Wędka na sandacze dla śpiochów
Sebastian Kowalczyk (Sebastian Kowalczyk)
2013-10-06
Dynamit w łapie to cecha tych wędkarzy, którzy z łowieniem sandaczy nie maja żadnych problemów. Jeśli masz dynamit w łapie i błyskawicznie zacinasz każdą anomalię podczas prowadzenia przynęty, każde drgnięcie plecionki i masz fantastyczny refleks, to odpuść sobie czytanie tego tekstu, ponieważ nie jest dedykowany Tobie. Jego treść wywoła prawdopodobnie tylko pobłażliwy uśmiech na Twojej twarzy. Ja nie mam dynamitu w łapie. Jakby tego było mało, przesypiałem część brań albo dekoncentrowałem się myśląc o niebieskich migdałach. Gdy z zamyślenia wyrwało mnie potężne sandaczowe huknięcie, często było już za późno. Łowię jednak sandacze, co więcej polowanie na te ryby z czasem przeszło u mnie w wręcz w obsesję. Wszystko bierze się z tego, że łowienie mętnookoch z powodu mojego flegmatycznego usposobienia jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Strasznie lubię trudne wyzwania i z czasem sandacz stał się dla mnie jesiennym drapieżnikiem numer jeden. Nie będę ukrywał, że do łowienia sandaczy potrzebne jest bardzo dobre wędzisko - przedłużenie ręki, które przekaże nam najdelikatniejsze branie, stuknięcie, pstrykniecie lub podniesienie przynęty. Nie będę ukrywał, że dobre sandaczowe wędzisko kosztuje parę złotych i jest zazwyczaj dużym nadwyrężeniem domowego budżetu. Nie będę również ukrywał, że nawet jeśli wydacie te kilkaset złotych, to nie zawsze zakupicie wędkę, którą będzie Wam się dobrze łowić. Sprawa jest o tyle zawiła ile rodzajów sandaczowych wędzisk proponuje nam rynek wędkarski. Wędkarze mający dynamit w łapie mają tu najmniejszy problem. Prawdopodobnie poradzą sobie nawet jakby mieli łowić kijem od szczotki. Co jednak mają począć nieszczęśnicy mojego pokroju, mający zamulone usposobienie lub dopiero zaczynają sandaczową przygodę? Pamiętam, że kiedyś gdy uczyłem się łowić sandacze usłyszałem bardzo mądre słowa - zacinaj wszystko co odchodzi od normy podczas prowadzenia przynęty. Pamiętam, że łowiłem wtedy sandaczową wklejanką za 150zł i prawdopodobnie większość anomalii, które powinienem zacinać po prostu do mnie nie docierały. Na dodatek wędka była ciężka i zamiast zacinać natychmiast nawet wyraźne pukniecie, informowałem o tym siebie i mojego kolegę na łódce słowami - miałem pukniecie. Kolega najczęściej pytał się mnie - To czemu nie zaciąłeś? a ja mu na to - nie wiem. I tak to trwało jakiś czas, dopóki nie złamałem tej topornej pały. Był to prawdopodobnie najszczęśliwszy dzień w mojej "sandaczowej karierze". Na następny wypad nad zaporówkę, zabrałem ze sobą starą okoniówkę.
W tym wypadku okoniowa zostaje tylko wędka. Używamy dużych sandaczowych gum, odpowiednich obciążeń, przyponów i plecionek.
Nie miałem wtedy zapasowej wędki ani innego pomysłu, a łowić przecież było trzeba. Okoniówka nie była zbyt finezyjna. Ciężar wyrzutu był dość dziwny - bodajże od 3 do 20gram ale kijaszek był tani i okonie dało się na niego łowić. Miałem nadzieję, że sandacza od biedy też nią zatnę. Do wędeczki założyłem kołowrotek z plecionką 0.14 i tak wyruszyłem na przeciw sandaczom. Pamiętam, że pierwszą rybę złowiłem bodajże w drugim rzucie. Ryba puknęła bardzo delikatnie. Szczytówka zasygnalizowało to identycznie jak puknięcie okonia. Szczytówka przygięła się i w tej pozycji już została. Miałem kupę czasu na zacięcie, ponieważ ryba nie odbiła się od delikatnej szczytówki. Dało mi to około sekundy przewagi nad rybą. Pamiętam, że tamtego dnia złowiłem kilka niewielkich sandaczy.
Paru nie udało mi się zaciąć, ponieważ witkowata praca wędziska nie pozwalała mi na wbicie haka w twardy pysk sandacza. Na dłuższą metę taka wędka nie jest najlepszym rozwiązaniem do łowienia tych ryb. Ma po prostu za mało mocy i da się nią łowić tylko w stojącej, ewentualnie w bardzo wolno płynącej wodzie. Jednak dzięki łowieniu okoniówką w mig nauczyłem odróżniać brania sandacza od innych bodźców, które przekazywała mi wędka. Z czasem zaopatrzyłem się w kijaszki, które rewelacyjnie przekazują mi to co dzieje się z przynętą. Na dodatek ważą tyle co nic. Dzięki temu pozwalają mi natychmiast zaciąć branie. Bywają dni w których sandacze biorą niezwykle delikatnie. Na takie okazje zazwyczaj mam przy sobie okoniowkę. Morał z tego taki, że jeśli nie masz dynamitu w ręce, jesteś totalnym flegmatykiem lub nie potrafisz wyodrębnić brań sandaczy podczas prowadzenia gumy, to może własnie nadszedł czas abyś zabrał nad wodę okoniowkę. Nie kupuj na tą okazję nowego sprzętu. Jest duża szansa, że złamiesz ją, bo będziesz używać sporych sandaczowych gum i za dużych obciążeń . Najlepiej wyciągnij jakąś stary egzemplarz z piwnicy. Jeśli nie masz, to poszukaj jakiejś taniochy w pobliskim sklepie wędkarskim. Najlepiej aby była jak na okoniówkę odrobinę za toporna. Przeznacz na nią nie więcej jak 150zł. Pewnie długo na nią nie połowisz. Pewnie przeklniesz ten pomysł gdy spadnie Ci duża, niedocięta ryba. Jest jednak również duża szansa, że sporo się przy okazji nauczysz.