Wędkarstwo to nie nuda
Magdalena (Szpulka28)
2013-04-21
Długie oczekiwanie na wiosnę zakończone. Cały tydzień chodziłam nad jezioro Kortowskie monitorując stan pokrywy lodowej. Tak samo chłopaki sprawdzali jak sprawa się ma na miejskim basenie w Nidzicy. Ugadaliśmy się, że jeżeli lód zejdzie to w piątek jak tylko przyjadę do Nidzicy pojedziemy na dzikie stawy we Frąknowie zobaczyć czy karaś już pobiera. Okazało się, że nie wytrzymali do mojego przyjazdu i wybrali się na stawki w czwartek, zaraz po pracy. I co tu dużo gadać-ani jednego brania. W dodatku same straty chociażby w postaci podartych spodni. Eh no bywa, jakby nie było wędkarstwo kosztowne hobby : ). Ale chłopaki nie dali za wygraną. Niedaleko Frąknowa jest przecież jezioro Myślice w Waplewie. Nasze już dobrze poznane miejsce wypadów. Pojechali więc sprawdzić jak ma się stan wody i czy coś skubie.
Kiedy zajechali okazało się, że lód już prawie zniknął. Na kanale rozłożyli wędki. Co rusz zdawali mi relację telefonicznie. Były delikatne brania ale nic nie udało im się zaciąć. Niezrażeni wrócili do domu, a ja już wiedziałam, że w sobotę jadę na Myślice sprawdzić jakie ryby pociągały przynętę. Był to mój priorytet ponieważ właśnie do dwudziestego miałam wykupione zezwolenie.
W piątkowy ranek załatwiłam kilka spraw m.in. odwiedzając sklep wędkarski. Postanowiłam zainwestować w pinkę z nadzieją, że rybki nie będą szczególnie grymasić. Sprawdziłam sprzęt i w sobotę rano pociąg zawiózł nas na ryby.
Nie obyło się bez niespodzianek rzecz jasna. Wypad ze mną na ryby nigdy nie będzie monotonny i obawiam się, że nie tylko w pozytywnym tego aspekcie.
Po kolei:
W pociągu okazało się, że nie mogę znaleźć ani zezwolenia ani karty wędkarskiej. Nie było możliwości zawrócić. Byłam wściekła. Już z rana zepsułam sobie humor własnym nieogarnięciem. Za bardzo żyłam pierwszym wypadem letniego sezonu, z długimi wędziskami w pokrowcu, że zapomniałam sprawdzić czy w dokumentniku mam odpowiednie papiery! Już kombinowałam jak by tu zrobić żeby ktoś mi je dowiózł ale nie było opcji. I kiedy już byłam całkowicie zrezygnowana Woziu na szczęście ogarnął sytuację, bo miał moje papiery przy sobie. Zapomniałam, że na ostatnim wyjeździe poprosiłam Go żeby schował je do siebie bo miałam luzem bez etui i nie chciałam żeby się zniszczyły. Heh no tak mam farta ale skarciłam się w duszy i od tej pory zawsze sprawdzę czy wzięłam je ze sobą.
To nie jedyna niespodzianka, a raczej niespodziewanka, ale o tym później.
Kiedy doszliśmy na most nad kanałem rozpoczęliśmy zwiad. Cały odpływ od jeziora był zasłany połamanymi trzcinami. Ale co chwilę tuż za nimi można było zauważyć pluskającą się sporą sztukę i błyskające mniejsze rybki. Tu rozpoczęliśmy rybobranie. Od razu po rzucie bez jakiegokolwiek nęcenia na haczyku meldowały się maleńkie krasnopiórki i płotki a od czasu do czasu udało nam się trafić większą płocinę. Za pasem trzcin żerowały leszcze ale nie było możliwości podejść z żadnej strony a tym bardziej dorzucić z miejsca, w którym staliśmy. Nawet zwykłe rzuty „spod kiecy” nie zdawały egzaminu bo gałęzie nad głową i przed nami to utrudniały, takim sposobem drugą niespodziewanką była utrata spławika, który tak dobrze się wcześniej sprawował.
Uroku temu wypadowi dodał niesamowity widok. Otóż akurat w tej chwili spojrzałam na Wozia (łowił na prawo ode mnie a więc patrzyłam w stronę pasa trzcin gdzie niedawno pasły się leszcze) i ku mojemu pierwszemu przerażeniu a później zachwytowi ujrzałam pięknego, ogromnego i pikującego Orła bielika. Wszystko działo się tuż obok. Widziałam jak wyciąga szpony i chwyta w nie sporą ofiarę. Co to była za ryba nie wiem ale miała spore rozmiary i była podłużna. Po tym wzbił się majestatycznie w górę i odleciał. W drugiej połowie dnia ukazał nam się jeszcze raz krążąc nad jeziorem, widzieliśmy też jak usiadł na drzewie a także obserwowaliśmy jego dalsze poczynania po drugiej stronie jeziora. Piękny był to widok i na pewno go nie zapomnę.
Wracając do naszego wędkowania. Zrobiło się trochę zimno bo zaczęło powiewać chłodnym powietrzem. Uciekliśmy więc na kanał sprawdzić co w wodzie słychać. Brały maleńkie krąpiki. Trafił się też malutki leszczyk i troszkę większa płotka. Brania były agresywne. Spławik od razu tonął cały pod wodą. Zupełnie inne niż zimą kiedy to rybki raczej go prowadzał.
Zasmakowaliśmy już wiosennego rybiego bumu na robaka więc zachciało nam się większej ryby. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do powrotnego pociągu więc przenieśliśmy się na jezioro i zarzuciliśmy zestawy gruntowe. Początkowo było spokojnie, bez brań choć pogoda na spokojną nie wyglądała. Wiało, były duże fale-wędkowanie na spławik byłoby bez sensu. I tak piłeczki kołysały się na wietrze aż w pewnej chwili zaczęło się podskubywanie. Nie do zacięcia ale chociaż coś się działo. I kiedy już myśleliśmy, że nic z tego przerzuciliśmy zestawy bliżej, tuż za trzciny. I wtedy rybki zaczęły już pewniej podchodzić do robaczków. Pierwsza na haku zawitała płocia taka 21cm. Ucieszyliśmy się niezmiernie ale nie wybrała mojego zestawu. Dalej obserwowałam podskubywanie kiedy Woziu wyjął kolejną „dwudziestkę”. Za jakiś czas trafiła się i trzecia i mały krąp. Wtedy moje podskubywanie zamieniło się w fajne branie do zacięcia, a zakończyło się niestety kolejną niespodzianką w postaci zaczepu i utraty sprężyny. A ja oczywiście nie miałam zastępczej bo pakowałam się głównie na spławik a gruntówkę wzięłam tylko jako alternatywę. Woziu po raz kolejny mnie uratował i pożyczył jeden ze swoich gruntowych zestawów. Łowiłam już kiedyś na niego więc widziałam jak się z nim obchodzić. Zarzuciłam i dalej cieszyłam się Woziowymi połowami bo u mnie raczej skubało, aż moja piłka podskoczyła pod sam patyk, zatańcowała, opadła do luzu i zaczęła się po woli unosić. Zacięłam i rozpoczęłam hol. Nieprzyzwyczajona do delikatnej wędki (bo moja jest o metr dłuższa, o wiele cięższa i z ciężarem wyrzutu 80-120 gdy Wozia to 30-60) myślałam, że ciągnę wielką rybę. Nie powiem żeby była najmniejsza ale wyjęłam płoć największą z tego wypadu-około 25cm.
Po następnym zarzucie długo nie miałam brania. Chciałam więc odrobinę poruszyć zestawem biorąc żyłkę w palce i lekko pociągając. Wtedy poczułam opór i na początku wystraszyłam się, że o coś zahaczyłam a nie chciałam stracić Wozia zestawu. Puściłam więc żyłkę a piłka zaczęła jechać w górę więc zacięłam. Wyglądało na to, że rybę zacięłam palcami. Początkowo współpracowała ze mną żeby przy brzegu pokazać swoje umiejętności. Od razu krzyknęłam -„pierwszy łopaciarz!” i wtedy faktycznie w podbieraku zameldował się leszczyk. Woziu dziwił się, że wiedziałam jaką rybę zacięłam a ja dziwiłam się, że jest taka mała bo wędka wyginała się w porównaniu do mojego wędziska i tej rybki niesamowicie.
Wypad zakończyłam leszczykiem pierwszym w tym sezonie i szczęśliwa o 16 już byłam w domku. Żeby nie było to ostatnią niespodzianką nie była strata zestawu, a raczej awaria pociągu, która na szczęście nie trwała długo.
Należy jeszcze wspomnieć, że sezon letni rozpoczęłam na miejskim basenie w piątek 19.04.2013 kiedy to wyciosałam z wody pierwszego w życiu jazika i pierwszą rybkę bieżącego sezonu. Na Nidzickim basenie nie trzeba mieć zezwolenia, więc po powrocie z Myślic odwiedziłam dom tylko żeby odłożyć niepotrzebny sprzęt i ze spławikówką, niezbędnymi akcesoriami, Woziem i moim młodszym bratem (który jeszcze nie ma karty) pójść na basen i drugi dzień z rzędu sprzedawać rady i wpajać w Niego miłość do wędkarskiego hobby.
: ) Lubię dzielić szczęście z bliskimi i naturą. Pozdrawiam wszystkich po "fachu" i życzę sukcesów!