Wariat to czy wędkarz?
Jakub W (Jakub Woś)
2013-03-21
Jesień 2009. Kolejny dzień z rzędu, niespotykanych jak na ten czas upałów, dawał nadzieję na udane połowy. Jeszcze w nocy wyruszyliśmy na łowisko. Po kamienistej tamie przeprawiliśmy się na piaszczystą wyspę. Nim rozbiliśmy na niej swój obóz zaczęło świtać. Zabraliśmy sie za rozkładanie sprzętu. Zamierzaliśmy łowić z kamienistej tamy która miejscami była poprzerywana i tam woda sięgała ok 70 cm a miejscami tworzyły się kamieniste wyspy.
Przed tamą świetne miejsce kleniowe a za nią głębokie doły. Tam z kolei można spotkać każdy gatunek ryby żyjący w Wiśle. Zestawy gruntowe uzbrojone w pijawki i rosówki wylądowały w upatrzonych miejscach. Po chwili pierwsze branie i pierwszy kleń. Ledwo został odhaczony a kolejna wędka już skacze po kamieniach – tym razem sumik ok 1,5kg. Zestawy do wody i zaraz kolejne brania, tym razem niewielka brzanka. Podejrzewaliśmy że brania powinny być dobre ale tego się nie spodziewaliśmy. Minęło ok półtorej godziny a my mieliśmy już po kilka sztuk na koncie. Niestety bieganie od wędki do wędki po kamieniach ryb nie nęci więc brania nagle ustały. Emocje opadły... robiło się strasznie gorąco więc rozebrałem się ile mogłem, położyłem na piachu i nastała cisza. Cisza która nie trwała długo bo została przerwana „złorzeczeniami” dochodzącymi z brzegu, ze stromej burty. W cieniu drzew zauważyliśmy wędkarza który nie przebierał w wypowiadanych słowach a do tego machał rękami jakby odganiał złe duchy. Opętany czy co? - myślę sobie. Zerwał się z miejsca i pomaszerował w kierunku kamienistego przelewu. Tam zaczął przewracać kamień po kamieniu grzebiąc pod nimi i zbierając coś do słoika. To już mnie przekonało że zdrowy na umyśle być nie może. Znów zaczęły pojawiać się brania więc uwagę poświęciliśmy wędkom. Tak jak poprzednio brania nie trwały długo ale mimo to znów złowiliśmy po kilka sztuk drobnych kleni, jazi, brzan i sumków. Nagle po drugiej stronie usłyszałem dosyć głośny „plusk” Spojrzałem w kierunku wędkarza „wariata „ I widzę że wisi w połowie tej stromej burty wierzgając nogami obsypując tym samym ziemie do wody. Zerwałem sie bo chyba potrzebuje pomocy, ale widzę że udało mu się wyjść. Wygramolił się, popatrzył na swoją robotę z góry, zamamrotał coś i znów złazi po tej burcie obsypując ziemie. No najczystszej rasy wariat sobie myślę. Facet nie dawał mi spokoju więc zacząłem go uważniej obserwować. Założył coś ze słoika na haczyk i rzucił kilka metrów za miejsce gdzie narobił tyle plusku obsypując ziemię. Siadł w zaroślach i znów zaczął wymachiwać rękami. Nagle zrywa się do wędki i zacina, po krótkim holu wyjmuje z wody piękną płoć. Za nią kolejna i następna. Później klenie i leszcze a wszystko to naprawdę ładne okazy. Nie patrzyliśmy juz na własne wędki ale na wędkarza „wariata” który w tym momencie dawał nam naukę wędkarstwa. Złowił kilkanaście pięknych sztuk, spakował sprzęt i zniknął w zaroślach. O ty... Zaraz cie wyśledzę – pomyślałem. Wyciągnąłem zestawy z wody i pomaszerowałem do kamienistego przelewu gdzie podnosił kamienie. Podnoszę jeden kamień z nadzieją znalezienia czegoś specjalnego ale tu niestety tylko masa gramolących się kiełży. Więc podnoszę następny a tam też tylko kiełże. Kolejny i jeszcze jeden i wszędzie tylko kiełże. I wtedy mnie olśniło. Kiełże!
Na nie musiał łowić. No to teraz zbadam jego miejscówkę. Kiedy dochodziłem do zacienionych zarośli w których łowił dopadła mnie plaga komarów. Tym razem sam machałem łapami jak idiota śmiejąc się sam z siebie. Czyli jednak był opętany ale przez chmurę komarów. Stanąłem nad wodą i rozglądam się w poszukiwaniu czegoś specjalnego, czegoś co pozwoliło mu łowić takie okazy w tym szczególnym miejscu. Moje skupienie przerwał „plusk” dochodzący spod nóg. Stroma burta, zewnętrzny zakręt rzeki i wieczny nurt zabierały brzeg kawałek po kawałku. Do bryły która przed chwilą wpadła do wody i zaczęła rozpływać sie chmurą mętnej wody momentalnie spłynęły się drobne klenie, płocie i ukleje. No tak! Przecież w tej ziemi może siedzieć coś co ryby lubią jeść, w dodatku w tym miejscu są przyzwyczajone do spadającej ziemi do wody. Czyli ten wedkarz nie był wariatem. Machał bo odganiał sie od komarów których nie było na nasłonecznionej piaszczystej wyspie. Pod kamieniami nie szukał duchów ani złota tylko przynęty – kiełży. A obsypując ziemię po prostu nęcił sobie ryby. Gdybym nie poszedł w to miejsce do dziś myślałbym że facet to jakiś zwariowany szaman który dziwnym zachowaniem „zmusił” tyle ryb do brania. Jednak to nie był wariat to był wędkarski geniusz.