W krainie dinozaurów
Marek Dębicki (marek-debicki)
2011-09-19
W krainie dinozaurów
Ktoś stojący z boku powiedział by, że to nie jest normalne, tylko zboczenie i chyba miał by rację. Pomimo zmęczenia po czterogodzinnych zawodach, po ogłoszeniu wyników i rozjechaniu się uczestników zamieniamy jeszcze kilka słów z organizatorem zawodów, robimy najpierw mały rekonesans po możliwych stanowiskach rozmawiając ze spotkanymi wędkarzami i po wykonaniu uprzedzającego telefonu do małżonek, zauroczeni nowym łowiskiem, postanawiamy jeszcze pozostać na popołudniową porę. Pozostało trochę zanęty i przynęty zasiadamy obok siebie rozkładając po jednej siódemce. Co się w krótce okazało. Jeszcze dobrze nie ucichł sygnał końca zawodów, a na łowiska zaczęli się zjeżdżać dość licznie wędkarze. Dla nowicjuszy na łowisku jest to dobry moment, gdyż można podejrzeć miejscowych, a na pewno pozyskać informację o co bardziej atrakcyjnych miejscówkach. Widzimy teraz, że miejscówki na których zawodnicy złowili największe ilości ryb są obsadzane w pierwszej kolejności. Coś w tym musi być, nie może to być przecież dziełem przypadku. Ponadto rozmawiając dalej z Kolegą dochodzimy do wniosku, że bezwzględnie potrzebne były zwykłe gumowce, wysokie podpórki go wędek i siatki, ale najwięcej zasług będzie miał stary składany, drewniany taborecik, dzięki któremu w miarę wygodnie mogłem sobie siedzieć na stanowisku. Bez gumowców z dobrym bieżnikiem też by było ciężko, gdyż śliska glina była nad wyraz niebezpieczna, a jakiekolwiek adidasy szybko by były przemoczone.
Po chwilowym załamaniu pogody i przelotnym deszczyku nie ma już śladu, na wodzie ani zmarszczki. Czego można się było spodziewać ściągnięte dobrą zanętą rybki też, chociaż z przerwami całkiem nam dopisały. Rozmawiając o zawodach i planach przyszłych wypadów, tym razem już na drapieżniki nawet się nie obejrzeliśmy jak kolejne trzy godziny przeleciało jak z bicza strzelił. Postanawiamy więc kończyć przygodę. Powoli klarujemy sprzęt, totalnie wypoczęci psychicznie ale zmęczenie fizycznie podziwiamy zachód słońca miejscu, które przypomina o tej porze dziką krainę dinozaurów. Widoki i wrażenia są rewelacyjne, będzie co wspominać.
Ktoś stojący z boku powiedział by, że to nie jest normalne, tylko zboczenie i chyba miał by rację. Pomimo zmęczenia po czterogodzinnych zawodach, po ogłoszeniu wyników i rozjechaniu się uczestników zamieniamy jeszcze kilka słów z organizatorem zawodów, robimy najpierw mały rekonesans po możliwych stanowiskach rozmawiając ze spotkanymi wędkarzami i po wykonaniu uprzedzającego telefonu do małżonek, zauroczeni nowym łowiskiem, postanawiamy jeszcze pozostać na popołudniową porę. Pozostało trochę zanęty i przynęty zasiadamy obok siebie rozkładając po jednej siódemce. Co się w krótce okazało. Jeszcze dobrze nie ucichł sygnał końca zawodów, a na łowiska zaczęli się zjeżdżać dość licznie wędkarze. Dla nowicjuszy na łowisku jest to dobry moment, gdyż można podejrzeć miejscowych, a na pewno pozyskać informację o co bardziej atrakcyjnych miejscówkach. Widzimy teraz, że miejscówki na których zawodnicy złowili największe ilości ryb są obsadzane w pierwszej kolejności. Coś w tym musi być, nie może to być przecież dziełem przypadku. Ponadto rozmawiając dalej z Kolegą dochodzimy do wniosku, że bezwzględnie potrzebne były zwykłe gumowce, wysokie podpórki go wędek i siatki, ale najwięcej zasług będzie miał stary składany, drewniany taborecik, dzięki któremu w miarę wygodnie mogłem sobie siedzieć na stanowisku. Bez gumowców z dobrym bieżnikiem też by było ciężko, gdyż śliska glina była nad wyraz niebezpieczna, a jakiekolwiek adidasy szybko by były przemoczone.
Po chwilowym załamaniu pogody i przelotnym deszczyku nie ma już śladu, na wodzie ani zmarszczki. Czego można się było spodziewać ściągnięte dobrą zanętą rybki też, chociaż z przerwami całkiem nam dopisały. Rozmawiając o zawodach i planach przyszłych wypadów, tym razem już na drapieżniki nawet się nie obejrzeliśmy jak kolejne trzy godziny przeleciało jak z bicza strzelił. Postanawiamy więc kończyć przygodę. Powoli klarujemy sprzęt, totalnie wypoczęci psychicznie ale zmęczenie fizycznie podziwiamy zachód słońca miejscu, które przypomina o tej porze dziką krainę dinozaurów. Widoki i wrażenia są rewelacyjne, będzie co wspominać.