Wspominamy profesora Religę
Martyna (martyna)
2009-11-30
Prawie rok temu pożegnaliśmy największy autorytet polskiej kardiochirurgii, a na co dzień – wielkiego miłośnika wędkarstwa – prof. Zbigniewa Religę. Z okazji nadchodzącego Święta Zmarłych, które jest czasem zadumy, modlitwy i wspominania bliskich, którzy odeszli, przypominamy Pana Profesora. O swoim zamiłowaniu do wędkarstwa opowiedział nam rok temu podczas zawodów o Puchar Zalewu Zegrzyńskiego. Zapraszamy do lektury.
Wędkarstwem zainteresowałem się stosunkowo późno, ponieważ dopiero po 40-tce, kiedy otrzymałem w prezencie książkę poświęconą łowieniu ryb. Zauważyłem wtedy, że wędkarstwo to sztuka, wiedza… Wciągnęło mnie na dobre. Początki nie były łatwe. Moje pierwsze wyprawy wyglądały najpierw trochę nieudolnie, ponieważ było to faktycznie wędkowanie z książką. Wspominam jednak z olbrzymim sentymentem tamte czasy i Bug, który był miejscem moich pierwszych wędkarskich doświadczeń. Łowiłem tam niemal wszystkie ryby – były klenie, jazie, płocie…
Po kilku doświadczeniach przyszedł czas na dalsze wyprawy. Miałem to szczęście, że łowiłem niemal wszędzie na świecie – w Norwegi, Szwecji, Finlandii, Meksyku, Wyspach Zielonego Przylądka, Karaibach, Afryce. Do dziś uwielbiam morskie wypady, które kończyłem sporymi sukcesami - mam na swoim koncie mnóstwo tuńczyków, 6-kilogramowego merlina czy rekina złowionego w pobliżu wysp Zielonego Przylądka. W Zimbabwe złowiłem słynną tiger fish – rybę, która osiąga masę nawet 20 kg i ma zęby niemal jak człowiek. Podczas walki przegryzła mi co prawda metalowy przypon, ale walka zakończyła się dla mnie ostatecznie sukcesem.
Jeśli chodzi o metody połowu, to ciężko mi wybrać tę ulubioną – każda ma dla mnie swój urok i w każdej się odnajduję. Są oczywiście dni, kiedy łowię tylko na spławik, ale są też wyprawy, podczas których spinninguję czy łowię na muchę. Nie mam za to problemu ze wskazaniem swoich ulubionych miejsc – w Polsce są to zdecydowanie Wisła niedaleko Warszawy oraz Bug, na świecie – ukochane Zimbabwe oraz wyspy Zielonego Przylądka.
Martyna Mikulska
Wędkarstwem zainteresowałem się stosunkowo późno, ponieważ dopiero po 40-tce, kiedy otrzymałem w prezencie książkę poświęconą łowieniu ryb. Zauważyłem wtedy, że wędkarstwo to sztuka, wiedza… Wciągnęło mnie na dobre. Początki nie były łatwe. Moje pierwsze wyprawy wyglądały najpierw trochę nieudolnie, ponieważ było to faktycznie wędkowanie z książką. Wspominam jednak z olbrzymim sentymentem tamte czasy i Bug, który był miejscem moich pierwszych wędkarskich doświadczeń. Łowiłem tam niemal wszystkie ryby – były klenie, jazie, płocie…
Po kilku doświadczeniach przyszedł czas na dalsze wyprawy. Miałem to szczęście, że łowiłem niemal wszędzie na świecie – w Norwegi, Szwecji, Finlandii, Meksyku, Wyspach Zielonego Przylądka, Karaibach, Afryce. Do dziś uwielbiam morskie wypady, które kończyłem sporymi sukcesami - mam na swoim koncie mnóstwo tuńczyków, 6-kilogramowego merlina czy rekina złowionego w pobliżu wysp Zielonego Przylądka. W Zimbabwe złowiłem słynną tiger fish – rybę, która osiąga masę nawet 20 kg i ma zęby niemal jak człowiek. Podczas walki przegryzła mi co prawda metalowy przypon, ale walka zakończyła się dla mnie ostatecznie sukcesem.
Jeśli chodzi o metody połowu, to ciężko mi wybrać tę ulubioną – każda ma dla mnie swój urok i w każdej się odnajduję. Są oczywiście dni, kiedy łowię tylko na spławik, ale są też wyprawy, podczas których spinninguję czy łowię na muchę. Nie mam za to problemu ze wskazaniem swoich ulubionych miejsc – w Polsce są to zdecydowanie Wisła niedaleko Warszawy oraz Bug, na świecie – ukochane Zimbabwe oraz wyspy Zielonego Przylądka.
Martyna Mikulska