Wędkarz kompletny
Wojtek (Lagaj)
2014-07-01
No i stało się- pół roku temu obiecałem sobie, że ten rok będzie przełomowy i jak narazie (odpukać) wytrwale staram realizować się plan. Aczkolwiek nie o tym chcę teraz pisać, bo jeszcze przyjdzie czas na podsumowania i robienie "rachunku sumienia".
Dzisiaj celujemy trochę w inną kwestię, a mianowicie w sprawę w zasadzie banalną, chociaż według mnie ostatnio przez wielu mylnie rozumianą (albo przeze mnie źle interpretowaną)- wędkarstwo.
Dziwne? Niekoniecznie... Zdecydowałem się o tym napisać, ponieważ w tym roku naprawdę wróciłem i mówię to z dumą i pełnym zadowoleniem. WRÓCIŁEM! Znowu spędzam mnóstwo czasu nad wodą, wszędzie gdzie jestem staram się szukać wody, ryb oraz kawałka pięknego krajobrazu, który często bez naszej wiedzy otacza każdego z nas. A temat przewrotny, ponieważ po kilku latach posuchy (no może niecałkowitej, ale znacznie wymizerowanej), zauważam pewien niebezpieczny trend, który już delikatnie dawał mi się we znaki gdy jeszcze byłem "młodym gniewnym" i nie odpuszczałem żadnej okazji do wyjazdu nad wodę.
Ostatni "tłusty" wędkarsko rok jaki pamiętam, to rok 2009. Byłem wtedy aktywnym "karpiarzem", praktycznie cały wędkarski czas poświęcając tej metodzie- jak nie nad wodą to przy komputerze, angażując się w pomoc przy prowadzeniu portalu karpiowego. Pewnego razu ukuły mnie dość mocno słowa mojego kolegi, z którym, jak wówczas myślałem, będzie tworzyć stronę o naszej pasji, o tym co kochamy- od tak, bezinteresownie. Mianowicie w pewnej wieczornej rozmowie już po "wstępnym nęceniu" usłyszałem, że jeśli się nie umie połączyć pasji z zarabianiem pieniędzy, to nie ma sensu brnąć w taką pasję, bo nie będziemy się w stanie jej poświęcić (czyt. pokryć wydatków z nią związanych). Zabolało cholernie, choć z jednej strony- trochę gościu ma rację, bo jeśli chcę 365 dni spędzać nad wodą, to muszę tym czasem nabić sakwę- czy to relacjami z nad wody (popartymi fantastycznymi zdjęciami ogromnych ryb), czy też handlowaniem różnymi "fantami" nad wodą lub dystrybuowaniem tego wśród znajomych "po kiju". Broń Boże nie mam tu żadnych pretensji do ludzi, którzy w ten sposób zarabiają (lub nie) i dają nam "szarym włóczykijom" możliwość przeniesienia się choćby myślami w inną krainę- Panowie super, że jesteście! Temat jednak zahaczył mnie na tyle mocno, że wycofałem się ze swojej aktywności na forum (pewnie było to też trochę usprawiedliwianie i wymówka, aby wytłumaczyć brak czasu)... Jednak, wracając do sedna, od tego czasu zacząłem trochę inaczej patrzeć na niektóre rzeczy, a że akurat trafiłem na dość specyficzną wędkarsko grupę (której byłem częścią i nadal jestem, choć już nieco w inny sposób), a mianowicie- karpiarzy- poczułem, że ktoś, moim skromnym zdaniem, trochę się w tym wszystkim pogubił (a może to ja się pogubiłem?!). Czas, którego miałem już niewspółmiernie mniej, który przeznaczałem na zasiadki, niezwykłym trafem, spędzałem w towarzystwie "nowych" karpiarzy, którzy niesamowicie zapalili się do tego typu wędkarstwa. Pierwsze, co mnie zdziwiło- przyjeżdżamy nad wodę, spotykamy nieznajomego karpiarza i... No właśnie! Daiwa Basia- konkretny kołowrotek! Century NG- klasa kije! Sky Pod- spisuje się, nie?! I tak godzina... Żeby chociaż zapytać- skubie coś? Nie! I to właśnie dało mi do myślenia i wciąż zaprząta moją głowę...
Skąd ten temat zapytacie? Narodził się w bardzo prosty sposób- zacząłem w tym roku moją zabawę z muchówką. Nie, nie chodzi tu o kolejną "elitarną" grupę wędkarską. Chodzi raczej o okoliczności, w jakich miałem możliwość pomyśleć nad wszystkim tym, co w mojej wędkarskiej karierze zdążyło mnie spotkać.
Pewnego majowego wieczoru stojąc po pas w wodzie i obławiając głębszy brzeg przy zwalonym drzewie, łowiąc pstrążka za pstrążkiem na sztuczną muszkę (żaden nie przekroczył 35 cm), mając przed oczami zachód Słońca w niesamowitej scenerii górskiej cofki rzeki ze zbiornika zaporowego zacząłem się zastanawiać- Jezusie brodaty, jak ja dawno nie byłem tak błogo, beztrosko i niesamowicie szczęśliwy! Wróciłem do domu, wypiłem herbatę, poczytałem coś i poszedłem spać. Rano obudziłem się i pierwsze o czym pomyślałem, to wczorajszy wieczór- ryby, sposób łowienia, czy nie za szybko pojechałem, co tam jeszcze pływa, co się najlepiej sprawdziło, co tam fruwało, jakie imitacje przygotować etc.
Wracając do wszystkich tych doświadczeń tak na sucho, z dystansem, nasuwa mi się takie jedno spostrzeżenie- czy niechcąco nie dałem się wciągnąć w jakiś niepotrzebny wyścig, szaloną gonitwę? Przecież pstrągowi koło kropki zwisało, że rzucam kijem za 150 zł, mam kołowrotek za 50 zł a muchę zrobiłem z kilku piór z kapki koguta kupionej za 15 zł w KROKODYLu i kosmka rudych włosów moje psa... Wiem, wiem, zaraz powiecie- a co Ci przeszkadza, ze ja mam kij za 700 zł- stać mnie to mam! Pewnie! Nie do tego w ogóle pije, pije raczej do tego, że dużo rzeczy w dzisiejszych czasach się poprzewracało... Jakich rzeczy?! Na przykład podejścia do sposobu łowienia, specyfikacji poszczególnych typów łowienia, zasady C&R (dzisiaj nie robi się tego "od tak", dzisiaj jest to modne i nie wypada robić inaczej) czy też zwykłego "postrzegania potencjału rybostanu" w poszczególnych zbiornikach (jeśli wiecie o co mi chodzi). Apropos tego ostatniego- nie ma ryb, mało, niewielkie egzemplarze- kłusownicy! PZW daje ciała! Zgoda! Jest w tym mnóstwo, ale to mnóstwo prawdy, ale... No właśnie, zawsze jest jakieś ale... Ja zauważyłem, że dzisiejszy tryb życia nie pozwala już na takie łowienie jak kiedyś. Dziś często na forach można przeczytać- człowiek wygospodaruje raz na ruski rok wolny weekend, pojedzie nad wodę i nic nie złapie! Bezrybie! Ja zaczynam do zagadnienia podchodzić inaczej, co nie zmienia faktu, że nic nie usprawiedliwi debilnych decyzji co poniektórych "asów" siedzących na górze (czy to w sprawie rzek, spuszczania zbiorników zaporowych, odłowów kontrolnych itd.)...
Jednak też nie o tym chcę powiedzieć, wracając do tematu posta, kilka słów o "wędkarzu kompletnym". Od razu zaznaczę- nie znam takiego, nie mam żadnych kandydatów (tylko luźny przykład), będę tylko przedstawiał tu swoje swobodne spostrzeżenia. Wędkarz kompletny to dość "śliskie" miano, jednak spróbuje wam przedstawić coś, co kiedyś mi zaświtało w głowie, przebiegło przez myśl i zahaczyło o odpowiednią szarą komórkę w mózgu.
Przypominam sobie mój wyjazd z Tatą, kiedy byłem młodym chłopakiem, na jezioro Nyskie. Nigdy nie wracaliśmy bez ryby, czuliśmy się pewnie jak Kliczko przed każdą swoją walką, jechaliśmy na pewniaka. Zawsze były to wyjazdy 2-3 dniowe- łowiliśmy leszcze, piękne płocie, karpie i czasami sandacze. Pewnego poranka przyjechał na rowerze z jedną wędką "dziadzia"- w flanelowej koszuli, gumofilcach z szorstkimi jak papier ścierny rękami. Przywitał się z nami, zapytał jak tam sytuacja nad wodą i zapytał, czy może sobie koło nas usiąść i połowić- "na jeden kijeczek". I w taki sposób dorobiliśmy się sąsiada. Była godzina 4 (na 7 miał do roboty) o 6:30 miał na koncie z 20 leszczy w ok. 60 cm, karpia ponad 4 kg i niezłego sandacza. Zwinął wędkę, spakował plecak, podziękował nam za możliwość spędzenia czasu w miły towarzystwie i odjechał do codziennych obowiązków- ppoprostu od tak odjechał! Bez dawania rad! Bez mówienia czego on tu nie złapał! Bez opowiadania o tym co w tej wodzie pływa! PEWNIE TO BYŁ FART!!! Pewnie tak, jednak według mnie trochę trącało od gościa wędkarzem kompletnym.
Podsumowując mój "emocjonalny wpis" powiem tylko, że często wystarczy przyjść nad wodę (wziąć kija takiego jakiego się ma i iść, a nie szykować się tygodniami, zbierać pieniądze na sprzęt, i czekać na sygnał od św. Franciszka), postarać się ją przeczytać, na spokojnie realizować taktykę, która się sprawdza (lub starać się taką sobie wypracować) i cieszyć się każdą chwilą, każdą rybą- poprostu się cieszyć! Bo żaden wysokomodułowy pręt grafitowy nie będzie nas tak cieszył, jak ryba- nawet najmniejsza- świadomie wyjęta, nawet z kałuży...
Z wędkarskimi pozdrowieniami "Połamania"
Trzymajcie się "Wilki Morskie"
Pozdrawiam i do usłyszenia
Wojtek
P.S. Trochę natchnienia i "odwagi" do napisania tego posta znalazłem w artykule o wędkarzu z Dunajca /Krościenka/, którego autor tegoż artykułu miał szczęście spotkać i nauczyć się od niego (może nie nauczyć- ZROZUMIEĆ) wiele rzeczy /z wiadomych przyczyn- autora i nazwy gazety na forum nie podam ;)/