Zaloguj się do konta

Wędkowanie Jurajskie-36 godzin odskoczni

 Minęło nieco ponad rok a mi znów trafia się okazja by spędzić
troszkę czasu na Jurze , jak rok temu jest transport i w sumie cała
reszta zapewniona a i "tłum" zapowiada się umiarkowany ,no i
najważniejsze - Matka postawiła mi zezwolenie na Częstochowę co
było tzw. kropka nad i w podjęciu decyzji czy wogóle jechać..
 Co za maruda pewnie nie jeden z Was pomyśli , wszystko jak na tacy
a ten jeszcze sie zastanawia i przyznaję że faktycznie tak było i
nad wszystkim myślałem kilka dni.
 Z jednej strony można powiedzieć że to miejsce jest dla mnie
magiczne i tylko tam naprawdę potrafię odpocząć i oderwać się od
wszystkiego (tam znaczy dla mnie ogólnie teren i to co oferuje a
nie tylko sama ogrodzona działka) ale bałem się kilku rzeczy : po
pierwsze czy wydolę fizycznie, bo były to dni nasilenia sie objawów
popromiennych, a tam cicho i pięknie ale wszędzie daleko ,a myśl że
po przyjeździe niedam rady nigdzie wybyć poza płot była jak
koszmar.
 Poza tym jak by Rodzinka widziała że siedzę na na D..e, to byłby
to jasny komunikat dla nich, że Richat ledwo zipi (znają mnie
wszyscy na tyle) i zaczęło by się tzw. skakanie w okół mnie a tego
bym nie ździerżył napewno , no ale w końcu ważąc wszystkie za i
przeciw podjąłem decyzję...
 Godzina ósma rano wyjazd spod mojego domu , wyskoczyłem w
pośpiechu bo mieli dać znać jak będą wyjeżdżać a nie jak już będą
ale to szczegół ,w sumie nic nie zapomniałem poza bluzą ale to
pryszcz bo pewnie brat ma ciuchów aż nadto - zaczęło się moje 36
godzin- .
 Po ponad godzinnej , spokojnej jeździe jestem na miejscu ,na
poczatek oczywiście powitanie po czym rozgościłem się w wojskowej
"budzie" braciszka .
 Nie pozostało mi nic innego jak  znaleźć odpowiednie , zaciszne
miejsce pod drzewem i podłączyć się pod "dystrybutor"  i po
niecałej godzince byłem zatankowany na przynajmniej osiem godzin  
"terenowej eksploatacji" spojrzałem na zegarek ?33 , w tym momencie
złapałem się na czymś co męczyło mnie w czasie przepustek w armi (W
armi tak miałem że jak dostałem np.72godz. przepustki to co chwila
sprawdzałem ile mi jeszcze zostało - wiem że to chore ale tak
miałem) no ale zostawmy armię i czas wracać na Kostki...
 Jest przed południem , w planach zalew ,ale to nawieczór jak wrócą 
Janosiki, czyli zaczynamy od wypadu nad rzeczkę , wziąłem spina,
plecak i w drogę.
 Po wyjsciu z działki skierowałem się w stronę mostku na dość
sporej polance poniżej działek , mógłbym iść bardziej w lewo przez
las ale chciałem zobaczyć jak ze stanem wody pod mostkiem no i na
ile zdegradowali okolice za sprawą nowo powstajacej oczyszczalni
ścieków o której tu ostatnio tak głośno , po drodze mijam kilka
maszyn budowlanych i po chwili jestem na polance - nie wyglada to
aż tak źle , wykopy troszkę oddalone od rzeki, tak że wychodzi na
to że to raczej bedzie obok a nie na rzece jak co poniektórzy
krakali,woda na rzecce ok20-30cm czyli zdecydowanie lepiej niż w
zeszłym roku ,nie pozostało nic innego niż udać się z prądem z
nadzieją że uda mi sie dojść do połączenia z rzeczką wypływajaca z
zalewu , tym razem udałem się lewym brzegiem pamiętajac zeszły rok,
kiedy to teren skutecznie utrudnił dojście do celu i o mało nie
połamałem "przeszczepów" w ukrytym , zarośnietym rowie ,no a drugi
powód taki że gdyby naprawdę coś mnie wyłaczyło z eksploatacji to
reszta ekipy choć troszkę zna ten teren i mógłbym wytłumaczyc co i
jak.
 Na razie ścieżka jest bardzo przyjazna , są co prawda gdzie nie
gdzie "istne jeżynowe zasieki"ale jest ok.
 Co chwila obserwuje wodę szukając ciekawych miejsc ,po kilkuset
metrach pierwsza ,niepełna mini tamka ,zbliżając się dyskretnie
mignął mi chyba mały pstrag .poniżej tamki niezbyt długi głeboczek,
postanowiłem tam troszkę pomachać i nawet jeden maluszek wyskoczył
do blaszki - spojrzałem na zegarek ,czas niezły ,postanowilem
przysiąść i odpocząć troszkę obserwując wodę .
 Zauważyłem kilka małych rybek ale za cholere nie potrafiłem ich
zidentyfikować , po kwadransie ruszyłem dalej ,szlak stawał się
coraz mniej przyjazny i postanowiłem odbić nieco ,przedarłem sie
przez haszcze i skrajem pokonałem kolejne kilkaset metrów - byłem w
tym momencie na wysokosci ośrodka harcerskiego więc ciemniejące
coraz bardziej niebo nie było mi straszne ,w razie "klęski
żywiołowej"jest gdzie spier.więc znów na azymut już w okolice gdzie
powinno być połączenie .
 Jest i "zalewowa" rzeczka a po stu metrach połączenie z rzeką
przepływajacą poniżej działek , PIĘKNIE ! szkoda tylko że tak
płytko - idealne miejsce na drugą przerwę i kilka fotek ,woda
kryształ i znów dojrzałem jednego maluszka.
 Sytuacja na niebie powoli zaczyna się klarować ,kontrola czasu i
decyzja : spokojnie jeszcze dziś zaliczę cały odcinek "zalewowej" i
 wracamy drugą stroną lasu - będzie ok. narazie jednak postanowiłem
w pełni skorzystać z uroków otoczenia ,nawet nie myślałem o połowie
(na to przyjdzie czas)...wyciągnąłem sie na trawie i oddałem
rozmyślaniu wsłuchując się w otoczenie (w zeszłym roku tu nie
dotarłem ,byłem kilkaset metrów powyżej tego zacisznego miejsca,
myślałem wtedy że fajnie by tu było być za rok- ostatecznej
diagnozy jeszcze wtedy nie było ale zdawałem sobie już sprawę z
tego dziadostwa co mnie dopadło)...
 Czas ruszać : do miejsca przeprawy ścieżki prowadzącej nad
"karasia" miejsca typowo nie wędkarstkie , podobnie jak i pierwsze
kilkaset metrów na terenie ośrodka harcerskiego, no ale potem ciek
staje sie coraz bardziej ciekawy ,ktos zadbał o naturalne
przeszkody , jakieś spiętrzenia z gałezi (widać wkład ludzki)
sprawiły że rzeczka stała się atrakcyjniejsza , powstało kilka
ciekawych miejsc ,kilka dołków , spowolnień itp .
 Niby ogólnie nadal płytko ale jak by tak wody troszkę przybyło to
kto wie ,jest na to szansa bo obecnie wiekszość wody "idzie na
dobicie zalewu" wykonałem tu i tam po kilka rzutów ale nic pomimo
kilku zainteresowanych wyraźnie ryb , jedną z podstawowych przyczyn
niepowodzeń było to że został mi największy i najgorszy obrotowy
złom ,może jakby woda była ciut bardziej mętna to kto wie ,
dotarłem do mostu drogowego.
  Przed jak i za mostem znów przybyło troszke przeszkód ,wody na
tyle że co prawda ekstremalnie ale sie da ,posłałem blaszkę bokiem
pod prąd pod most wyszedł kropek ale zawrócił ,odczekałem chwilę i
powtórka wyszedł ,zawrócił i jak z pod ziemi wyskoczył drugi -
uderzył ale za moment się spiął ,potem totalna cisza.
 To miejsce zostawie sobie na rano , może Janosiki będa mieli coś
mniejszego ? zobaczymy ,narazie czas się zwijac tym razem
skrótem...
 Powrót do bazy zajał mi niespełna pół godzinki , po powrocie
zaliczyłem kawusię ,dotankowałem się i spokojnie czekałem na sygnał
wyjazdu nad zalew .
 Zaparkowaliśmy na płytkim ,niedaleko tamy ,stan wody prawie
maksymalny także linia brzegowa wyraźnie bliżej drogi niż w roku
poprzednim , Janki zaczęli szykowac gruntówki a ja skierowałem się
bezpośrednio w stronę plaży.
 Po relacjach zwłaszcza wujka i jednego miejscowego nie liczyłem na
zbyt wiele, a szczerze mówiąc to nawet na nic ,trudno w końcu aby
tak duży zbiornik po prawie całkowitej utracie wody i ryb
zregenerował sie w pół roku ,co prawda był podobno zarybiony no ale
czym ? pytanie retoryczne.
 Kiedyś było tu sporo dużego okonia , szczupaka , płoci ,lina a i
trafiał się pstrąg (potok) a teraz co ? szansa na kroczka , jeszcze
nie tak dawno temu znalezienie miejsca nie było łatwe a o
weekendach nawet nie wspomne a teraz - cały brzeg pusty , na wodzie
kilka łódek i wypatrzyłem trzech wędkarzy na głębokim , jednak
miałem nadzieję na plażę - zawsze honor potrafiła uratować .
 Pogoda znów się kiepści ,zachmurzyło się , ochłodziło i wieje jak
diabli ,zaczynam od obrotówki ,wszędzie gdzie się da lecz przez pół
godziny nawet pobicia ,wobki , gumy , paprochy i nadal echo.
 Wracając obławiam każdą potencjalną miejscówkę , każdą kępę czy
znajome załamania dna , w jednym z takich miejsc przysiadłem i
zrobiłem sobie pauzę , co dalej ,jakiś pomysł ? dalsze machanie na
tym brzegu wydaje się bezcelowe ,wędkarze na wodzie też
przemieszczają się po zbiorniku - nie widać by ktoś choćby coś
zaciął istna posucha ,jedynym plusem narazie jest fakt że zaczyna
się rozpogadzać.
 Nagle obok mnie zauważyłem kilka małych ciekawych kwiatków
,charakterystycznych bo białe ale zawsze jeden płatek mają żółty
.sięgam po telefon by zrobić zdjęcie i Q..a M ! - zgubiłem komę
,jakby nie ów kwiatek to cholera wie dokąd bym zaszedł "nieświadom
tragedi" tak to tylko do pewności musiałem się cofnąć do zatoczki
bo tam na pewno jeszcze była ale niestety teraz niebyło więc od
tego miejsca musiałem dokładnie odtworzyć cała trasę ,na szczęscie
znalazłem !!!
 No kwiatku , teraz czas na Ciebie - jak by nie ty to kto wie czy
zguba by się znalazła FOTKA ZASŁUŻONA !!!
 Cofnąłem się do punktu wyjścia , pogadałem chwilę (oczywiście
totalna cisza) i tamą przeszedłem na druga stronę zalewu , z tamy
poobserwowałem rzeczkę , zauważyłem że na odcinku ogrodzonego
ośrodka są dwie tamy - czyli pewnie tam są kropki ,nieźle to ktoś
sobie wymyslił
  Na głębokim dno kamieniste , przy tym pełnym stanie idealne
wprost warunki ,czasem z miejscowyni łowiliśmy tu z łodzi i zawsze
coś było lecz nie tym razem poza jedym pobiciem pasiaka ok 20cm ,
postanowiłem mu strzelić fotkę w wodzie ale zanim uporałem się z
telefonem ryba sama wzięła sprawy w własne - płetwy odczepiajac się
:-( dotarłem do pierwszego wędkarza - siedział tam od kilku dni i
poza kilkoma płotkami nic nie złowił mimo że przez 24 na dobę
żywcówka była w użyciu.
 Wracamy do bazy , po drodze zachaczamy o sklep celem zaopatrzenia
się w browarek :-)
 Zmierzcha się ,wiatr ucichł a ja na smak spożywam rozmiksowany
posiłek (jest trudno ale daję radę) ,chwila "rozmowy" z rodzinką i
szykuję spanko co polega na usunięciu zbędnych rzeczy z wyra i
poustawianiu tego co niezbędne w zasiegu ręki - jak zgaszę swiatło
nastana egipskie ciemności - w końcu to konstrukcja pancerna (bez
okien) ,jedynym źródłem swiatła będzię kontrolka farelki ,zgasiłem
światło główne ale na razie drzwi są jeszcze otwarte i coś nie coś
jeszcze widać.
 Szkoda czasu na leżenie na wozie ,usiadłem na progu i wsłuchując
się w otoczenie patrzyłem w nadzwyczaj czyste niebo z nadzieją na
zauważenie jakiegoś meteorytu , postanowiłem że jak zauważe to
kładę się spać (Troszkę ryzykowna decyzja bo w tym czasie niema
aktywności żadnego z rojów) no ale i tak pewnie coś przyuważę i tak
też się stało na kwadrans przed północą ,zgodnie z postanowieniem
wstałem , włączyłem grzanie , zamknąłem pancerne wrota i ułożyłem
sie na wozie - kurcze ,przy farelce jeszcze tu nie spałem zawsze
było ciepło pochodzenia naturalnego co nie dziwi bo w końcu prąd
Brat ma od niedawna ,uwielbiam żywy ogień ale w tej budzie nie ma
Morcinka a tak szczerze to farelka ma jeden plus NIE TRZA PILNOWAĆ
OGNIA !!! co w moim stanie byłoby pewnym utrudnieniem - w takim
luksusie jeszcze tu nie spałem (minęła siedemnasta godzina -
zasnąłem)
 Noc minęła w miarę , spałem jak zwykle po godzince z przerwami ale
nad ranem zasnąłem snem "sprawiedliwym" o ósmej obudziłem się nieco
przegrzany, stwierdziłem dosyć - szkoda czasu , brak auta ,czyli
Janki nad zalewem ,łeb pod zimną wodę (wewnątrz jak słońce oparło
się o budę + farelka - nic miłego) jednak woda ,kawa i posiłek
szybko przywróciły mnie do stanu używalności.
 Czyli jaki plan? zgodny z wczorajszym założeniem czyli rzeczka w
oklicy O.H.i powyżej mostu no ale przy okazji moja druga słabość
czyli las trzeba zaliczyć koniecznie i to znów jakąś jeszcze nie
przebytą trasą ,na to wszystko przewidziałem 4-5 godzin bo co jak
co ale jednej atrakcji nie odpuszczę ,miała być wczoraj ale po
pierwsze troszke późno wróciliśmy i byłem jednak troszkę padniety -
w każdym razie zdąże...
 Ruszyłem wzdłuż w dół i wcześniej niż zwykle prostopadle wszedłem
w las, miałem zamiar "wydeptać" wielka literkę Z (z odwróconą
przekątną- podobno jako bajtel tak czasem pisałem).
 Początek pierwszej prostki nie zachwycał ale dalej jak to mawia
moja Chrzestna Halina, las stawał się coraz bardziej "uczciwy"
wszystko tak jak ma być, łącznie z poszyciem, lecz grzybów jak na
lekarstwo a interesujacych mnie zero, co zresztą było normą w całym
lesie, poza jednym miejscem gdzie natknąłem się na twardzioszki i
jedną pieczarkę :-)
 Przekątna to w większości przedzieranie się na skos przez młodnik
co skończyło się efektownym padem (że nie uszkodziłem spina to cud)
nie dziwi wiec fakt że jak tylko pokonałem ten odcinek to w znów
przyjaznym lesie zrobiłem sobie dłuższą przerwę, wzbogaconą
browarkiem.
 Ostatni odcinek to już prawie O.H. który przeszedłem na przełaj by
wyjść na wysokości kładki na rzeczce, na którą oczywiscie wlazłem i
zacząłem obserwacje pt. Co w trawie piszczy, opłacało się bo
przyuważyłem w wodzie kilka małych pasiaczków i coś co było pstrągo
podobne ale  w kilka sztuk kierowało się w górę - wystarczy.
 Znalazłem pierwsze głębsze miejsce obok zatopionego pniaka i przy
pierwszym rzucie odnotowałem delikatne pobicie ,niestety nieudana  
powtórka spowodowała wypłoszenie wszystkiego nieopodal (trza było
organoleptycznie sprawdzić temperaturę) - ruszyłem w górę ,jest
kolejna sztuczna przeszkoda i dość długi odcinek troszkę głebszej
wody, jak nie tu to gdzie? coś mi gadało by obłowić to na wszystkie
sposoby i się opłacało bo w końcu dopadłem "potwora" w postaci
dwunastocentymetrowego chudego pasiaczka i zaliczyłem wyjście
jednego kropka (20) ale ten metr od blachy zawrócił - z tego
miejsca to by było na tyle.
 Pozostał most : zbliżajac sie do niego zaliczyłem drugą glebe na
skarpie , powodem była niedbale zakopana dziura po jakimś konarze
pod trawa (od razu skojarzyłem skąd się wzieły owe nowe przeszkody
w wodzie) no ale jestem przed mostem .rzut pod most obrót korbka z
prądem i wisi kropek 15-18 ale farciarz spina sie sam pod nogami,
potem nic ,wszedłem na most i widzę dwa maluchy przed mostem ale
gdy tylko sie troszkę wychyliłem znikły natychmiast, mimo wszystko
zlazłem po drugiej strony i tym razem rzuciłem z prądem pod most
,zwijam a za blaszka podąża kilka pasiastych przedszkolaków jednak
nie atak im w głowie i bardzo dobrze bo szkoda ich.
 Poszedłem jeszcze kilkadziesiat metrów w górę ale dużo ziela i b.
wąsko ,po kilku rzutach odpuściłem i postanowiłem wracać
(oczywiście zmodyfikowaną nieco trasą)- po czternastej jestem na
działce ...
 Po posiłku ,kawce i odpoczynku biorę się za wspomnianą wcześniej
atrakcję czyli ognisko ,malutkie ognisko na które wszystko już
miałem narychtowane łącznie z patykiem który odpowiednio zwiazany
od wczoraj nabierał odpowiedniego kształtu widełek :-)
 Ogień sie pali a ja nad nim piekę wuszt i kawałek chleba , nie
zjem go oczywiście teraz ale zmiksowany w domu i rozcieńczony
rosołkiem i owszem - zależało mi na tym jak cholera bo może to
ostatnia okazja by poczuć smak swojskiego wusztu z Kostkowic ,
niestety po drugiej serii naświetlań mogę całkiem stracić resztki
odczuwania smaku a i przełykanie nawet cieczy może być już nie
możliwe.
 Wyjechalismy przed 19-tą i tym samym po 36-ciu godzinach otwarłem
drzwi mieszkania.

 P.S. Te 36 godzin to była prawdziwa odskocznia w moim raju-jak mam
w zwyczaju zwać to miejsce ,nie ukrywam że chwilami było ciężko i
ból dawał tez nieźle popalić ale w końcu w chacie bolało by tak
samo a nuda pewnie by go potęgowała ,podsumowujac wszystko to
wyszło na duży plus ,nad opiekuńczość też nie była nadmierna choć
chęć przebywania w kontakcie wzrokowym dało się zauważyć .
 Sprawy wędkarskie były tam w sumie dodatkiem a nie podstawą jak to
zwykle u mnie bywa, bardziej był to wypad filozoficzny - bardzo
duzo myślałem nad wszystkim no i co mnie troszkę zdziwiło
zauważyłem parę rzeczy których przedtem nie dostrzegłem - naprawdę
warto było !
 Dzięki Rodzinko ! i byle do przyszłego roku :-)

Opinie (2)

kaban

Oby wiecej takich wyjazdów Ci się trafiło i w pełnym zdrowiu czego szczerze życzę:))) [2017-07-06 12:54]

rysiek38

Na dalsze wypady narazie się niestety nie zanosi,ba, nawet z bliskimi mam problem ale myśle że to tylko  przejściowy problem ,no a pogoda ostatnio też nie sprzyja ,rano wieje jak diabli a pod wieczór leje (niestety za mało) i nadal wszystko suche [2017-07-11 08:46]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej