Wrześniowe szczupaki
Mariusz Jędrzejewski (infoex)
2019-08-24
Jak to zwykle u mnie na początku tygodnia widzę się z kolegą Tomkiem i zapada decyzja, że w najbliższą sobotę pakujemy sprzęt, ładujemy łódeczkę na pakę i pędzimy na szczupłe. Tydzień jak to w takich przypadkach się dzieje wlecze się nieubłaganie, a pogoda nie nastraja pozytywnie. W końcu po kilku dniach męczarni nadchodzi piątek i kończy się praca więc teoretycznie jeszcze kilka godzin i nadejdzie czas wyprawy. Teoretycznie gdyż pogoda jaka panuje na zewnątrz wcale nie gwarantuje wspólnego wyjazdu. Zdzwaniamy się wieczorem i umawiamy na 5 rano na telefon. Pogoda nie jest pewna więc zobaczymy co się będzie działo rano.
Sobota 4:30 dzwoni budzik ! Zrywam się z łóżka, szybki rzut okiem na zewnątrz. Mocno wieje, deszczowe chmury na niskim pułapie ale na razie nie pada. Tomek przesyła esa, że wyjechał więc za chwile będzie u mnie. No to jedziemy - nie ma odwrotu - super! Pakuję graty do auta, jeszcze szybka jazda po łódeczkę nad jedno jeziorko - pakujemy "łajbę" na pakę i pędzimy nad upatrzony kawałek wody.
Na miejsce docieramy przed 7 - chwila montowania sprzętu i już jesteśmy na wodzie. Tomek stwierdza, że będzie rzucał już w trakcie płynięcia na łowisko. Śmiech z mojej strony i jak to między nami krótki "zgryźliwy" komentarz. Kilka rzutów i mój kompan krzyczy, że siedzi. Trochę zdębiałem ale co tam. Zatrzymałem łódeczkę i pierwszy szczupak koło 50 ląduje na łódce. Już mnie nosiło bo przecież jak to tak - Tomek ma, a ja nawet kija nie rozłożyłem :) ( zazdrość )
Dopływamy na pierwszą upatrzoną miejscówkę. Kilka rzutów i u Tomka znowu siedzi. Tym razem czterdziestak. Szybkie wy haczenie i do wody. Rzucamy dalej - białe kopyta lecą do wody i za chwile Tomek znowu melduje rybę na końcu kija. Tym razem szczupaczek koło 1,5 kilograma. Złość we mnie wzbiera bo w końcu 3:0 dla Tomka.
Nie poddaję się i rzucam dalej, a Tomek stwierdza, że rzuci żywca i zobaczymy co będzie się działo. Minęło może z 5 minut kiedy patrzę jak Tomal bierze kija w rękę i na moje pytanie co robi odpowiada, że musi przerzucić żywca bo jakoś dziwnie się zachowuje i chyba w zielsko wpłynął. No ok myślę sobie - luzik. Za chwilę mocne zacięcie i uśmiech na twarzy "kłusola" Tomaszka. Uśmiech i krótkie - jest ! No nie myślę sobie - tego za dużo jak na razie. Przecież na wodzie jesteśmy od godziny i już 4 : 0. Walka z rybka coraz większa i nagle koło łodzi pojawia się kłoda. Podbierak i lądowanie - szybki spływ do brzegu ( 30 m), miarka i 84 cm ! Zostałem dobity ! :)
Za nim otrząsnąłem się z całego zamieszania minęła ładna chwilka.
Płyniemy na następną miejscówkę. Do wody lecą gumy, wobki. Udało mi się wyciągnąć 2 ładne okonki i 2 szczupaczki ale szału nie ma. Kilka też spadło ale nie jestem już na zero. Postanowiłem zmienić przynętę na algę nr 3, której nigdy nie używałem bo na wahadła raczej nie łowiłem ale tu kawałek czystego dna bez zielska na głębokości około 2,5 metra więc mówię, a co mi tam. Rzut do wody i pozwalam przynęcie opaść na dno. Kilka ruchów korbką i .......zaczep. Tomek patrzy i pyta czy siedzi na co ja mówię, że zielsko. Powiedziałem i zielsko ożyło. Kij wygiął się w pałąk i rybeczka szybko idzie na środek jeziorka. Podciągnąłem go trochę w kierunku łodzi tak na 10 m. Szczupły usiadł na dnie i chwile nie dał się ruszczyć ale po chwili płynie dalej. Jeszcze kilka chwil walki i po około 5 minutach ląduje w podbieraku. Znowu wielki szczupak. Szybki spływ i miarka pokazała 91 cm. W podbieraku z pyska wypięła się blacha - fart. Duma mnie rozpiera na maksa i wynik rywalizacji z Tomkiem idzie na bok. Przerwa w łowieniu na śniadanko i koło 12 znowu na wodę. Pada co chwilę i do tego wieje mało przyjemnie.
Płyniemy na miejscówkę i zaczynamy od nowa. Wychodzą z wody 3 małe szczupaczki i okoń. Postanawiam zmienić spina na żywca i za chwilę w wodzie ląduje koło 20 cm karaś. Tomek rzuca dalej i wyjmuje następnego szczupaczka ale koło 50 cm. Patrząc na wyczyny kolegi zapominam o spławiku, którego jak się za chwile okazało nie ma na wodzie. Chmmnn myślę sobie - mam cię. Kij do ręki i obserwuję co się dzieje. Kiedy zaczął wybierać żyłkę z kołowrotka zaciąłem i już wiem, że mam znowu coś dużego. Rybkę podciągam ale bardzo powoli. Co chwilę odjazdy aż hamulec pięknie gra. Po około 2- 3 minutach rybka melduje się w zasięgu wzroku koło łódki . Znowu wielka bestia. Staliśmy na głębokości 1,5 metra a szczupły ogonem wznosił muł z dna. Tomek siedzi z boku i zaciska zęby po czym mówi, żebym dał mu kija bo chce poczuć tak walecznego i dużego szczupaka. Zgadzam się na chwilę ale kija nie dostałem już z powrotem :) Podbierak i po około 5 minutach następny szczupły jest na łodzi - miarka pokazuje 88 cm.
Razem stwierdzamy, że dosyć jak na jeden dzień i w deszczu spływamy do brzegu.
Wynik jak dla nas bajeczny i już w głowie następny weekend nad wodą.