Wietrzny bat.
Paweł Sąsiadek (pompips)
2014-10-16
Gdy tylko małżonka pojechała zawieść dziecko do przedszkola, ja pilnie nasłuchując czy najmłodszy członek rodziny się nie budzi, błyskawicznie pakowałem sprzęt do auta. Przestałem trzymać sprzęt w samochodzie, od czasu jak w mojej okolicy zdarzyły się włamania do aut. Ja pomimo dwóch psów i ogrodzonego terenu wole nie zostawiać swoich zabawek bez opieki na noc.
O godzinie 7:50 małżonka powróciła a ja dając jej buziaka oznajmiłem że jadę powędkować . Zadowolony ze swojego sprytu ujechałem już kawałek drogi, gdy odezwał się telefon.
Tylko osoba która jest nękana telefonami kilkadziesiąt razy na dzień wie jak taki gadżet potrafi człowieka psychicznie osłabić. Zerkam na wyświetlacz małżonka dzwoni. Odebrałem i okazuje się że zapas gazu w butli się wyczerpał. Po pewnym zdarzeniu związanym z ulatniającym się gazem, tylko ja lub tato jest uprawniony do wymiany butli w domu.
Zawróciłem więc i zadanie pod kryptonimem butla wykonałem. Zajęło to ponad godzinę z racji przejazdu kolejowego który jest notorycznie zamknięty. Szczęśliwy i w lekkim pośpiechu udaję się ponownie na ryby i w połowie drogi znów telefon. Tym razem mama odbieram zdenerwowany i problem gazowy ponownie ale słowo pierożki potrafi na moją wyobraźnię zadziałać. Kolejna godzina w plecy.
Zrezygnowany już miałem zamiar nie jechać na ryby, gdy oczy moje padły na bata i resztki zanęty. Dlaczego by nie pomyślałem i w 5 minut później byłem już nad wodą.
Kto kiedykolwiek trzymał długiego bata w ręce przy silnym wietrze wie jakie to uczucie jak wiatr wędkę z ręki wyrywa. Mimo wszystko znalazłem najbardziej osłoniętą część zbiornika i tam się rozłożywszy rozpocząłem łowienie. Przyznam że było ciężko brania odczytać i masę zacięć pustych miałem. Jednak ku mojemu zaskoczeniu ryby współpracowały wspaniale. Pierwsza zameldowała się sporych rozmiarów płotka i po krótkiej walce poczułem się już dobrze. Generalnie zadziwiła mnie aktywność sumików karłowatych które poławiałem na tępa. Czas do powrotu kurczył się a mi w łowisku zaczęły meldować się coraz większe ryby. Całe wędkowanie uatrakcyjnił leszczyk ponad 30cm. Miałem też kilka spadów z powodu małego haka. Połowiłem sobie należycie i wróciłem do rodzinki zahaczając mamę w sprawie wspomnianych pierożków. Syty duchowo i fizycznie ujrzałem świat w całkiem korzystniejszych odcieniach.