Wędkarska psychoza
Adam Konopnicki (adam-konopnicki)
2013-04-04
Chyba każdy z nas, a na pewno większość w okresie pełnej aktywności ryb dostaje białej gorączki i większość czasu pragnie spędzić nad ukochanym kawałkiem wody. Kładąc się spać, śnimy o rekordowych okazach, niesamowitych emocjach, holów ryb godnych nakręcenia filmu o tematyce wędkarskiej, i masie brań. Mamy świadomość, że ryba żeruje i jest wielkie prawdopobieństwo jej złapania. W niektórych przypadkach chęć połowów przechodzi w obsesję. O pewnym przypadku postaram się opowiedzieć.
Ciepły dzień lipca, roku pańskiego 2010. Godzina 3:30. Półprzytomny schodzę do piwnicy, ubieram się,chowam do torby kołowrotek, przynęty, papierosy, dwie bułki, butelkę wody, nie wiem jak, ale mocuje wodery na bagażniku tak, że nie spadły, wychodzę przed dom, czekam na kolegę, wsiadamy na rower i zaczynamy wyścig z czasem ! jest 3:50, nad Odrę mamy jakieś 15 km, a ryba chwila, moment budzi się do żeru. Ile sił w nogach pedałujemy, po jakiś 30 minutach jesteśmy na miejscu. Ręce drżą, cisza, pełne skupienie, fajeczka na start i zaczyna się połów nad piękną, budzącą się rzeką. Zajmujemy główki i szukamy rannych szczupłych. Niestety godzinka mija bez brań, do południa zaliczyliśmy po dwa garbuski a kolega wyciągnął czterdziestaka ;) Słońce smali jak odurniałe, wychodzi do żeru boleń. W głowie świta leżący w pudełku salmiak. Rzut jeden, drugi, piąty, dziesiąty i nic. Wtedy nikt z nas nie umiał go złapać, wiedzieliśmy o nim tyle, że jest i trzeba rzucać wobler i go zwijać. Do godziny 14 uwiesił mi się kolejny okoń a koledze spiął się jakiś szczupak. Szału nie ma. Zmęczeni ponad trzydziestostopniowym upałem, kładziemy się na trawie, pijemy resztki wody i zapada decyzja : Adaśko ! Wracamy do domu, obiad, odpoczynek i szykujemy się na nockę !
Długo mnie nie trzeba było namawiać. Wracamy do domu, obiadek, prysznic no i co ?
Zapierdzielam w podskokach do wędkarskiego po robaki, do sklepu po kulurydzę, szykuję także ziemniaki na zanęte i rura nad zalew w Ryczeniu ;). Obładowani jak arabskie wielbłądy jedziemy rowerami z całym osprzętem na nockę. Zaopatrzeni jeszcze w w kilka piwek, siadamy nad wodą, rozpakowywujemy feedery, świetliki kładziemy w widocznym miejscu, i tak każdy z nas zarzuca po jednym feederze i jednej matchówce. Odpowiednie nęcenie i czekamy na efekty.
Długo nie trzeba było czekać, bierze jak leci. Na czerwone czepia się okoń, wzdręgi, krąpie. Przez ręce przewinęło się tego do godziny 20 sporo. I zaczynia się. Pierwsze branie - spławik i jest mój pierwszy dzisiejszy lin -32 cm. Mija pół godziny kolega wyciąga kolejnego koło 30 cm. Godzina 22 zacinam ładnego lina, chwila nerwów, stresu, polazł w trzciny a ja wyciągam urwany zestaw.
Przez całą noc brania były dosyć mizerne, więc dłoń zamiast przy wędce, dzierży piwko.
Przysypiając rano, budzi mnie dzwonek feedera, zacięcie i jest ! Lin 37 cm. No to kolorowo. Będzie obiad jak wrócę do domu.
Koledze z rana znudziło się feederowanie, więc złapał krapia, założył na żywca, i siedział z tą żywcówką. Koło godziny 9 wyciągnął szczupaka 52 cm a ja użerałem się z drobnicą bijącą w spławik. Nic więcej ciekawego nikt z nas nie złapał. Otrzeźwieli i do domu ;)
Ten dzień zapamiętam do końca życia. Patrzę na niego przez pryzmat uśmiechu i teraz wiem jak bardzo pożarło mnie wędkarstwo. Często każdy z nas jest tak zdeterminowany, że nie odpuszcza do końca. Jak nie tak to inaczej ale połapać trzeba. Psychoza wędkarstwa to straszny nałóg, ale nałóg pozytywny. Jest to piękne !