Wędkarski wypad do Jury - Trzy dni raju

/ 3 komentarzy / 3 zdjęć


Zaczęło się niespodzianką !  czyli zaproszeniem na wspólny wypad na jurę przez Matkę i to w maju. Co roku moim marzeniem jest spędzenie tam kilku dni w tym czasie. Niestety jak uda się choćby dwa kilka miesięcy później to i tak dla mnie sukces,więc od kilku dni chodzę jak na dopałach :-) Tym bardziej że transport a właściwie koszty pokryte ,wyżerka zapewniona no i dwa browarki na dzień czyli istne niebo _ TEORETYCZNIE !!
 Bo jura dla mnie to nie tylko piękne tereny ale też rzeczki,zalew i co za tym idzie ryby a tu zonk bo karta nieopłacona i mam dwa dni na zarobienie na zezwolenie okresowe by wypadzik miał sens :-(
Wyjazd planowany na sobotę a tu piątek i nadal nie ma pewności i cała nadzieja w sobotnim przedpołudniu które okazało się zbawieniem i forsy starczy na drobny sprzęt i zezwolenie ,mało tego mieliśmy być zdani na pks-y a tu szefostwo zaoferowało transport i wszystko byłoby już ok.jakby nie to że troszkę czasu zajęło poszukiwanie jakiejkolwiek czynnej poczty no ale koniec końców 13-ta wyjazd i po drugiej jesteśmy na miejscu.
 Teoretycznie jeszcze dziesięć godzin i mogę łowić ,po łbie chodzi mi nocka ale temperatury nocne jeszcze nie za bardzo więc sobotni wieczór spędzam w rodzinnym gronie zaliczając oczywiście dwugodzinny "bezsprzętowy rekonesans".
 Wypadł pozytywnie ,wody jakby więcej i nadzieja że może coś po tak drastycznym spuszczeniu wody zostało ale jak to powiadają nadzieja jest matką głupich co się w sumie sprawdziło w dniu następnym.
 Po powrocie do bazy i rodzinnym grilowaniu przypadł mi domek Sapera z przemiłą niespodzianką w postaci ekstra kominka co przy odpowiednim ustawieniu sześć godzin nie wymaga dokładania...
 Ogień "żywy" ma to coś w sobie i zamiast iść spać to zapatrzyłem się weń słuchając radyjka,myśląc o wszystkim i o niczym czego efektem był fakt że rano ekipa pojechała nad zalew a ja spałem snem sprawiedliwym no ale co tam- po śniadanio-obiedzie i kawce czas na spina...
 Na początek strumyk,najkrótszy kijek i najmniejsze wiróweczki-echo ,poszedłem na mostek (tam zawsze można było wypatrzeć maluchy) i nic :-(
 Kilka minut i jestem nad zalewem ,ludzi nie za dużo co jak na rozpoczęcie "drapieżnego"sezonu nie nastraja optymistycznie.Do wody po kolei -gumy,gumki,woblerki,wahadła,wirówki i ZERO nawet małego pasiaka ,na koniec
jeden zbłąkany szczupły coś około czterdziestki - niby nic ale cieszy.
 Pod wieczór stacjonarka czyli grunt i kulka ale też bez rewelacji,z kulki zrezygnowałem po godzinie z powodu zbyt silnego wiatru i fali a na grunt jedno branko -niestety zawaliłem.
 Po powrocie do bazy jak zwykle kolacyjka w gronie rodzinno-koleżeńskim przy browarku i kociołku prażonek(kto nie posmakował może tylko żałować) no i oczywiście plany na dzień następny i tu zapomniałem dodać że w międzyczasie dotarła kuzynka z partnerem a że to też moczykij to jutro zapowiadało się całkiem ok.
 Padło na wspólne łowy stacjonarne ,,,
Około północy jestem w domku ,rozpalam kominek i kombinuje jak ,co i na co jutro i jak w pomysłowym Dobromirze kulka w łeb i myśl-tradycja.
 Rano jak zwykle śniadanko,kawka i nic na już,nic na siłę czyli około południa jesteśmy a dokładniej 2x2grunty,grunt spławik i ja grunt+kulka z "tradycją"po drodze zakupioną w sklepie czyli płatki owsiane i popcorn-zaczynamy !
Z początku cisza w braniach ale pogoda CHWILAMI pozwalała na użycie kulki więc w strefę łowienia poszło troszkę tradycji zmieszanej z tym co w wodzie na dnie. Po  kilku minutach pierwsza krasna,zmieniłem grunt na totalny powolny opad i jest płotka czyli wszystko działa.
 Tradycja dala efekt,nie było to eldorado ale coś się dzieje,trafił się fajny jazik ,linek ,płocie z gruntu lecz nie mnie a reszcie bo powiem szczerze że gruntówkę olałem i zawaliłem parę fajnych brań skupiony na kulce.
 Na liczniku ponad dwadzieścia sztuk-większość krasne i prośba ekipy o płotkę...się robi odparłem,zmiana gruntu rzut i po minucie jest.
Po kolejnej jest ostatnim ogniwem żywcówki i ląduje w dołku przed trzcinowiskiem.
 Ląduje tam za moja podpowiedzią, bo przez cały nasz pobyt na wodzie było kilka łodzi,kilku spinerow z brzegu i nic
Jej męki bo tak bez owijania w bawełnę trzeba przyznać nie były długie bo po paru minutach Janek ma branie a w konsekwencji
przyzwoitego szczupłego. Ja zaliczam jeszcze ze trzy sztuki i zjazd do bazy czyli za chwile rytuał rodzinno towarzyski.
 W planach wczesno ranny wypadzik ale odpuściłem bo wieczorem miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia z  owczarkiem kuzunki :-)
(łydka z sinej robi się żółta dziś)czyli nie ma źle.
 Reasumując jak dla mnie bomba pod każdym względem mimo że efekty powalające nie były no i morał.Obserwując kto co i na co to TRADYCJA się sprawdza w porównaniu z wynalazkami !! a tak marginesie atmosfera i trzy dni luzu w miłym towarzystwie zrekompensowały liche połowy.
 POŁAMANIA !!!

 


4.3
Oceń
(12 głosów)

 

Wędkarski wypad do Jury - Trzy dni raju - opinie i komentarze

krisbeerkrisbeer
+1
Sezon zaczynasz mocnym akcentem, mam tu na myśi Twoją ulubioną Jurę. Fajnie jest miło spędzić czas nad wodą. A jeżeli do tego trafi się jeszcze parę brań to czego chcieć więcej. Ja ostatnio przez dwa dni liczyłem jedynie fale na wodzie :( Pozdrawiam (2016-05-10 08:06)
krisbeerkrisbeer
+1
No i kociołek, normalnie zazdraszczam :) (2016-05-10 11:29)
rysiek38rysiek38
+1
Ach Kris ,na ten kociołek to warto choćby i rok czekać bo jakby byl na codzień to stracilby na uroku i smaku - to coś jak na śląsku makowki na wilijo czyli warto na to czekać :-) . (to moje prywatne zdanie oczywiście) (2016-05-10 17:11)

skomentuj ten artykuł