Wiosenny spinningowy rekonesans
Marek Dębicki (marek-debicki)
2012-08-16
Piątkowe popołudnie, nad jeziorem jestem już przed 16.00. Do przyjazdu Kolegów mam prawie dwie godziny. Nastawiam więc porcję konopi na następny dzień, w międzyczasie znoszę do katamaranu kotwice i wiosła oraz kamizelkę asekuracyjną, następnie torbę spinningową, jedną wędkę oraz podbierak i w niespełna 15 minut odbijam od brzegu. Pogoda wręcz wymarzona do spinningu. Umiarkowany północno-zachodni wiaterek, tworzy na powierzchni jeziora wyraźną krótką falkę. Niebo przysłaniają niskie chmury z ciemnymi podstawami, przez które nieśmiało przebijają się od czasu do czasu promienie słońca. Pierwsze kilka ruchów wiosłami, nabieram w płuca powietrza przepojonego zapachem wody i okolicznej roślinności i stwierdzam, że właśnie tego mi najbardziej brakowało. Plan spinningowania jest prosty. Sprawdzić przez godzinkę, co dzieje się w zatoce i spróbować zlokalizować głęboczek.
Zaraz po odbiciu od brzegu następuje rytualne pozdrowienie wody. Będąc na wodzie już się nie spieszę, tak jest mi dobrze. Ostrożnie podpływam do pobliskiego pasa trzcin, podglądając jednocześnie kaczki krzyżówki, które gromadnie obsiadły tzw. grzędy, tzn. pomosty bez bezpośredniego dostępu do brzegu. Wyjmuję z torby pudełko z większymi przynętami i jako pierwszy na 10g główce zapięty zostaje żółty, płaski ale wysoki ripper z solidnym ogonkiem. Taka budowa daje efekt silnej pracy ogonka nawet przy powolnym prowadzeniu zestawu oraz mocne kolebanie na boki. W dalszej kolejności w wodzie lądują kilkunastocentymetrowe srebrno- perłowe i srebrno-seledynowe Demony oraz Lunaticki. Przeczesałem całą zatoczkę, kontaktu z drapieżnikiem nie było, więc postanawiam chociaż na chwilę przepłynąć w rejon domniemanego 8m głęboczka, znajdującego się przy północnym brzegu jeziora. Nie mając echosondy, a jedynie zapamiętany plan batymetryczny łowiska, staram się odnaleźć wstępnie miejsce metodą przecięcia linii łączących po dwa charakterystyczne punkty na przeciwległych brzegach jeziora.
Zakładam największego rippera i metodą prób, przeliczając prędkość opadania zestawu zamierzam odnaleźć wspomniane miejsce. Pierwsze rzuty w kierunku domniemanej głębi i liczę płynnie sekundy opadu 121, 122, 123….132. Przy założonym ciężarze główki, wędkarski nos mi podpowiada, że przy dwunastu sekundach opadu mamy głębokość około 7m. Po chwili poprawiam położenie przemieszczając się kilkanaście metrów w kierunku środka jeziora. Kolejne rzuty i znowu następuje odliczanie 121, 122, 123…133; kolejny rzut i głębokość jest podobna. Przy następnym wyrzucie żyłka luzuje się dopiero na 140. Ponawiam rzuty sprawdzając ponownie głębokość w sektorze około 60° i jest O.K. Wniosek nasuwa się tylko jeden. Znalazłem miejsce z głębokością przekraczającą 8m. Wyjmuję swój wędkarski notes i sporządzam szkic, który będzie pomocny przy następnych napływach.
Podczas tej spinningowej zabawy wiaterek cały czas solidnie dmucha przemieszczając po niebie z różnym natężeniem cumulusy z ciemnymi podstawami. W pewnej chwili na kierunku rzutu, zaraz po dotknięciu przez przynętę powierzchni wody, notuję niesamowity obrazek. Powierzchnię jeziora przeszywa wyprostowana, ostra płetwa grzbietowa, dobre 40cm rybiego cielska i dopiero nasada płetwy ogonowej leszcza. Takiego lechola dawno nie widziałem i sam jego widok dosłownie zaparł mi dech w piersiach. Trzeba będzie przemyśleć tą sprawę, może to wymarzony rejon na leszczową zasiadkę?
Tego dnia spotkała mnie jeszcze jedna miła niespodzianka. Na koniec wspólnego spinningowania z kolegami, tym razem już z pomostów, w jednym z ostatnich rzutów Janusz zapina całkiem przyzwoitego okonka. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie przynęta, która skusiła drapieżnika do ataku. Przynętą była seledynowa blaszka w kształcie łezki z dopiętym na końcu za pomocą krętlika srebrnym skrzydełkiem. Takim to miłym akcentem, nietypowo ale skutecznie kończymy spinningową zabawę w piątkowe popołudnie. Pora wracać do stanicy i zakończyć przygotowania do porannego wypadu na białą rybę.