Wpadka na stawie hodowlanym
Jan Stanisz (stan)
2009-06-12
Był ciepły i słoneczny koniec września. Babie lato fruwało w powietrzu, a grzybiarze mieli eldorado w lasach. Już dawno nie było takiego wysypu. Razem z sąsiadem mieliśmy wybrać się do lasu, ale w ostatniej chwili zmieniliśmy plany z prozaicznej przyczyny, po prostu zaspaliśmy na pociąg. Po burzliwej naradzie postanowiliśmy, że wybierzemy się na szczupaki, na małe jeziorko, położone blisko Stargardu. Nigdy, w przeciwieństwie do mojego znajomego, w tym bajorze nie łowiłem, jakoś nie byłem przekonany do takich akwenów. Zenek zapewniał mnie jednak, ż o tej porze roku doskonale bierze tam szczupak, ale tylko na żywca i daleko od brzegu Najgorsze było to, że w tej wodzie brakowało małych rybek nadających się do założenia na kotwiczkę, a może i były , tylko nie można było ich w żaden sposób zdobyć. Pojechaliśmy więc szukać rybek, a wybór padł na niedalekie, wielkie jezioro, Miedwie, gdzie, gdy się znało miejsca , można było nałowić niewielkich płotek. Zdobywaliśmy je w dużym basenie, w sezonie stały tu łódki i kajaki, na dwojaki sposób. Ja dobierałem się do nich małą bambusową wędeczką z założonym na haczyk białym robaczkiem, a kolega mieszał wodę podrywką Nie za bardzo wyszło nam te łowienie, ale po godzinie mieliśmy dwanaście żywczyków, i wreszcie mogliśmy udać się na szczupakowo – linowe bajoro położone malowniczo wśród pól. Dojechaliśmy do samego brzegu i rozpakowaliśmy sprzęt. Sąsiad zajął stanowisko położone w odległości około stu metrów od mojego. Uzbroiłem dwie szczupakówki, a na haki założyłem, z takim trudem zdobyte, płotki. Zarzuciłem zestawy tak daleko, na ile starczyło mi sił i poszedłem chwilę pogadać z Zenkiem. On swoje zestawy umieścił też w sporej odległości od brzegu, wędki położył na widełkach i zaczęliśmy rozmawiać o zwyczajach tutejszych ryb. W pewnej chwili spojrzałem w stronę swoich spławików, ale nie zauważyłem żadnego. Sąsiad, chyba wzrok mi się zepsuł, albo mam dwa brania na raz. Ty lepiej biegnij szybko, ja widzę dobrze, a twoje wędziska kłaniają się już wodzie. Wystartowałem niczym sprinter, chwyciłem za pierwsze z brzegu, obszernie zaciąłem, poczułem opór i zostawiłem je w spokoju. Za minutę powtórzyłem ten sam scenariusz z drugim kijem, ale tym razem wyholowałem szczupaka do brzegu, a drapieżnik z pierwszego zestawu tez w niedługim czasie znalazł się w siatce. Nieźle, po dwudziestu minutach dwa ponad półmetrowe essoxy, jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie wkrótce się zwijać.
Zenek też nie próżnował, walczył właśnie z czymś większym, ale zanim dobiegłem, by mu pomóc, było już po wszystkim. Miał za krótką stalkę, bo żyłka była wyraźnie przegryziona, przez dużego szczupaka. Po godzinie mieliśmy po dwie sztuki, a ilość złowionych ryb wyraźnie się zatrzymała, przestały z nami współpracować, brały teraz bardzo delikatnie i ściągały przynęty, zanim zdążyliśmy zareagować z zacięciem. Spławiki zanurzały się, by po chwili wypłynąć z powrotem. Marnowaliśmy mnóstwo żywców, tak, że w wiaderku nic już nie pozostało. Wracać na Miedwie i znów tracić czas na łowienie i przejazd. Wymyśliłem, że przejdę się na pobliski staw hodowlany z wędeczką bambusową i wyłowię właścicielowi parę rybek, chyba nic mi nie zrobi, a już na pewno nie zabije. Trochę się bałem, ale wstyd byłoby przyznać się o tym sąsiadowi, pomaszerowałem nad staw i wybrałem miejsce przy pomoście służącym do karmienia karpi. Widziałem jak pływają, ale były na środku sadzawki i nie one przecież mnie interesowały. Przy brzegu pluskały się małe wzdręgi i płotki i brały na białego wyśmienicie, W wiaderku było już ich kilkanaście, jeszcze ze dwa i odchodzę. Założyłem na haczyk świeżego robaczka i posłałem go troczę dalej, niż dotychczas. Spławiczek stanął i skośnie pojechał pod wodę. Zaciąłem i.............duży opór zaskoczył mnie zupełnie, około trzykilowy karp wywalił się przy samych moich nogach. Zaczął walczyć ostrzej, raz odszedł w lewo, raz w prawo, kijek wygiął się niebezpiecznie mocno, ale wytrzymał. Za parę minut miałem rybę w ręku i już chciałem ją wypuścić do wody, kiedy usłyszałem za sobą : No i mamy cię wreszcie, kłusowniku, gdzie schowałeś ryby ? Tak się wystraszyłem, że karp sam wyskoczył mi z ręki wprost do bajora. Panowie ja tu jestem przez przypadek, chciałem złowić tylko parę małych rybek na szczupaka. Jesteśmy z sąsiadem na rybach, na sąsiednim jeziorze i zabrakło nam żywców. Ile musiałem się natłumaczyć, że jestem tu pierwszy raz i nie myślałem nawet o karpiach, że bardzo przepraszam, to więcej się nie powtórzy. Właściciel i policjant odpuścili mi tym razem, ale kazali wypuścić rybki do stawu i obiecać, że już nigdy nie zarzucę tu wędki. Wróciłem do kolegi z pustym wiaderkiem. I co, nie brały? Nie miałem ochoty na tłumaczenie nieciekawego zdarzenia i odpowiedziałem , że jakoś nie mogłem żadnej złapać. Na ten dzień szczupaki mieliśmy już z głowy, a mi odechciało się wędkarstwa na dłuższy czas. Jedno, co było dobre, to nauczka jaką dostałem i którą zapamiętam do końca życia.
Zenek też nie próżnował, walczył właśnie z czymś większym, ale zanim dobiegłem, by mu pomóc, było już po wszystkim. Miał za krótką stalkę, bo żyłka była wyraźnie przegryziona, przez dużego szczupaka. Po godzinie mieliśmy po dwie sztuki, a ilość złowionych ryb wyraźnie się zatrzymała, przestały z nami współpracować, brały teraz bardzo delikatnie i ściągały przynęty, zanim zdążyliśmy zareagować z zacięciem. Spławiki zanurzały się, by po chwili wypłynąć z powrotem. Marnowaliśmy mnóstwo żywców, tak, że w wiaderku nic już nie pozostało. Wracać na Miedwie i znów tracić czas na łowienie i przejazd. Wymyśliłem, że przejdę się na pobliski staw hodowlany z wędeczką bambusową i wyłowię właścicielowi parę rybek, chyba nic mi nie zrobi, a już na pewno nie zabije. Trochę się bałem, ale wstyd byłoby przyznać się o tym sąsiadowi, pomaszerowałem nad staw i wybrałem miejsce przy pomoście służącym do karmienia karpi. Widziałem jak pływają, ale były na środku sadzawki i nie one przecież mnie interesowały. Przy brzegu pluskały się małe wzdręgi i płotki i brały na białego wyśmienicie, W wiaderku było już ich kilkanaście, jeszcze ze dwa i odchodzę. Założyłem na haczyk świeżego robaczka i posłałem go troczę dalej, niż dotychczas. Spławiczek stanął i skośnie pojechał pod wodę. Zaciąłem i.............duży opór zaskoczył mnie zupełnie, około trzykilowy karp wywalił się przy samych moich nogach. Zaczął walczyć ostrzej, raz odszedł w lewo, raz w prawo, kijek wygiął się niebezpiecznie mocno, ale wytrzymał. Za parę minut miałem rybę w ręku i już chciałem ją wypuścić do wody, kiedy usłyszałem za sobą : No i mamy cię wreszcie, kłusowniku, gdzie schowałeś ryby ? Tak się wystraszyłem, że karp sam wyskoczył mi z ręki wprost do bajora. Panowie ja tu jestem przez przypadek, chciałem złowić tylko parę małych rybek na szczupaka. Jesteśmy z sąsiadem na rybach, na sąsiednim jeziorze i zabrakło nam żywców. Ile musiałem się natłumaczyć, że jestem tu pierwszy raz i nie myślałem nawet o karpiach, że bardzo przepraszam, to więcej się nie powtórzy. Właściciel i policjant odpuścili mi tym razem, ale kazali wypuścić rybki do stawu i obiecać, że już nigdy nie zarzucę tu wędki. Wróciłem do kolegi z pustym wiaderkiem. I co, nie brały? Nie miałem ochoty na tłumaczenie nieciekawego zdarzenia i odpowiedziałem , że jakoś nie mogłem żadnej złapać. Na ten dzień szczupaki mieliśmy już z głowy, a mi odechciało się wędkarstwa na dłuższy czas. Jedno, co było dobre, to nauczka jaką dostałem i którą zapamiętam do końca życia.