Wędkarski wyścig szczurów
Krzysztof Jankowski (krisbeer)
2014-10-28
Planując ostatnia wyprawę złapałem się na tym że największa wagę przywiązuje do terminu wyjazdu (patrz najlepsza godzina). Mniej uwagi poświęcałem na to jak zanęcić ryby, na co będziemy łapać, skupiłem się na tym, kiedy i o której wyjechać żeby łapanie było w ogóle możliwe. Na koniec stwierdziłem że zaczyna się to robić po prostu chore. Naszła mnie więc ochota podzielić się z Wami swoimi refleksjami na temat możliwości odpoczynku z wędką nad wodą.
Nie każdy ma to szczęście że mieszka w okolicy, która bogata jest w łowiska przynależne do PZW. Nie odkryję chyba ameryki pisząc że dla wielu spośród nas największa wędkarską atrakcją jest rzeczny połów w tym przypadku z brzegu. Piszę z brzegu, gdyż łodzie na wyposażeniu wędkarza też nie są jeszcze takim normalnym stanem, jak chociaż by posiadanie podbieraka. Posiadanie łodzi daje większe możliwości. Ja hciałbym zwrócić uwagę na to jak wielkim problemem może być wędkowanie stacjonarne (brzegowe). W przypadku wielu z nas praca zawodowa niemal wyklucza wędkowanie w tygodniu i jedyna szansa na odpoczynek nad wodą to weekendy. Nie chodzi tu o problemy związane z wybraną metodą połowu a raczej ze znalezieniem (zajęciem) odpowiedniej miejscówki. I właśnie to powoduje że wędkarze stacjonarni zmuszeni są do prowadzenia tego jedynego w swoim rodzaju ,,wyścigu szczurów’’. Nawet jeżeli już mamy swoją upragnioną miejscówkę może się okazać że jest to dopiero początek kłopotów, ale o tym za chwilę.
Ilość i jakość miejscówek w mojej okolicy nie powala. Największym zainteresowaniem cieszy się oczywiście Wisła. Jest tylko jeden problem, ograniczona liczba miejscówek, a miejscówka miejscówce nie równa. Część z nich znana jest z tego że prawie zawsze wraca się z niej z rybą.
Skoro napisałem ,,znana’’ to znaczy również że i popularna, bywa więc że wędkarzy jest tak dużo że bardziej przypomina to supermarket a nie łowisko. Jeden ma branie a pozostali muszą wędki zwijać, chyba że wolą za chwilę robić nowy zestaw. Jeżeli komuś pasują takie klimaty to czemu nie. Nie jest to jednak moja bajka. Rozumiem jeden, dwóch sąsiadów na zasadzie ,,posiedzim, pogwarzym, tatuaże se pokarzym’’, to jest nawet fajne. Pewnego razu łowiliśmy w towarzystwie dopiero co poznanych szwagrów. Szwagry mają grilla, proponują nam, że jeżeli chcemy coś upiec to nie ma najmniejszego problemu, my rewanżujemy się kawą, po prostu równi goście (w sumie była to świetna wesoła nocka, opisana na blogu). Bardzo często jednak jest tak, ze zostajemy obdarzeni ,,takim sobie’’ towarzystwem. Człowiek nie żałuje wody nikomu, ależ proszę rozkładaj się obok, wody dla wszystkich wystarczy. Nie może być jednak tak że wyciągam rybę, wyhaczam, podnoszę głowę a tu w miejscu w którym przed chwilą wyciągnąłem rybę znajduje się już zestaw nowego sąsiada i słyszę sorry, tak mi się rzuciło , teraz już nie będę ściągał, ale następnym razem zarzucę bardziej w prawo rzecze gość (no kurde super). A gdzie ja ma zarzucić, trochę głupio zmienić zdanie i powiedzieć facetowi spadaj. Nie wiem czy się śmiać czy płakać. Dla mnie to zwykłe, tupeciarstwo, chamstwo, etc. Inna sytuacja, łapiemy z brzegu, po naszej lewej stronie główka, nasze wędki zarzucone na wprost. Przyjeżdża dwóch jegomości, ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę, ale z tym da się żyć to tylko kwestia ,,braku’’ kultury. Jeden wędruje na koniec główki drugi zasiada tak gdzieś na jej dwudziestym metrze.
Po chwili, oczom nie wierzę, facet piękny zamach i jebut, dokładnie przez moją żyłkę, normalnie mnie zatkało. Zwracam grzecznie gościowi uwagę że przecież widzi gdzie zarzucony jest mój zestaw, na co on że woda nie jest moją własnością i będzie rzucał gdzie mu się będzie podobało. Ponieważ mamy zasadę, że sami nie wszczynamy zadym (tak zwanych rękoczynów) z byle powodu a od takiego ćwoka najlepiej jest się po prostu odsunąć (żeby się głupotą nie zarazić), więc odsunęliśmy się bardziej w prawo. Gdyby nie to że było miejsce, to ciekawe jak skończyła by się ta sytuacja, ale nie ma co gdybać. To nie koniec popisów tego jegomościa. Pomiędzy miejscówkami obu panów było jakieś kilkadziesiąt metrów, a ten ,,ćwok’’ od przerzucania co chwila miał coś do powiedzenia koledze. Darł się więc tak że aż ryby na brzeg wychodziły żeby zobaczyć co za debil tak się wydziera. Najlepsze miało dopiero nadejść. Pan ,,ćwok’’ zaczął wrzeszczeć przeraźliwie w stronę kolegi, Wiesieeeeeeeeeeeeeek, Wieeeeesieeeeeek, więc kolega Wiesław rzucił wędkę myśląc że coś musiało się stać, i dalej biec w stronę wołającego kolegi, a że był to bieg po nierównościach, krzakach, kamieniach, przytrafiały się więc i wywrotki, ale podnosił się i biegł dalej. Po dotarciu do kolegi pyta co się stało, pan ćwok na to: nic, może byś tak przyniósł sprzęt i usiadł obok. Kurcze mało się nie podusiliśmy ze śmiechu. Innym razem, sąsiad z młodym wybrali się nad zalew na pstrągi, ludzi od groma ale nikt nic nie wyciąga. Po chwili, młody wyciąga pierwszego pstrąga, następnie sąsiad. Wędkarze którzy to widzieli kroczek po kroczku są coraz bliżej, po którymś z kolei udanym holu sąsiad odpiął rybę, podniósł głowę a tu …………. niespodzianka, już w tym miejscu kołysze się majestatycznie spławik sąsiada z prawej.
Jak zająć najlepszą miejscówkę?. Może nie powinienem uogólniać ale chyba w większości przypadków nie ma już mowy o czymś takim, że wracam z pracy, kije do auta i już za chwilę łowię nad Wisłą. Może i łowię ale czy w miejscu gdzie jest szansa na rybę? Kiedyś w tygodniu może i tak było, problemem były jedynie weekendy, ale teraz to już jakieś szaleństwo, nie ma żadnych reguł. Raz w tygodniu jedziemy wieczorem, nad wodą praktycznie nikogo, następnym razem o tej samej porze nie ma gdzie stanąć. Nie raz byłem świadkiem jak wędkarze przyjeżdżali w środku nocy i odjeżdżali z kwitkiem. Ileż to razy było tak, że brak miejscówki był kwestią kilku, kilkunastu minut lub co najwyżej godziny. Może ktoś powie że ok., że nam potrzeba trzech miejscówek (najczęściej jeździmy we trzech), że pojedynczy wędkarze prawie zawsze znajdą miejsce. Z drugiej strony to tacy wędkarscy single są już teraz rzadkością (nie licząc spinningistów). Tak więc nawet pojedynczy wędkarz może mieć problem.
Nasz pierwszy wyjazd na Bug zaplanowaliśmy na czwartek rano, wcześniej uzyskując informację że najazd wędkarzy ma miejsce dopiero w czwartek wieczorem. Wstrzeliliśmy się w 10, miejscówka super, ryby brały jak najęte, dokonaliśmy słusznego wyboru. Nasza kolejna wizyta nad Bugiem dla pewności zaplanowana również na czwartek, i co? Okazało się że spóźniliśmy się o jakieś 2 godziny, najlepsze (albo i jedyne) miejsce już do końca weekendu było już zajęte. Na tej jedynej miejscówce zmieniali się tylko wędkarze, zaprzyjaźniona ekipa. Nie ma jednak w takim postępowaniu niczego złego, sam chciałbym mieć takie możliwości utrzymania miejscówki przez kilka dni. Na forum opisywane były sytuacje związane z podglądaczami, które miejscówki są nęcone. Później jest to już tylko kwestia wolnego czasu i taki gość zajmuje pewną miejscówkę. Znam historie sumiarzy i karpiarzy którzy posiadając łódki do wywozu zestawów uznawali się za panów świata wywożąc swoje zestawy pod nos innym wędkarzom uniemożliwiając wędkowanie, a co mam możliwość, to kto mi zabroni wywieźć swój sprzęt nawet na drugi brzeg. A co mnie inni obchodzą. Kiedyś na starorzeczu jakiś bałwan spinningista podpłynął pontonem w miejsce gdzie mieliśmy zarzucone swoje zestawy i młócił wodę jak szalony, w ogóle nie reagował gdy zwracaliśmy mu uwagę. Normalnie gdym miał wtedy karabin to przynajmniej bym mu kopa w dupę zasadził. Inny bardzo mądry właściciel łodzi (motorówki) na Bugu, chyba chcąc się zemścić za to że my mieliśmy co chwile brania a on jedynie wiatru narobił, przepłynął nam po zestawach, no ale cóż są ludzie i taborety. Są miejscówki na których dochodzi do przezabawnego wyścigu, kto będzie pierwszy.
Wyścig polega na przyjeżdżaniu nad wodę coraz to wcześniej aż powstaje z tego takie błędne koło, kto pierwszy ten lepszy, nie wiem czy czasami już nie chodzi o ryby tylko o to kto będzie sprytniejszy. Kolega opowiadał mi jak to na pewnym małym bezpańskim zbiorniku, prześcigali się z miejscowym wędkarzem kto będzie pierwszy, śmiał się że sobie odpuścili bo wypadało by się w ogóle z nad wody nie ruszać. Kiedyś pamiętam na kilkudniowym wypadzie, położyliśmy się spać do namiotu. Nasze wędki pozostały w stojakach nad wodą, obok nasz samochód, namiot, sprzęt obozowy. To wszystko na małej polanie ,,wyposażonej’’ w dwie miejscówki. Budzę się około 4, zaczynam się ubierać, słyszę silnik samochodu a po chwil głos, szybko, szybko siadajcie tu i tu. Po wyjściu z namiotu idę w stronę miejscówek gdzie spotykam starszego pana. Pan mi tłumaczy szarzało jeszcze jak się rozkładaliśmy i nie widzieliśmy waszego sprzętu, inaczej przecież nie zajęli byśmy waszych miejsc. Tak się złożyło że byli to sami dziadkowie, wróć ,,starsi panowie’’ nawet nie rozłożyli jeszcze wędek ale miejsc nie zamierzają opuszczać. I co zrobić? Potopić dziadków, choć powinienem ich określić nie jako dziadków ale ,,wrednych dziadów’’, samochód opuszczali chyba w tempie komandosów z jednostki ,,Grom’’. Inny przypadek, ktoś na forum opisywał historię jak to poznał nad wodą fajne towarzystwo, ,,trochę’’ wypili, a jak obudził się rano to po jego sprzęcie nie było ani śladu, w tym przypadku zastosowanie ma powiedzenie o starannym dobieraniu znajomych.
Przyznać jednak muszę że czasami ,,ostatnia miejscówka’’ nie oznacza najgorsza. Pewnego razu dotarliśmy nad Wisłę w południe czy, też zaraz po południu i niestety żadnej normalnej miejscówki. Jedyne wolne miejsce było na jeszcze częściowo zalanej główce, no cóż nie specjalnie szczęśliwi zajęliśmy te ostatnią szansę na wędkowanie. Następne godziny upłynęły na wyciąganiu ryby za rybą, reszta wędkujących albo sporadycznie jakieś branie albo wcale. Rozpoczęły się dosłownie pielgrzymki kolegów wędkarzy w celu wyjaśnienia na czym polega fenomen naszych sukcesów. Dokładnie tydzień później wyruszamy jeszcze przed południem z nadzieja że ,,nasza’’ szczęśliwa miejscówka będzie wolna. Byliśmy wręcz szczęśliwi że udało nam się zając dokładnie te same miejsca, tyle że …………………….. tym razem, wszyscy dookoła łapali a my się patrzyliśmy.
Teraz wędkowanie stacjonarne weszło na wyższy poziom logistyczny, każdy wyjazd powinien być poprzedzony ustaleniem strategii wyjazdowej. Nie chodzi tu o standardowe podejście do planowania wyprawy, czyli to co zazwyczaj bierzemy pod uwagę: porę roku, dnia, warunki pogodowe, fazy księżyca, kalendarz brań, rodzaj oraz stan wody, kwitnienie roślin czy też okresy ochronne ryb. Nie, zdecydowanie chodzi tu o coś innego. Teraz to kwestia przechytrzenia innych. Kto będzie pierwszy nad wodą, kto zajmie najlepsze miejsce, kto złapie najwięcej ryb, kto będzie ,,najlepszy’’. Jak to nazwać? Ten niepohamowany ciąg do bycia lepszym od innych nad wodą, tę zazdrość, tupet, żeby nie powiedzieć bezczelność, tę bezkrytyczność wobec siebie, mnie wolno innym nie. ,,Wyścig szczurów’’ jest chyba najdelikatniejszym z możliwych porównań. Może nie jest to ,,wyścig’’ pozbawiony sensu, chodzi przecież o to by móc spędzić trochę czasu nad wodą a że chcemy przy okazji cos wyjąć z wody to nie jest to miejskie kąpielisko tylko łowisko. Określenie ,,spędzić trochę czasu nad wodą’’ pasuje do większości z nas ale na pewno w żadnym razie nie pasuje do bohaterów kilku przytoczonych historii. Do ludzi którzy za wszelka cenę muszą osiągnąć sukces. Niestety przypisanie wszystkiego tym ,,złym’’ wędkarzom było by strasznym spłyceniem tematu. Każdy, podkreślam każdy ma prawo uprawiać to nasze hobby w sposób przez siebie wybrany. A że miejsc jest coraz mniej a wędkarzy przynajmniej nie ubywa to wszyscy jesteśmy coraz częściej zmuszani do tego swego rodzaju wyścigu po miejscówkę. Tak jak w dowcipie: ,,Starsza pani nie miała gdzie usiąść w autobusie i mówi ze u nas to gentelmanów brak, na co usłyszała że gentelmani są tylko miejsc brak’’
Pozdrawiam
połamania