą , która jest w stanie powstrzymać mnie od wędkowania jest lód i to właśnie ten najgorszy z mojego punktu widzenia scenariusz dokonał się już w pierwszych dniach grudnia. Przyroda pogrywała sobie ze mną na zmianę zamrażając i uwalniając od lodu powierzchnię moich łowisk. Wisłę już pożegnałem. Jeśli taka będzie wola opatrzności zobaczymy się znowu wiosną. Ta nadzieja pozwoli mi przetrwać długie zimowe wieczory. Trudno jednak usiedzieć na miejscu gdy człowiek jest przyzwyczajony do częstej aktywności. Żeby tak wyrwać się gdzieś choć na chwilę… Stracić trochę kalorii ganiając z kijem w garści…
Cel jest zupełnie bez znaczenia. Tym razem nie chodzi o ryby. Byle wyjść! Byle tylko jeszcze ten jeden raz! Czasem tak jest, że człowiek potrzebuje kontaktu z naturą. Taka odskocznia daje mi okazję do refleksji. Mogę „odpłynąć „ myślami od rzeczywistości, odegnać demony…
Tak oto trafiłem nad małą i totalnie niepozorną rzeczkę. Gdybym był pstrągarzem i były tu pstrągi nie byłoby w tym nic szczególnego. Nic z tego… Leciutki zestawik z myślą o przedzimowym okonku daje choć iluzję możliwości spotkania z rybą. Sceneria nie tak piękna jak choćby w Bieszczadach jednak zimowa rzeczka wijąca się wśród lasu ma w sobie coś z magii…
Przepływa niespiesznie przecinając zadrzewione wzgórza. Pełna zakrętów niczym ludzkie życie. Nigdy nie wiadomo co czai się za każdym z nich… Płuca wypełnia zimne, rześkie powietrze. Z każdym wdechem czuję to miejsce coraz wyraźniej. Pojawia się „kosmiczna” synergia, pełna symbioza z otaczającym mnie światem. Eteryczna woń sosen nastraja mnie pozytywną energią , której tak potrzebuję szczególnie teraz gdy słońca jak na lekarstwo. Już się nie spinam… Umysł odpoczywa, ciało poddaje się – jestem w domu!
Tyle planów, codziennych spraw… To wszystko tu jest tak odległe. Teraz liczy się tylko ta chwila. Chcę się nią cieszyć. Mogę odlecieć nad brzeg mojej ukochanej Wisły…
Stoję na rozgrzanych letnim słońcem kamieniach opaski. Wartki nurt poniżej rozcinają w żerowym szale piękne , wiślane bolenie. Tylko odpiąć wobler! Tylko rzucić! Na chwilę robi mi się tak miło na duszy… W ułamku sekundy sceneria się zmienia. Późne popołudnie. Boczne koryto Wisły ograniczone starą opaską z rozrzuconymi kamieniami. Między nimi widać buszujące klenie. Ich rozmiar pobudza wyobraźnię.Srebrna obrotówka wystarczy by zapamiętać tę chwilę na długo - być może do końca życia…
Jest miło. Myśli schodzą na inne tory. To będzie sezon eksperymentów. Tyle się od rzeki nauczyłem w kończącym się roku – muszę iść za ciosem! Znowu zrobię wszystko „źle”, znowu celowo przetrącę kark stereotypom tylko po to by zdziałać coś po swojemu. Wisła pokazała mi że warto. Ma wciąż tyle do zaoferowania wszystkim, którzy chcą jej słuchać .
Kończę wyjazd „na zero” a mimo to jestem szczęśliwy. Byłem nad tą małą rzeczką tylko ciałem a dzięki niej moja dusza odbyła najpiękniejszą z podróży. Już niebawem, może w marcu, świat się zazieleni. Do tego świata powróci życie a wraz z nim zacznie się najpiękniejszy czas w kalendarzu ciepłolubnego wędkarza. Niby niezła puenta jednak prognozy pogody mówią o odwilży… Mam czekać tak długo…Czy zdołam się oprzeć pokusie? Raczej nie…Jutro zrobię to znowu! Potem choćby potop:-)!