W zdrowym ciele - zdrowy Bug!
Bartosz Kowalaki (myidis)
2017-08-19
Mój Tata zawsze powtarzał - nie pokonasz węża wężykiem.
Możliwe że miał rację, jednak zwykł dzielić się ze mną również innymi sentencjami, nie koniecznie po polsku.
Znaczenie jednej z nich przybliżę właśnie dziś, na przykładzie (znanej prawdopodobnie większemu gronu) rzeki Bug.
Oczywista oczywistość?
Rok 2015, Lipiec - Postanowiłem wybrać się z Tatą na Bug - ja spinningować, on z koszyczkiem uganiał się na drobnicą.
Słoneczny, spokojny dzień, rzeka powoli meandrowała swoim - momentami płytkim - korytem.
Tata rozsiadł się na niewielkim cypelku wyciągając krąpia za krąpiem - ja w tym czasie walczyłem.. ze splątanym zestawem.
Kiedy już poradziłem sobie z supłem powstałym na nawiniętyej na kołowrotek żyłce zacząłem rozkładać wędkę i powoli myśleć o strategii.
Używam wędki Konger WRX World Champion Impuls 270/18g. z racji że ma za sobą złamanie szczytówki stała się wklejanką, jednak nie przeszkadza mi to - jest wystarczająco twarda jak na mój gust. Kołowrotek Dragon Monolith Spin MS300, na nim żyłka Trabucco 0.16 (poradzi sobie nawet z większym przyłowem)
Na pierwszy ogień - oliwkowy wobler długości 4cm, pływający.
Wiedząc o dołku metr od brzegu usiadłem spokojnie przy trawach na lekkiej skarpie, kilka metrów przed nim.
Pierwszy rzut - wobler ląduje tuż za dołkiem. Kilka sekund z otwartym kabłąkiem by spłynął troszkę dalej i pora powoli zwijać.
Plusem operacji na wędce jest zdecydowanie fakt że aktualnie można na niej wyczuć nawet najdrobniejszą pracę woblera.
Siedziałem w skupieniu zastanawiając się czy w dołku czai się jakiś gałgan, tydzień wcześniej miałem w nim branie na żywca - drapieżnik ciągnął pod nurt przynętę i przy zacięciu pękła żyłka na przyponie. Byłem lekko rozgoryczony tą sytuacją, bo wiedziałem że nie mogła być to mała ryba.
Trudno, zdarza się najlepszym - pomyślałem.
Przez kolejnych kilka rzutów analizowałem tę sytuację - EUREKA! - Krzyknąłem w myślach.
Postanowiłem poprowadzić woblera bliżej traw, przyjmując za punkt spoczynku drapieżnika owy dołek. Jeśli drapieżnik stoi centralnie w dołku, to macham mu tylko nad głową, jeśli poprowadzę go więc obok niego - będę miał większą szansę na atak ze strony drapieżnika - być może zwyczajnie nie widział wcześniej mojego woblera.
Pierwszy rzut, wobler leci za dołek. Czekam kilka sekund aż spłynie przy trawy.
Zaczynam go powoli prowadzić.. NAGLE CZUJĘ POTĘŻNE UDERZENIE!
Tak, to on! Król dołka!
Kilka bardzo długich sekund, kilka odjazdów i ląduje w podbieraku. Boleń 65cm.
Wołam Tatę, on robi zdjęcie i boleń wraca do wody.
W tym miejscu raczej już nic nie złapię, więc wyruszam na pobliskie jeziorko.
Lepiej krótko niż wcale?
Zmiana woblera na jasno-zielony owocuje kilkoma okonkami, ale coś ciągnie mnie w stronę rzeki..
Zbliża się wieczór, więc warto byłoby obłowić pobliską przykosę.
Pół godziny nad jeziorkiem skutecznie przekonuje mnie że populacja okoni ma się dobrze. Zostawiam je w spokoju i śpieszę w stronę wspomnianej wyżej przykosy.
Czarno na.. żółtym?
Aura mi sprzyjała, naszło kilka chmurek, zbliżał się wieczór. Ptaki ucichły a ich miejsce zajęły wszechobecne insekty.
Mętna woda i wręcz żółty piasek sprawiły, że zmieniłem wobka na małego, ruchliwego bandziorka, długość 1,5cm i kolor "czarno-złoty", w moim mniemaniu - kiełbik.
Usadowiłem się metr przed mini-przykosą, był to swoisty opad, skośnie idący w głąb rzeki, z 30cm głębokości na metr++, nigdy nie wchodziłem tam w woderach więc ciężko mi stwierdzić jak głęboko tam jest, jednak zawsze kręciła się tam ryba. To właśnie chciałem wykorzystać.
Przy brzegu rozciągała się niewielka, półmetrowa może skarpa, dwa metry ode mnie - malutka zatoczka, widocznie płytsza niż reszta linii brzegowej.
Chwila obserwacji i widzę niewielkie pogonienia przy zatoczce, to moja szansa!
Kilka testowych rzutów i jest!
Walczy zaciekle jak na rozmiar, podciągam go trochę bliżej i moim oczom ukazuje się sandaczyk!
Przyprowadź mamusię - mówię śmiejąc się pod nosem i wypuszczam maluszka.
Tam gdzie kwitną stokrotki.
Słońce zaszło, sandaczyk wziął tuż przed zmrokiem, stwierdziłem że siedzę chyba zbyt blisko wspomnianego wypłycenia w postaci małutkiej zatoczki i że najwyższy czas odsunąć się od niej o kilka metrów.
Taktyka uległa lekkiej zmianie - skuteczny kolor "zostawiłem", jednak wobler postanowiłem zarzucać przed siebie i opuszczać go kilka metrów za zatoczkę pozwalając mu swobodnie spływać do brzegu kiedy już wypuściłem go wystarczająco daleko.
Po przemieszczeniu się odczekałem 15 minut i stwierdziłem że nic mnie już nie powstrzyma przed złowieniem dużego sandacza!
Z moich doświadczeń wiedziałem że gdzieś tam muszą być, to była tylko kwestia czasu ponieważ wszystkie większe sandacze brały na małe przynęty.
Tata dzwoni żeby się już zwijać bo mu krąpie nie biorą - trudno, tym razem nie będzie finałowej walki - pomyślałem, zarzucając wędkę ostatni raz.
Pozwoliłem woblerowi spłynąćdalej niż wcześniej, zamknąłem kabłąk i czekałem aż wobler spłynie do brzegu..
BUM! JAK UDERZENIE PIORUNA! NAGŁE SZARPNIĘCIE NIEMAL WYRYWA MI WĘDKĘ Z RĘKI!
Ryba ucieka w rzekę, dzwonię do Taty mówiąc żeby przyniósł podbierak, jest kaban.
Po walce ryby byłem przekonany że to duży Boleń, nie pasowała mi jedynie godzina w jakiej wziął, chociaż zdarzało mi się łowić bolenie i o 1 rano (o czym w nastęonym wpisie)
Odjazd w rzekę - powolne cholowanie - kolejny odjazd - walka wydawałoby się nie miała końca.
Pół godziny zaciętej walki, dociera Tata, zasapany - "nie mogłem rozłożyć podbieraka!" - krzyczy.
Podaje Tacie telefon, włączył latarkę i naszym oczom ukazuje się Sum!
Tym razem przy asyście taty sumowi nie udaje się zbiec! Kilka mocniejszych ruchów wędką i sum ląduje w podbieraku.
Na woblerka 1,5cm, masakra - dodaję, wyciągając przynętę z pyska - jak się okazało - 87cm sumowi.
Spodziewałem się dosłownie wszystkiego, ale nie jego!
Miła niespodzianka na zakończenie dnia i pora wracać do domu. Sesja zdjęciowa i sum ląduje w wodzie.
Wnioski i wnioseczki.
Obecność dużych (dla niektórych może i średnich :) ) ryb w naszych rzekach świadczy że jednak te rozpowszechnianie C&R ma jakiś sens, chyba że wędkarze zwyczajnie potracili wszystkie zmysły i nie dają rady przechytrzyć większej ryby. Narybek daje nam cień nadziei na odrodzenie się zdrowej populacji.
Dbajmy o nasze wody, wypuszczajmy zarówno te małe jak i duże okazy. Pamiętam początki z wędkarstwem - złowienie dużego szczupaka, sandacza czy suma nie było żadnym wyczynem ani dla mnie ani dla mojego Taty! Teraz Tacie pozostała tylko drobnica, większą radość sprawia mu złapanie dużego krąpia niż cały dzień czekania na jedno branie na żywca. Gdyby nie to że jestem tak uparty - pewnie bym się poddał.
Nie pozwólmy by NASZE dzieci w NASZYCH rzekach musiały zadowolić się "nagrodą pocieszenia".
~Bartosz Kowalski
Wszystkie ryby zostały wypuszczone spowrotem do wody zaraz po zrobieniu zdjęcia.