Wiosenne wzdręgi – siła sentymentu
Jakub W (Jakub Woś)
2015-03-29
Moje początki wędkarskie to łowienie wzdręg wiosną na starorzeczu. Pamiętam jakby to było dziś...
Skradanie do uwijających się pośród grążeli czerwonopłetwych ślicznotek. Jak większość dzieciaków czekałem na pierwsze na prawdę ciepłe dni wiosny. Wtedy całe ranki i wieczory mogłem spędzać nad wodą. Szlifowałem swoje wędkarskie zdolności łowiąc te niezwykle wdzięczne ryby. Dlaczego wzdręgi? Być może dlatego, że jak żaden inny gatunek na tym starorzeczu bez strachu pokazywały gdzie i jak żerują. Jakoś łatwiej łowiło się niedoświadczonemu adeptowi wędkarstwa kiedy miał przeciwnika w zasięgu wzroku. Mogłem być pewny, że ryba jest i na dodatek żeruje.
Mimo iż wzdręgi nie były nadzwyczaj płochliwe łowienie nie należało do łatwych. Wręcz przeciwnie. Trzeba było zmieścić się kijem pod gałęziami olch ale operować nad tatarakiem. W dodatku „okienka” wśród leżących na tafli wody liści grążela były niewielkich rozmiarów. Celny rzut w takie okno nie trafiał się często a równoznaczny był z braniem pięknej krasnopiórki. Pudło w najlepszym wypadku oznaczało spłoszenie ryb, w najgorszym zestaw zostawiony w wodzie lub na gałęziach olszyny jeśli wyskoczył nagle z uwięzi liści.
Wędkarstwo dla mnie to nie tylko rekordy. To sposób na odstresowanie się, spowolnienie w tym pędzącym świecie. Nad wodą zapominam o przeciwnościach losu. Obserwacja uwijających się czerwonopłetwych rybek coraz robiących kręgi na powierzchni wody. Wprawiających w drgania liść leżący na wodzie. Otaczające mnie żółte kwiaty kosaćca czy kaczeńców, promienie słońca odbijające się od wody i tańczące na pniach olszyn, każdorazowo zabierają mnie w beztroski świat dzieciństwa. Dlatego dziś nie wyobrażam sobie sezonu wędkarskiego bez wiosennych wzdręg.
Moje dzisiejsze łowienie od tego sprzed laty różni się jedynie sprzętem i przygotowaniem a emocje pozostają wciąż te same.
Zazwyczaj syn marnotrawny w rodzinne strony powraca wieczorem. Biorę wtedy pończochę i odcinam stopę. Wsypuję do stopki garść zanęty i kilka kulek styropianu. Zawiązuję i udaję się nad wodę w celu wybrania miejcówki. Po upatrzeniu ciekawego oczka wrzucam kulę zanęty zabezpieczona pończochą. Kula powinna unosić się przy powierzchni wody. Tak aby jak najmniej wystawała ale żeby też nie utonęła. Przy każdym stuknięciu, lekkiej fali ulatnia się z niej chmura drobinek, które przedostają się przez pończochę. Chmura ta skutecznie nęci ryby żerujące przy powierzchni. W tym moje upatrzone wzdręgi.
Następnego ranka przy pierwszych promieniach słońca udaję się w krainę dzieciństwa łowiąc niewielkie krasnopióry.
Zestaw jakiego używałem w zeszłym roku to:
Wędka
Robinson Bolognese BX 6m ewentualnie jeśli warunki wymagają krótszego kija Robinson DynaCre Match 3,9
Kołowrotek
Robinson Tracker na zmianę z Gravitex
Żyłka
Tanaka o grubości 0,161 – 0,181
Gruba jak na te małe rybki jednak biorą agresywnie i żyłki się nie boją a ogranicza straty w zestawach.
Spławik
Malutkie spławiczki Tim Skrzetuski o wyporności do 2g. Mocowane na stałe. Łowię ryby z toni z głębokości 0,5-1m dlatego nie muszę stosować przelotowych.
Haczyki
Titanium Aji 160G rozmiar 12 z przyponem. Na hak zakładam kawałek czerwonego robaczka ewentualnie białego. Zestaw dociążam jedną śruciną ok 30cm nad hakiem.
Do pończochy zazwyczaj sypię zanętę Marcel Van Den Eynde Special.
Jeszcze kilka, kilkanaście dni i znów będę dzieckiem.