Wrażenia po zawodach
Marek Dębicki (marek-debicki)
2013-09-30
Wrażenia po zawodach
Ostatnia sobota sierpnia, wstajemy już przed piątą rano, chociaż za oknem ciemno, że ho, ho. Mamy zamiar wyruszyć nad wodę kwadrans przed szóstą, aby zdążyć na spotkanie w wyznaczonym za Kostrzynem punkcie zbiórki z Jurkiem i Leszkiem. Nie dość, że na dworze ciemności, to na dodatek chłodno i jeszcze na dokładkę opada silna mgła. Oko wykol.
Nad zbiornikiem Cegielnia jesteśmy już przed wpół do siódmej. Powoli zjeżdżają się pozostałe drużyny, a w związku z tym, że nie jest to pierwsze spotkanie w tym gronie, to i hałasu w rejonie parkingu co niemiara, w związku żartami i serdecznymi Koleżeńskimi przywitaniami.
Wraz ze świtem na jeziorkiem pożwirowym, otoczonym wokół wzgórzami, pojawia się słonko i wieje przyjazny, aczkolwiek chłodny, wschodni wiatr. Po deszczowej i zimnej niocy humory więc dopisują wszystkim już na samą myśl, że pogoda nam dzisiaj dopisze i wbrew nienajciekawszym prognozom podczas wędkowania nie zmokniemy.
Sześć czteroosobowych drużyn stanęło w szranki do sportowej rywalizacji z batami, tyczkami, spławikówkami i odległościówkami, a każdy z zawodników wyposażony jest w kilogramy akcesorii, pięć kilogramów zanęty, tajemnicą owiane przynęty, w pełnej gotowości do wędkowania dwoma wędziskami.
Do stanowisk rozlokowanych wokół niewielkiego zbiornika brać wędkarska dociera dzierżąc toboły w obu rękach, tudzież ciągnąc je na prowizorycznych wózkach lub specjalistycznych wędkarskich wózkach transportowych. Niektórzy ze swoim majdanem docierają ze względu na ilość sprzętu nawet na dwie raty. Jak się okazało w trakcie wędkowania łowiska jest zróżnicowane pod kątem głębokości.
Północny brzeg na którym wałczył Kolega Ryszard (ten na zdjęciu w środku), jest w miarę łagodny z głębokością w granicach 1,5 do 2m, natomiast brzeg południowy to studnia z głębokością dochodzącą do 5m.
Mi przypadło stanowiska na południowym, słonecznym brzegu, na którym stanowiska oddzielone są wysokimi i niezwykle gęstymi trzcinowiskami. W związku z dużą głębokością głębokość trzcinowiska jest stosunkowo niewielka. Nie oznacza to jednak wcale, że taka sytuacje sprzyja wędkarzom. Otóż jak się później okazało, cała ta kompozycja, w połączeniu ze wschodnim wiatrem, kładącym trzciny mocno w kierunku wody od wschodniej strony, dała się mocno we znaki.
Będąc dwa tygodnie wcześniej na rekonesansie łowiska spotkaliśmy wędkarzy z karpiówkami i z informacji uzyskanych różnymi źródłami dowiedzieliśmy się, że na łowisku jest trochę ładnego karpia i amura. Dlatego też mając na uwadze fakt, że można było wędkować dwoma wędkami postawiłem na odległościówki.
Pierwszy sygnał, nęcenie zanętą ciężką, drugi, zestawy idą do wody. Waglerek ląduję za polem nęcenia, zanurzam szczytówkę do wody i zatapiam żyłkę i po chwili pomimo sporej falki widzę zdecydowaną zmianę położenia spławika i jego przytopienie. Zacinam zdecydowanie, lecz płynnie i jest pierwsza ryba. Szczytówka pracuje dość intensywnie, więc na pewno nie jest to jakaś drobnica. Po chwili w podbieraku ląduje piękna, dwudziestopięcio centymetrowa płoć. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, wypowiadając słowa „jest dobrze”, że będzie to czterogodzinna droga przez mękę.
Trochę połapałem, ale walka ze trzcinami, silnym bocznym wiatrem i delikatnie biorącą rybą nie należała do łatwych zagadnień. Na dodatek organizatorzy powyznaczali stanowiska dosłownie jedno obok drugiego, wprost fatalnie, niekiedy w pięciometrowych odległościach, co totalnie ograniczyło pole manewru. Po pierwszym marudzeniu i narzekaniu wszystko jednak wróciło do normy i rywalizacja rozgorzała na dobre.
Wracając do wędkowania, to dawno nie spotkałem się z tak delikatnymi braniami jak w tym pięknym dniu. Dwa białe barwione założone na delikatną dwunastkę, były zbyt dużą przynętą dla cwaniaków z tego zbiornika. Ryby wprost ciągały robaki za końcówki, jak ja to określam „za włosy” uniemożliwiając tym samym ich skuteczne zacięcie. Przerzuciłem się więc szybko na mniejsze haczyki i pinkę. Mając na rozkładzie dwie, trzy pinki, po zacięciu ściągałem zestaw z widokiem jednego robaka dosłownie wysmoktanego, przy nietkniętych pozostałych. Zakładam więc jedną pinkę i w końcu zahaczam kolejnego leszczyka, nie leszcza. Jak podstęp rybki wyczuły skutkowało i nawet pojedynczy robaczek był wysmoktany, zacząłem zakładać robaka na haczyk przebijając go dosłownie w połowie. Dało to skutek pozytywny, ale tylko na chwilę!
Natomiast Kolega z boku, widać od razu po przygotowaniu stanowiska, że zawodowiec, rozłożył tyczkę w zestawie skróconym o długości 8m, do tego spławiczek 0,5g
i po początkowej mizerocie, zaczął w końcu ciągnąć rybkę za rybką. Tym sposobem nadłubał ponad dwa kilogramy. Finezją jest obserwowanie profesjonalisty siedzącego na stanowisku, do którego na dodatek same ryby przychodzą. Tylko pogratulować perfekcji
i mistrzostwa. O ile mnie pamięć nie myli, ten rewelacyjny zawodnik wywodzi się z koła wędkarskiego KARAŚ. Mi natomiast pomimo usilnych starań nie udało się ściągnąć
w łowisko i sprowokować do brania ani karpików, an i amurów. Może bacik byłby bardziej skuteczny w tych warunkach?
Po czterogodzinnych zmaganiach klarujemy i pakujemy wędkarskie manele wracając na miejsce zbiórki. Tam morale podnosi solidna porcja grochówki i pieczona kiełbaska w pieczołowicie przygotowanej stanicy i rewelacyjnym cateringu.
Gwarno jest przy uprzednio przygotowanych stołach i radośnie, wymieniamy się wrażeniami i spostrzeżeniami, opowiadamy o swoich planach na końcówkę sezonu.
Wszystko to dzieje się przy pięknej, jesiennej pogodzie, w uroczej dolinie, w otoczeniu Kolegów i Przyjaciół, których łączy ta sama pasja-WĘDKARSTWO.