Wiosenne trokowanie...
Paweł K (Pawelski13)
2015-04-07
Delikatnie zawiedziony brakiem udanego polowania z bolonką na wczesny wiosenny białoryb zastanawiałem się gdzie wyskoczyć na rybki w kolejną sobotę. Kolega wspominał, że okoń współpracuje całkiem przyzwoicie na „naszej” zaporówce. W tygodniu pogoda była jak nad wyraz stabilna, ciśnienie również nie wariowało. Jest decyzja – jadę z BT w poszukiwaniu garbusów. Im bliżej niedzieli tym, co raz gorsze prognozy:(. Już wiem, że gwałtownie się ochłodzi, będzie wiało i ciśnienie mocno w górę. Nie napawało to optymizmem, ale jak to mówią przygoda jest najważniejsza. Wcześnie rano pobudka, kanapki, termos, wędka, przynęty i w drogę.
Dojazd do miejscówki po ostatnich opadach przebiegł "hardcorowo" (i tak nie dojechałem tam gdzie chciałem). Ledwo przejechałem po rozmytej drodze z głębokimi koleinami i garbami. Jak zaparkowałem samochód wiedziałem, że sam pod górkę nie podjadę, – ale o tym będę myślał później, są inni wędkarze to pomogą.
Ekwipunek w dłonie i ruszam z moją delikatną okoniówką na pasiaki. Ku mojemu zdziwieniu, ludzi tam było więcej niż w piątek na rynku. Miejscówki oczywiście zajęte, ale w większości przez grunciarzy. Łowili przeważnie krąpie, czasem leszczyk lub płoć wpadała, ale krąpie tego dnia brały jak najęte. Szczytówki gięły się często i całkiem przyzwoite rybki jak na ten gatunek lądowały na brzegu. No dobra, nie przyjechałem przecież patrzeć jak łowią inni tylko spotkać jakiegoś pasiaka.
Zapytałem jednego grunciarza czy mogę stanąć obok niego i trochę pomachać. Uprzejmy wędkarz nie widział sprzeciwu i zacząłem obławiać stanowisko. Tak jak wspomniałem, pogoda diametralnie się zmieniła, akurat na ten dzień. To było powodem tego, że nic pasiastego gumki się nie imało.
Przeszedłem kilkadziesiąt metrów dalej, spotkałem kolegów, którzy też łowili przysłowiowe "suchotniki" – kilka większych też trafili. Krótka rozmowa, co i jak i idę dalej, na jesienną miejscówkę. Może tam coś się uwiesi. Poziom wody bardzo niski, ukazała się łacha, której wcześniej nigdy nie widziałem. Spinningiści oczywiście na niej stali i próbowali również za okoniem. Z rozmów wynikło, że ryba nie jest dziś skora do współpracy, w tygodniu brały a jakże, ale dzisiaj nie. No cóż idę na miejscówkę. Seria rzutów nie przynosi zamierzonych rezultatów. Pojawia się kolega, który informował mnie o braniach okoni w tygodniu. Potwierdza to, co reszta – dziś nie biorą.
Pomyślałem, wypad zaliczony, pogoda z bani – czas wracać do domu. Poprosiłem go żeby pomógł mi z autem, bo chyba do domu nie wrócę. Dzięki jego pomocy wyjechałem z zagrożonego rejonu a dalej już jakoś poszło.
Zaczął mijać kolejny tydzień i zaczęło się snucie planów na weekend. Tym razem szwagier ma wolne i chce również jechać na ryby. Pytanie gdzie: rzeka czy zaporówka? Z racji tego, że ktoś ze znajomych był w tygodniu na rzece i w dalszym ciągu ryby ani widu ani słychu, padło na zaporówkę. Tym razem pogoda bardziej stabilna i bez niespodzianki na sobotę. W piątek szybki wypad do wędkarskiego w celu zakupu nowych gumek. Kupiłem kilka nowych na próbę w różnych kolorach i wzorach. Nie ma to jak kombinować.
Tym razem jedziemy jeszcze wcześniej, co by być szybciej nad wodą niż grunciarze łaknący połowu krąpików. Nad wodę jesteśmy bardzo wcześnie i jak się okazało dobrze trafiliśmy-grunciarzy za wielu jeszcze nie ma.
Doszliśmy do miejscówki, którą obławiałem się w poprzednim tygodniu. Szwagier stanął z boku. Z racji tego, że nie przygotował wcześniej sprzętu i wiązał wszystko na miejscu rozpocząłem obławianie, jako pierwszy. Powoli zaczęli zjeżdżać się inni wędkarze: spinningiści i grunciarze i zajmować wolne miejsca.
Wykonałem kilka rzutów i nic. Na teście nowa gumka – trzeba dać jej jeszcze szansę, pomyślałem. Jakoś poczułem do niej przekonanie. Daleki wyrzut, choć przez południowy wiatr nie leciało to najdalej i powolne zbieranie przynęty do brzegu. W pewnym momencie czuję to, na co czekałem. Znajomy opór i pięknie wygięta szczytówka 8g wklejki. Jest pasiasty na kiju! Wychodzi piękna gruba mamuśka w ok. 0,7kg może trochę więcej. Jest dobrze, gumka działa.
Kolejne rzuty przynoszą kolejne pasiaki, wszystko grubo powyżej 20cm a nawet +30cm. W międzyczasie do łowienia przystąpił szwagier, jednak bez powodzenia.
U mnie jest zaczep, niestety mimo usilnych prób gumka została w wodzie. No tak, teraz trochę lipa. Ale cóż są inne, szybka przekładka zestawu i do dzieła.
Szwagier w końcu zmienia przynętę. Kilka rzutów i ma dwa spady – jest dobrze. Kolejny rzut i u niego się dzieje. Na brzegu ląduje gruba samiczka w ok. 80dag.
U mnie jakby trochę się uspokoiło – kurcze jednak tamta gumka, na ten czas była dobra. Szwagier łowi jeszcze kilka ładnych garbusków a i u mnie też coś się dzieje. W pewnym momencie, uderzenie i odpuszczenie, wyciągam zestaw bez gumki – acha zębaty przybył na śniadanie.
Po godzinie 10-tej brania praktycznie ustały, zmiany gumek nie pomagały, decyzja-wracamy do domu. Dzień jak najbardziej pozytywnie zaliczony.
Szwagier nadmienia, że w przyszły weekend też prawdopodobnie tu zagościmy. Czemu nie, na rzece na razie cisza, białoryb jeszcze nie gotowy i ta niska woda, co spędza sen z powiek.
Nadeszła kolejna niedziela. Zapas przynęt uzupełniony plus nowe cięższe obciążniki tak, aby móc dalej rzucać.
Tak jak poprzednim razem jesteśmy wcześnie rano (tym razem z innym kolegą), a tu niespodzianka, są inni, którzy chyba spać nie mogą. Na szczęście nasza miejscówka jest wolna.
Zakładam gumkę w kolorze z tamtego tygodnia. Wygląda jakby trochę inaczej, ale to pewnie przez mglisty poranek. Kolega zakłada swoje killery. Kilka rzutów i melduje się pierwszy okoń, zgrabny ok. 60dag. Coś się dzieje. Potem wpada następny, trochę mniejszy. Obok nas staje kolega – ten, który mnie informował na samym początku o okoniach, wiedział, że przyjadę.
Wykonuje kilka rzutów i w pewnym momencie oznajmia, że ma coś ładnego na kiju. Nie wyglądało to na okonia, a jeśli to na, bardzo, bardzo wielką mamuśkę Ryba powoli zbliża się do brzegu, to raczej nie będzie okoń, może mętnooki zbój wyruszył na poranną ucztę?
Dokładnie tak jest, gumeczką zainteresował się ponad wymiarowy, sandaczyk, który po wyciągnięciu zaraz wrócił do domku. Jest, co raz lepiej, chłopaki z boku też, co jakiś czas wyciągają pasiaka a koledze trafia się ok. kg leszcz.
U mnie cisza, zmieniam gumki na inne, ale to nie pomaga. Myślę trzeba dać jeszcze jedną szansę tamtej z rana. Tak też robię. Po kilku rzutach czuję ładne uderzenie i kijek idzie w pałąk. Jest coś większego i raczej nie jest to okoń. Z zachowania w wodzie stawiam na „kaczorka”, który tak się zapiął, że nie jest w stanie przegryźć cienkiej żyłki. Reguluję hamulec, ponieważ rybka nie chce od razu lądować na brzegu. Po kilku odjazdach na brzegu pokazuje się grubaśna zębata mamuśka w okolicach 60cm. Po odczepieniu szybko wraca do wody. Jest fajnie, czepiają się różne gatunki rybek, pogoda ok., gumka dalej działa:)
W kilku następnych rzutach cisza do momentu, gdy na końcu poczułem przytrzymanie – chyba coś jest. Przy podciąganiu idzie jak jakaś kłoda – możliwe, że znów uczepiła się gałąź, tak dokładnie to można było odebrać. W pewnym momencie „kłoda jakby ożyła i zaczęła odpływać w kierunku środka zbiornika. Mówię do kolegi, że jest znów coś większego, ale inaczej się zachowuje niż wcześniej złowiony szczupaczek. A jednak tym razem się pomyliłem, gumka spodobała się kolejnemu zębatemu a raczej zębatej wojowniczce. Na brzegu melduje się podobna rozmiarem, lecz inna barwą gruba szczupakowa mama. Po wyjęciu gumki z pyska, szybkie pa pa i rybka wraca do domu.
Dzień jak najbardziej wędkarsko zaliczony. Czas zbierać się do domu i myśleć nad następnym wypadem.
P.S. Wszystkie rybki z moich połowów wróciły do wody. Pozdrawiam