Weekend nad Odrą
Grzesiek Rabczuk (pluszowy)
2009-11-09
W tym czasie polujące stadko przeniosło się nieco dalej. Podążając za nim, złowiłem pierwszego okonka, a że był niegłupi, postanowiłem na nich się skupić. Zamieniłem więc rippera na kopyto Relax'a, zmieniłem sposób prowadzenia i zacząłem łowić. Gdy padł pierwszy trzydziestak, a telefon wciąż nie chciał robić zdjęć zacząłem się nieco irytować. Ale przecież nie zabiję ryby tylko po to, by zrobić jej zdjęcie w domu. Potem było kilka okonków w okolicach 25 cm, a następnie zupełnie inne od okoniowych kopnięcie w kij.
Okazało się, że to trochę większy od poprzedniego bolek na 55 cm. Telefon oczywiście miał to gdzieś. Gdy się schyliłem, by wypuścić rybę, usłyszałem w kieszeni pstryknięcie migawki. Było już jednak za późno. Bolek wyjątkowo szybko doszedł do siebie. No cóż, łowimy dalej. Staję w końcu na główce ze stromym stokiem. Tu warto wspomnieć, że w przeciwieństwie do spotkanych spinningistów, nie opukiwałem kamieni. Pozwalałem gumie by po nich 'pełzała'. Robiłem tak z prostej przyczyny. Otóż zauważyłem, że okonie zanim zassały gumę często ją podskubywały. Jeśli udało mi się powstrzymać przed zacięciem, to wciąż mogłem liczyć na to że okoń zassie. Jeśli natomiast zaciąłem, bądź nawet odruchowo poderwałem gumę z dna - okonie przestawały się nią interesować. Wlokę więc tę gumę, obserwując plecionkę i widzę że minimalnie drgnęła w bok. Zacinam i jest kolejny trzydziestaczek.
Telefon chyba wreszcie zmądrzał, bo dało się jakoś skłonić go do fotografowania. Kilkanaście minut później sytuacja niemal się powtarza. Na kiju nie czuję nic, widzę tylko, że plecionka tym razem nie drgnęła, ale spokojnie przesunęła się w prawo. Zacinam i od razu czuję, że to grubsza rybka. Początkowo myślałem, że mam sandaczyka, jednak po chwili charakterystyczne zachowanie na drugim końcu kija zdradziło okonia. Prawdę mówiąc myślałem, że będzie kolejny czterdziestak, bo walczył pięknie. Okazało się jednak, że to piękna ikrzyca, której do czterdziestki odrobinę zabrakło.
W niedzielę znowu tam pojechałem. Na pierwszej główce cisza, na drugiej to samo. Przechodząc na następną znajduję w krzakach porzuconą siatę. Wczoraj jej tu nie widziałem. Zaczynam myśleć o najgorszym. Dopiero kilkaset metrów dalej mam pierwsze puknięcie. Okonek na 25 cm, zaraz potem drugi niemal identyczny i dalej cisza. Po kolejnej godzinie dziwne zatrzymanie gumy - zacinam jak w drzewo, ale tylko na chwilę, podnoszę gumę o 20cm i poprawka, po której czuje smętny luz. Wiążąc kolejną agrafkę zastanawiam się czy to były ostre kamienie czy szczupak. Odwracam się do wody i widzę w odległości rzutu uciekające uklejki. Zakładam znowu dragonowskiego Demona. Kilka rzutów i skubnięcie. Kolejnych kilka i znowu skubnięcie. Tym razem guma jest ściągnięta z jiga.
Postanawiam ją dozbroić. Na szczęście mam na dnie plecaka pudełko z kleniowymi woblerkami. Jednemu z nich zabieram kotwiczkę i wbijając ją oczkiem w spód gumy, a nastepnie zabezpieczając przeciągnięciem jigowego haka przez oczko - dozbrajam Demona. Bawiąc się w ten sposób zauważam, że w okolicy 'głowy guma jest chlaśnięta zębami szczupaka. A więc któreś z tych skubnięć było jego sprawką. Wygrzebuję okoniową staleczkę i zabezpieczam gumę. Dozbrojka nie wpłynęła niekorzystnie (z mojego punktu widzenia) na pracę gumy, a mimo to więcej skubnięć się nie doczekałem. Idę dalej. Jestem w miejscu, w którym Odra łączy się ze starorzeczem. Piękne miejsce - niezbyt głębokie od strony starorzecza, w miejscu połaczenia przechodzi w znacznie głębsze, obmywane róznymi nurtami i nurcikami.
Jak zwykle w takich sytuacjach, gdzieś między tymi prądami znajduje się kawałeczek spokojnej wody. Wypatrzyłem go mimo falki marszczącej wodę. Zakładam porządniejszą gumę. Wybór pada na rippera Shad Relax'a. Musze uważać, by nie splątać zestawu z gruntówkami sterczącymi po drugiej stronie ujścia. Rzucam więc tylko tyle, by minimalnie przeskoczyć przez ten kawałek spokojnej wody. W drugim rzucie czuję jak coś siada. To nie było walnięcie, nawet nie przytrzymanie. Po prostu ryba otworzyła pysk, chwyciła ofiarę i zamierzała ją spokojnie połknąć. Delikatny jak na Odrę zestawik - kij do 18g, plecionka 0,13 i okoniowy przyponik, gwarantowały mi niezapomniany hol. Taki też był. Ryba uparcie trzymała się dołka za cyplem. Było to dla mnie o tyle niebezpieczne, że cypel jest porządnie wzmocniony kamieniami i nie są to otoczaki.
Po kilku minutach widzę rybę po raz pierwszy. Od razu przypomina mi się sytuacja sprzed kilku miesięcy, gdy 100m dalej, podobny szczupak wygrał ze mną. Ryba pokazuje się tylko na chwilę. Pewnie też mnie zobaczyła, bo dostała nowego 'kopa'. Długi odjazd kończy się na środku ujścia. Kątem oka widzę, że co prawda niechętnie, ale jednak grunciarze zwijają swoje zestawy. To dobrze, bo splątanie zestawów w takiej chwili skończyłoby się pewnie fatalnie. Spokojnie podprowadzam rybę do siebie. Szczupak podobnie jak ja jest już trochę zmęczony, hol na miękkim kiju daje się już czuć w przedramieniu. Jeszcze jeden krótki odjazd i spokojnie wprowadzam rybę między przybrzeżne kamienie. Tradycyjnie robię krok do wody i z wielkim trudem zaciskam palce na karku ryby.
Miny grunciarzy, gdy zobaczyli jak po sesji zdjęciowej zwracam rybie wolność, to dla mnie największa nagroda, natomiast widok uwolnionej, spokojnie odpływającej ikrzycy... - po prostu bezcenne :)
P.S. Okoń miał 37, a szczupak 84 cm. Wszystkie złowione ryby wróciły do wody :)