Wiślana rynna - na tropach okazów.
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2015-01-14
Wielka nizinna rzeka o dosyć dzikim i nieujarzmionym charakterze to łowisko trudne, specyficzne i chyba niepowtarzalne. Może dlatego, że takich w Europie jest już bardzo niewiele. Nie zmieniona ręką człowieka, kapryśna, nieobliczalna a czasem wręcz śmiertelnie niebezpieczna stanowi nie lada wyzwanie dla wędkarza chcącego tu zapolować na okazy. Tak, na okazy bo gdzie jeśli nie w ogromie wód dzikiej rzeki nie tkniętej siecią rybaka, o brzegach tak niedostępnych, że czasem trudno się po nich przemieszczać, można dziś jeszcze pokusić się o złowienie okazu sandacza, suma, a nawet szczupaka? Oczywiście są jeszcze zaporówki, wielkie jeziora ale z racji olbrzymiej presji wędkarskiej na te akweny zadanie złowienia w ich wodach dużej ryby czasem bywa karkołomnie trudne. Ryb małych i średnich można przy sprzyjających okolicznościach jeszcze połowić mimo bardzo złej sytuacji w naszych wodach ale dorwać okaz, prawdziwego Matuzalema, rybę tak starą, wielką i cwaną, że czasem samemu łowcy trudno uwierzyć w istnienie takiej bestii dopóki nie wyląduje u jego stóp to zawsze było olbrzymie wyzwanie i niesamowity wręcz fart! Przeglądając w wędkarskiej prasie sprzed lat zapiski o rekordowych okazach można łatwo uzmysłowić sobie różnicę między zasobnością naszych wód 30 - 40 lat temu a dzisiejszymi realiami... Niemniej nawet wówczas nie wszyscy mieli zaszczyt zmierzenia się z okazami. To był przywilej zarezerwowany dla najbardziej wytrawnych i doświadczonych łowców lub... najzwyklejszych farciarzy! Tu akurat nic się nie zmieniło do dzisiejszego dnia poza tym, że wielkich ryb jest z pewnością znacznie mniej. Niestety ten fakt potwierdza się w przypadku królowej naszych rzek - Wisły. Przynajmniej na odcinku na którym ja wędkuję. Z bólem serca wspominam jak piękne chwile było mi dane spędzić nad brzegami tej jedynej w swoim rodzaju rzeki, ile emocji, udanych holi i przynajmniej tyle samo przegranych pojedynków, jak wiele adrenaliny "wydzielił" mój organizm za sprawą niepokonanych wiślanych bestii... To chwile, których nigdy nie zapomnę - będą mi towarzyszyć do końca mojego życia. Z roku na rok obserwuję jak moja ukochana rzeka umiera a ja nie wiem dlaczego... Ryb coraz mniej, czasem całymi tygodniami dosłownie nic nie bierze - nie potrafię tego wyjaśnić i tym bardziej jest mi przykro, że nie wiem jak mógłbym ocalić ten świat, który kocham całym wędkarskim sercem! Kiedyś było inaczej... Odsuwając jednak na bok te mało optymistyczne rozważania gdyby ktoś zadał mi pytanie gdzie można złowić okazowego drapieżnika przez duuuże "D" to bez wahania wskazałbym na Wisłę! Trudności jakie ma ten unikalny ekosystem choć znacznie uprzykrzyły życie wielkim rybom to jednak z pewnością nie przesądzają definitywnie o porażce wędkarza. Królowa jest wielka tak jak bezmiar wód które niesie. Pełna tajemnic, piękna, nieujarzmiona choć tu i ówdzie pozornie ujęta w karby zmasakrowanych jej niepohamowaną mocą opasek i ostróg zdaje się poddawać woli człowieka. To jednak tylko pozory bo nie ma siły zdolnej ją powstrzymać. Tu rozległe piaszczyste mielizny przeplatają się z potężnymi dołami, rwącymi rynnami czy wartkimi kamieniskami. Trudno o bardziej zróżnicowane środowisko. Idealny matecznik prawdziwych bestii... "Moja" Wisła nie rozpieszcza obfitością łatwych i czytelnych miejscówek. Nie ma tu wielu ostróg a te które są na ogół nie nadają się do wędkowania. Znalezienie dobrej, "twardej" przykosy to jak trafienie szóstki w totolotka a i tak radość jest na ogół krótkotrwała bo wieści szybko się tu roznoszą... Odszukanie odpowiedniego miejsca to 90 % sukcesu. Przed każdą jesienią obsesyjnie poszukuję takiego łowiska. Nie zawsze się to udaje ale nawet jeśli szczęście mi dopisze to konkurencja nie śpi i trzeba przygotować się na totalną blokadę w postaci brzegowego "jeżozwierza" z gruntówek... Cóż, takie realia - każdy chciałby wydrzeć rzece dla siebie tę odrobinę wędkarskiego szczęścia... Jako że odpowiednie przykosy bywają rzadkością znacznie chętniej wyszukuję wszelkiego rodzaju rynien w pobliżu omywanego głównym nurtem brzegu. Jeśli taka rynna przebiega przy stromo opadającej, kamienistej opasce, ma szerokość minimum 20 - 30 metrów i głębokość przynajmniej 4 metrów a do tego jest długa na kilkaset metrów to jestem na właściwym tropie! Jest jeszcze jeden warunek aczkolwiek bardzo istotny, mogący wręcz zdyskwalifikować nawet z pozoru idealną rynnę - uciąg wody. Jeśli jestem w stanie doprowadzić do dna bez problemu przynętę na główce maksymalnie 15 - 20 gram - jest super! Jeśli jednak nawet 35 - 40 gram nie osiąga celu to odpuszczam gdyż tak ciężkie łowienie to męczarnia a ja nie jestem masochistą. Znam jednak takich, którzy w takich miejscach wędkują, czasem bardzo ciężkimi zestawami i ... miewają efekty o których ja póki co mogę tylko pomarzyć! Jak już wspomniałem kiedy rzeka stworzy taką "idealną miejscówkę" muszę się pogodzić z trudnościami wynikającymi z licznej konkurencji chyba że wspomniane miejsce pojawi się tam gdzie "diabeł mówi dobranoc" - wtedy mam ten raj tylko dla siebie. Wówczas jakimś dziwnym trafem i ryby się znajdują... Nie są to niestety częste sytuacje ale nagle może się okazać, że jesień poświęcona rzece wynagrodzi nawet kilka lat bezrybia! To potrafi dodać skrzydeł najbardziej zniechęconemu wędkarzowi. W takim miejscu można spodziewać się wszystkiego. To łowisko nie tylko dla spiningisty ale także, a może przede wszystkim dla miłosnika feedera czy ciężkiej gruntówki. Przekrój gatunków na jakie można tu liczyć jest niemal pełny - to właśnie oferuje Wielka Rzeka! Koncentrując się na spiningu i przynętach sztucznych staram się wybierać te najbardziej sprawdzone i efektywne. Za dnia moimi ulubionymi wabikami będą średniej wielkości 10 - 12 cm gumy podawane na główce jigowej o gramaturze adekwatnej do uciągu wody i głębokości łowiska. Z kolorami kombinuję znacznie mniej niż w bardziej przejrzystych wodach stojących. Podstawą są wszelkie naturalne "rybne" barwy tj. białe z brokatami i różnymi odcieniami grzbietu, przezroczyste z dużą ilością srebrnych drobinek zatopionych w tworzywie. Drugą grupę kolorystyczna stanowią wszelkie fluo - jaskrawe odcienie żółci czy pomarańczu albo schizofrenicznej zieleni. Czasem jednak bezkonkurencyjne moga okazać się barwy fioletowe, brązowe lub nawet czarne. Wybór klasyczne kopyto czy wydłużony ripper jest sprawą indywidualną. Dla mnie ważne jest aby gumka wytwarzała spore drgania bo w nurcie sygnały dochodzące do linii bocznej drapieżnika są z pewnością zakłócone. Nagrodą za właściwą prezentację przynęty będzie "elektryczny" sandaczowy pstryk, tępe szczupakowe walnięcie lub potworny "zasys" wąsatego, wiślanego parowozu... Doskonałe i niebywale skuteczne bywają także głęboko schodzące woblery ale z uwagi na stawiający duży opór w wodzie ster nie wszędzie da się je zastosować. Nocą gdy pod samym brzegiem potrafią ostro buszować sandacze i duże klenie warto sięgnąć po niewielki 7 -10 cm wobler płytko schodzący, który wąską pracą doskonale imituje ukleję a nawet obrotówkę z wąskim skrzydełkiem - potrafią dać rybę! Częstym gościem w takim łowisku bywa także sum, który sam w sobie nie bywa nigdy celem numer jeden moich wypadów ale jako przyłów się zdarza i potrafi pozamiatać! Zmorą wiślanych, przyopaskowych rynien bywają zaczepy. Wyjątkowo wredne i trudne do odczepienia. Trzeba liczyć się z utratą kilku czy kilkunastu przynęt nim dobrze rozpozna się miejsce. Wiślana rynna to nie miejsce dla wielbicieli krótkich wędzisk (do których ostatnio także się zaliczam). Tutaj potrzebny jest mocarny kij, najlepiej trzymetrowej długości o potężnym dolniku i akcji szczytowej. Taka wędka sprawdzi się przy zastosowaniu tak do woblerów jak i do gumy choć fajnie jest mieć dwa nieco różniące się charakterystyką kije. Długim kijem łatwiej kontrolować przynętę zwłaszcza przy brzegu gdzie zaczepów jest najwięcej. W innego typu rzecznych łowiskach czasem można z powodzeniem łowić "króciakiem" nawet poniżej dwóch metrów ale wielkorzeczna rynna to miejsce dla zdecydowanie dłuższego wędziska. Kaliber sprzętu dobierać należy tak do przynęty którą będziemy stosować jak też do warunków w łowisku i spodziewanej wielkości poławianych ryb. Z tym zawsze mam pewien problem bo kiedy wybieram się na sandacze to trafiają się szczupaki a jak odwrotnie to bywa że zaczepi się sumek...Cały urok Wiślanych łowów! Do poszukiwania sandacza na ogół wystarcza mi kij do 28 - 35 gram wyrzutu a jeśli potrzebuję więcej mocy sięgam po "trociówkę" do 50 gram. Choć uwielbiam finezję to zdecydowanie nie jest to miejsce dla niej... Kołowrotek duży i mocny. Rzadko mniejszy niż 4000, mieszczący bezpieczny zapas relatywnie mocnej plecionki o wytrzymałości od 5 do 15 kilogramów. Ważnym elementem zestawu spiningowego jest solidny przypon wolframowy lub stalowy - nie żaden fluorocarbon, który nie wiedzieć czemu jest tak obecnie modny. W nieprzejrzystej rzece nawet dosyć gruby przypon nie robi rybom różnicy. Utrata dużego szczupaka bardzo boli gdy przyczyną jest nasza własna lekkomyślność. Gorzkie to uczucie... Młynek do wiślanego wędkowania powinien być solidną i sprawdzoną konstrukcją - tu kompromisów nie ma. Głęboka, rzeczna rynna potrafi obdarzyć emocjami. Jeśli poszukujecie okazowej ryby życia to z pewnością jest to właściwe miejsce. Nadal polują tu olbrzymie sandacze, szczupaki czy sumy. Mimo, że to już nie ta sama rzeka co 20 lat temu to jednak wciąż ma potencjał. Nie spodziewajmy się jednak łatwego sukcesu! To droga przez mękę, wiele godzin spędzonych nad rzeką, to ból, krew, pot i łzy! Czasem nawet największe poświęcenie nie wystarczy. Nie ma tu miejsca dla złaknionych emocji podanych na talerzu. Ja sam łowcą okazów nie jestem i być może nigdy nie uda mi się upolować ryb które śnią mi się czasem po nocach a także tych od których otrzymałem srogą lekcję pokory. Mimo to waląc głową w mur wciąż odwiedzam Wisłę bo wierzę że w końcu rzeka okaże się dla mnie łaskawa. Samo wspomnienie licznych przygód jakich tu doświadczyłem sprawia, że będę tu wracać mimo wszystko. Często powtarzam, że mnie i Wisłę łączy skomplikowana więź. To często jednostronna miłość bez wzajemności a czasem płomienny i owocny romans... Nigdy nie przekreślam Wisły. Niestety jej obecny stan nie napawa optymizmem. Oby ten rok był dla Niej i dla nas łaskawszy. Nadal może dawać nam wszystkim wiele radości i satysfakcji. Jedno jest pewne - nasze wymarzone słodkowodne lewiatany wciąż pływają w jej wodach. Może jest ich mniej, może są bardziej cwane ale za to bardzo wielkie i grzechem byłoby choćby nie spróbować zagrać im plecionką na zębach! Czasem fajnie jest gonić tego króliczka nawet jeśli niekoniecznie da się go złapać...