Wędkarstwo kiedyś i dziś - wsponień czar
Bartosz (Lin1992)
2013-02-17
Przy okazji dzisiejszego popołudniowego spaceru nad moje ukochane jeziorko naszły mnie pewne piękne wspomnienia. Kiedy to jako młody chłopiec wędrowałem tymi ścieżkami sam bądź z kolegami i szukaliśmy sobie miejscówek w których mogliśmy połowić. Piękny to był czas - wakacje , zero problemów, beztroska oraz radość z poznawania nowych miejsc i stawiania sobie coraz to nowych wyzwań.
Kiedy to z teleskopem,paroma haczykami,kilkoma kromkami chleba oraz pudełkiem białych robaków stawialiśmy swoje pierwsze samodzielne wędkarskie kroki. Łowiliśmy głównie tam gdzie nie było nad nami żadnych gałęzi oraz innych przeszkód. Były to najczęściej miejsca między trzcinowiskami a plażą lub mostki wchodzące znacznie w głąb jeziora. Najczęściej nastawialiśmy się na ukleje.
Te małe piękne rybki dostarczały nam wielu pozytywnych emocji. Zawsze i o każdej porze mogliśmy liczyć na ich współpracę. Czasami złapaliśmy na haczyk jakąś płoć lub krąpia a w tedy to już ze szczęścia prawie dotykaliśmy nieba. Ryba inaczej walczyła niż ukleja i najczęściej była od niej większa.
Potrafiliśmy po kilkanaście godzin na dzień spędzać nad jeziorem od rana do wieczora czy deszcz czy słońce. Z czasem doświadczenie podskoczyło o kilka punktów i zainteresowaliśmy się spinningiem.
Do tego celu przerabialiśmy nasze teleskopy ze spławikówek na spinningi. Na żyłkę przed przyponem dodawaliśmy oliwkę ołowiu najczęściej coś około 5 gr aby przynęta leciała dalej - ot taki nasz wynalazek:). Łowiliśmy w tedy na obrotówki. Kilka rzutów na wodę,kilka na trzciny a czasem nawet na drzewa. Więcej blach zerwaliśmy niż złowiliśmy tych ryb. Czasami zwiło nam jakiś mały okoń ale w tedy to te małe okonie to były takie duże i emocjonujące że szok. Nie zapomnę jak nie raz z jednym okoniem biegaliśmy do domu aby się pochwalić co złowiliśmy i jaki bój stoczyliśmy z ta biedną rybką. Potem z roku na rok mieliśmy coraz więcej umiejętności i traciliśmy coraz mniej sprzętu. Chodziliśmy na inne jezioro już bardzo daleko bo około 2 km od naszych domów. Było to dla nas dotąd niedostępne i zarazem nieodkryte jezioro. Mniejsze co prawda od tego na którym stawialiśmy swoje pierwsze kroki ale i tak ciekawe z innymi dominującymi gatunkami ryb. Dominowały tu głównie krąpie,płocie i niedostępne dla nas leszcze. Kiedyś trafiliśmy na wspaniałe miejsce obok zwalonego drzewa. Rzucaliśmy spławiaki około 2 metrów od niego a tam była cała ławica krąpi. Mniejsze i większe ale walczyły i tak lepiej niż ukleje :P.
Nałowiliśmy się w tedy do syta i chyba nic nie zerwaliśmy oprócz jednego haczyka.
Żeby nie skłamać mieliśmy chyba po 50 może 60 sztuk na głowę - wiem,wiem zaraza zbiorę burę ale miałem w tedy może 12lat i nigdy nie słyszałem o C&R. Radość trwała dopóki nie dotarliśmy do domu - jak babcia zobaczyła to co przyniosłem to nie wiedziałem czy najpierw wylecę ja czy siatka z rybami :) u kolegi było podobnie:) ale koniec końców jakoś te ryby zostały oskrobane i chyba wsadzone w ocet.
Potem już nigdy nie mieliśmy tak udanego połowu jak ostatnio. Czas leciał,doświadczenie rosło,pojawiły się w naszych rękach gazety wędkarskie,nowy lepszy sprzęt,więcej gazet więcej sprzętu a ryby w ciąż te same tylko mniej strat w sprzęcie. Potem mieliśmy komputery i internet a tam dużo wiadomości i filmów o naszym ukochanym hobby. Zaczęliśmy czytać,oglądać,pytać i posiadać coraz większą wiedzę.
Znudziły nam się ukleje bo dlaczego panowie w gazetach mogą łowić takie ryby jak leszcze,liny,piękne płocie okonie i szczupaki a my nie??? Ustawialiśmy się na konkretne gatunki ale na początku efektów nie było ale nie zniechęcaliśmy się i jeden motywował drugiego aby wytrwać w swoich przekonaniach a efekty będą - i przyszedł ten czas kiedy to kolega złowił pierwszego lina - był to co prawda fuks ale ryba była piękna i od tej pory zaczęliśmy na serio wędkować. Potem przyszła kolej na płocie i wzdręgi ale to już nie przypadkowo tylko celowo, następnie leszcze oraz okonie i szczupaki na blaszki.
Niezapomniane jak złowiłem swojego pierwszego szczupaka na błystkę obrotową. Rzut wzdłuż trzcin lekki opór,zacięcie i czuję że coś holuję - szło gładko - myślę kurcze glony, ale po chwili wędka drży a moim oczom ukazuje się pod wodą ryba - radości nie było końca. Po wyciągnięciu ryby na brzeg i pokaleczeniu się o jej ostre jak brzytwa zęby udało mi się wyciągnąć blaszkę z paszczy 30 może 40cm potwora odtańczyłem taniec radości - wszyscy wczasowicze mieli niezły ubaw, ale skapnąłem się dopiero po chwili że się na mnie patrzą i do dziś nie wiem czy oni śmiali się ze mnie czy do mnie ??? :]
Potem już było z górki i coraz lepiej man szło. A teraz mamy niby nie najgorszy sprzęt, przynęty, wędki jakieś tam doświadczenie i opanowanie. Każda kolejna ryba przynosi nam wiele radości ale to już nie to co te nasze pierwsze piękne ukleje,karasie,krąpie i płocie.
Czas mija,lata uciekają a wspomnienia i kumple zostają.
Z wędkarskim pozdrowieniem Bartek P. - kto zna ten wie:)