Wiślany boleń - jak rozbroić srebrną torpedę
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2018-06-07
Wściekły, zły, nabuzowany adrenaliną - prawdziwy wulkan zabójczej energii. Taki jest nasz boleń. Obojętnie z jakiej rzeki czy też zbiornika to urodzony morderca, żywa maszyna do zabijania i perfekcyjnie przystosowana istota której cel życia jest poniekąd banalny – przetrwać. Aby ten cel zrealizować musi być szybki jak błyskawica, zdeterminowany i piekielnie silny bo zewsząd czai się niebezpieczeństwo. Szereg zmysłów w jakie wyposażyła go Matka Natura czyni zeń godnego przeciwnika i upragniony cel wędkarskich wypraw. Wiele o nim napisano… Zarówno prawdy jak i kompletnych bzdur. Kto chce go poznać nie powinien żywić złudzeń – przed komputerem się go nie złowi. Nic nie pozwoli lepiej poznać Rapy jak bezpośredni z nią kontakt. Oko w oko. Jednak to wcale nie takie proste bo tego zwierza trzeba podejść, skusić , sprowokować. Do ostatecznego zwycięstwa droga jest daleka i niezmiernie wyboista. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość i tropić, upadać , wstawać, walczyć by w końcu dopaść największego cwaniaka i móc powiedzieć sobie – zdałem ten test!
Wszyscy dziś wiemy na co najczęściej bierze, gdzie go szukać i jak podchodzić. Jeśli do tej wiedzy teoretycznej dołożymy coś od siebie, będziemy nad wodą myśleć, interpretować i zaczniemy łowić regularnie bolenie to będzie to wyśmienity wstęp do jednych z najbardziej emocjonujących łowów jakie może sobie wyobrazić wędkarz.
Nie ma więc sensu zamydlać sprawy. Skoro już wszyscy wszystko wiemy pozostaje mi podrzucić tu parę moich osobistych tipsów. Nie są może rewolucyjne ale na Wiśle sprawdzone i choć „woda wodzie nierówna” to ciekaw jestem jak się mają do innych łowisk…
Przełom dnia i nocy/przedświt/zmrok.
Salmo Rover – mój ulubiony „hybrydowy” stickbait – opcja idealna na spokojniejszych fragmentach osłoniętych od nurtu gdzie teraz przebywa ukleja. Uwodzicielskie „walking the dog” bez żadnych przerw działa jak magnes na nie kierujące się już w takim stopniu sokolim wzrokiem bolenie. Rejestrują na powierzchni ruch osłabionej zdobyczy a mała ilość światła zapewne pozwala im dostrzec tylko sylwetkę na jeszcze jaśniejszej powierzchni. Nie dostrzegają niedoskonałości i walą w swoim stylu czyli „jak złe”. W środku dnia wyniki na ten wobler miałem za to mizerne co w mojej ocenie potwierdza tą teorię.
Kolor woblera ,a pogoda/pora dnia.
W słoneczne dni bolenie atakują chętniej przynęty ciemniejsze, szare, zbliżone do odcienia utlenionego ołowiu. Tylko przy mętnej wodzie używam wyjątkowo wabików pokrytych folią „holo”. Dni pochmurne czy pora z mniejszą ilością światła to już wyższa skuteczność kolorów naturalnych typu „real bleak”.
Tempo prowadzenia ,a aktywność ryb.
Kiedy Rapy szaleją siejąc spustoszenie na rzece nie istnieje cokolwiek co byłoby w stanie przed nimi umknąć . Żadne prowadzenie nie jest za szybkie o ile odbywa się w wodzie a nie w powietrzu. Choćby Wasz kołowrotek dymił a linka płonęła ten wariat dojdzie w ułamku sekundy i biada Wam jeśli hamulec nie był dostatecznie lekko ustawiony! Takie ekspresowe prowadzenie daje rybie mniej czasu na oglądanie przynęty i pobudza instynkt drapieżnika więc gdy chlapią warto zasuwać. Nieco wolniej ale nigdy ślamazarnie prowadzę wobler gdy ryby nie są aktywne na powierzchni i trzeba ich szukać w toni.
Obławianie miejscówki pod różnymi kątami.
Mając wytypowane potencjalne miejsce gdzie spodziewam się bolenia ( o ile sam się nie przedstawił głośnym pluskiem ) obławiam je raz z prądem , raz pod prąd. Wykonuję rzuty z różnych stron i bywa że taki sposób przynosi skutek.
Na koniec warto wspomnieć o ostrożności przy podbieraniu ryby. Wbrew temu co się często praktykuje chwyt za kark bolenia 60 – 70 cm ,że o większym już nie wspomnę, nie jest dobrym pomysłem. Krótko mówiąc – kark trzeszczy i możemy zrobić zwierzakowi konkretne ”kuku”. Tu trzeba postępować delikatnie i najlepiej oburącz. Namawiam do lądowania ryby podbierakiem i używania solidnych szczypiec. Trzeba przy tym zachować zimną krew i ostrożność żeby nie skończyć jak ja niejednokrotnie z kotwicą głęboko w dłoni… Ryba walczy dalej, nawet na brzegu i radzę nie lekceważyć jej siły, masy i determinacji a większość woblerów ma dwie kotwice. W takiej sytuacji najlepiej przebić tkankę wyprowadzając grot haka na zewnątrz po czym obciąć zadzior lub go zgnieść i wyjąć kotwiczkę. Wbrew pozorom nie jest to aż tak bolesne o ile nie będzie nam przeszkadzać uczucie przerywania skóry… Lepsze to niż pogotowie i można dalej łowić. Chyba jednak najlepiej zawczasu pozbyć się zadziorów i problemu. Jeśli zamierzamy boleniowi zwrócić wolność ( to już raczej standard ) to zróbmy szybko fotkę i nie męczmy go długo, zwłaszcza w gorący dzień. Niech wraca do siebie. Jest szansa na powtórne spotkanie. Takiej szansy nie mają tylko te, które skończyły na patelni, w marynacie czy w zamrażarce a chyba chcemy mieć pewność że jest po co wracać nad rzekę? O to przecież chodzi żeby było po co...