Wspomnienia z Mazur

/ 8 komentarzy / 16 zdjęć


Wybierałem się tam wielokrotnie i od wielu lat a zawsze coś wypadło i z planów nici. W tym roku po połączeniu rodzinnych sił wreszcie się dało. Uzyskane informacje na temat rybności jeziora Gawlik nad
którym mieliśmy domek nie napawały optymizmem. Z góry więc założyłem, że skupię się na drobnej rybie a przede wszystkim łowieniu wzdręg na spinning. Sprzęt jaki zabrałem to dwa spinningi i dwie spławikówki z myślą o dzieciakach. Zapas przynęt jakim dysponowałem był dość bogaty a pakując to do bagażnika żona zapytała mnie czy zabieramy tylko sprzęt wędkarski…więc przeprowadziłem znaczne cięcia bo w sumie po zastanowieniu stwierdziłem, że trochę przesadziłem.

Po dziewięciu godzinach jazdy docieramy do celu. Od razu dodatkowa atrakcja bo obok naszej posesji przebiega trasa rajdu i małżonka z siostrą wypatrują Hołka i Kubicy co zresztą im się udaje. Ja fanem sportów motoryzacyjnych nie jestem i pierwsze co robię to wskakuję w spodenki i badam jezioro obok domku. Po dość długim (około 40m) odcinku płytkiej zarośniętej wody dno zaczyna opadać i roślinność coraz rzadsza. Szybko montuję spinning i rozpoczynam poszukiwania okonków. Po półgodzinie bez jakiegokolwiek kontaktu zaczynam się zastanawiać nad sensem uiszczenia opłaty za łowienie w tych wodach. Wracam na brzeg zmieniam paproszki na najmniejsze i powrót do biczowania wody. Po kilkunastu rzutach zaliczam pierwszego pasiaczka. Po nim leszczyk i dwie chude płoteczki. Szału nie ma ale „coś” złowiłem. Żona z siostrą i jej mężem Bogusiem no i moje pociechy wracają opowiadając jak to uśmiechnięty Hołek im pomachał itd. Itp. Ja mam w głowie układanie planu na te kilka dni i jakoś nie
zwracam na nich uwagi.

Po południu pod presją córy montuję odległościówkę i ruszamy na połów białorybu. Ryb sporo i to głównie drobiazg ale zabawa jest. Okonki, płoteczki, ukleje i leszczyki nie gardzą robakami. Kończymy pierwszy dzień łowienia przy zachodzącym słońcu.

Budzę się przed piątą, po „cichutku” schodząc po drewnianych schodach z pięterka zabieram kij i wchodzę do wody. Docieram do miejsca gdzie wczoraj łowiłem na spinning drobiazg z nadzieją, że dziś upoluję większego okonia. Kilka rzutów i już wiem, że mam przed sobą kępę jakiś roślin więc postanawiam obłowić ją z obu stron. Zaczynam od lewej i po chwili mam pierwszego okonka ale to malizna. Rzucam na prawo i staram się prowadzić paproszka małymi skokami blisko dna. Czuje, że coś interesuje się gumką, ale to na pewno nie pasiaki. Zaczynam wlec przynętę po dnie i zdecydowanie mocniejsze uderzenie, zacinam i kij wygięty w pałąk ( to delikatny Robinson Light Perch Jig o długości 2,40 i c/w 0,5 do 7). Żyłka 0,14 z myślą o wzdręgach więc delikatnie luzuję hamulec i słyszę za plecami doping rodzinki która właśnie wyszła przed domek- skrzypiące drewniane schody zrobiły robotę. Ciężko mi osądzić z jakim gatunkiem udało mi się nawiązać kontakt, ale kiedy widzę wynurzającą się płetwę grzbietową już wiem, że mam  fajnego leszcza. Hol do ręki, rybą pod pachę i idę do brzegu. Zdjęcie zrobione i miałem rybę wypuścić, ale rodzinka oponowała z myślą o kolacji. Powiedziałem, w porządku ale jeden na cześć osób to mało i idę po drugiego. Oczywiście miał to być żart bo choć ryba była zapięta normalnie a z pyska wystawał tylko czubek główki to uważałem to tylko za szczęśliwy zbieg okoliczności. Wracam na miejsce, stoję po pas w wodzie i wykonuję rzut na prawo od roślinek, wlokę paproszka po dnie i mam kolejną rybę. Tym razem już od początku wiem, że to drugi leszcz i to trochę większy. Rybę jak poprzednio podbieram ręką i wracam na brzeg. Boguś wcześniej mocno wątpiący, że uda nam się cokolwiek złowić większego w tym przekłusowanym jeziorze z szyderczym uśmieszkiem powiedział, że jak jestem taki mądry to niech złowię trzeciego. Traktuję to jako małe wyzwanie i wracam na szczęśliwe miejsce. Kilka rzutów
i mam trzeciego. Wychodzę z wody i mówię, że czas na poranna kawę a ryb nam w zupełności wystarczy. Boguś to fajny facet mający dość skromną wiedzę na temat wędkarstwa (osobiście uważa się za spe  cjalistę wszech metod) i jego poczynania i metody łowienia rozbawiały mnie do łez. Po kilku bezowocnych próbach pokazania mu przyczyn jego niepowodzeń (zestaw do połowu płotek w jego wydaniu: „kij z biedronki”,  niewyważony spławik o wyporności około 20g, żyłka 0,30 bez przyponu i hak 1/0 z uszkiem z dwoma ziarenkami kukurydzy) poddałem się i stwierdziłem niech łowi jak lubi.

Popołudniu wodujemy z Bogusiem łódkę będącą na wyposażeniu domku i próbujemy swoich sił na szerszych wodach. Obydwaj ważymy w sumie około 200 kg a łupina niewielka i chybotliwa więc kierujemy się w pobliże trzcin na płytsze wody w razie wywrotki. Łowimy sporo ryb ale same maluchy i co dla mnie najgorsze ani jednej wzdręgi. Po około dwu godzinach wracamy i podejmuję jeszcze próby złowienia czegoś większego brodząc wzdłuż brzegu. Między sąsiednimi domkami zauważam suszące się przy brzegu więcierze i zaczynam rozumieć brak większych ryb. Dwa dni później uśmiecha się do nas szczęście i łowimy przy trzcinach z Bogusiem po szczupaku. Obydwa po 55 cm więc bez szału ale jednak miarowe. Wracając trochę dla jaj wrzuciłem do wody woblera Salmo. Perch, Boguś wiosłował i stwierdził, że jak złowię cokolwiek to stawia co nieco\ (co oczywiści nie miało żadnego znaczenia bo na wieczór i tak było to zaplanowane). Po kilkudziesięciu metrach mam branie i wyciągam okonia niewiele większego od woblera a przy wypinaniu zwraca jeszcze małą ukleje i tak zaliczam pierwszą rybę w życiu na trolling.

Te kilka dni na Mazurach choć bez rekordowych połowów i tak zapamiętam na długo. Pogoda poza ostatnim chłodnym, deszczowym dniem była super. Najprawdopodobniej w przyszłym roku pojawię się tam znowu i myślę, że po zebraniu skromnych doświadczeń z połowów na jeziorach co dla mnie jest dość obce kolejny wyjazd będzie obfitszy w większe ryby. Jezioro podobno od dwu lat zarybiane jest w miarę regularnie (takie informacje uzyskałem opłacając licencję w sklepie w Wydminach) i tylko ochrony brakuje.

Bieszczady są piękne, ale Mazury mają jednak to coś czego wcześniej nie było dane mi doświadczyć… .

 


4.9
Oceń
(13 głosów)

 

Wspomnienia z Mazur - opinie i komentarze

krisbeerkrisbeer
+2
Witam, Tegoroczne wakacje spędziłem po drugiej stronie Giżycka nad jeziorem Dejguny. Tyle że niestety nie połapałem, u nas dzieci rządziły wędkami, a wypady nad ranem nie przyniosły efektu. Gratuluję udanego spinningowania :) pozdrawiam (2015-10-05 14:56)
zbynio 33zbynio 33
+2
Witam. Fajny opis i super spędzony czas. Ja najwieksze i najwięcej krasnopiór łowiłem przy grążelach, ale to był niechciany przyłów przy zasiadkach leszczowych. Brały jak szalone dopóki lesz nie wszedł w miejsce necenia... Grzegorz tego jeziora nie znam, ale na Mazurach pelno jezior G.R. gdzie jest prowadona gospodarka sieciowa i takie omijam z daleka... Super się czytało ***** pozdrawiam :) (2015-10-06 10:03)
ryukon1975ryukon1975
+2
Z udanego wyjazdu pozostały bardzo dobre wspomnienia. Bardzo dobry artykuł Grzesiu. Pozdrawiam. 5 ***** (2015-10-07 06:44)
Piotr 100574Piotr 100574
+2
ja byłem kiedyś nad dejgunkiem,przepływałem na dejguny pod mostem kolejowym ,szczupaków połowiłem jak nigdy w życiu (2015-10-08 19:19)
krisbeerkrisbeer
+2
Może słowo klucz to ,,kiedyś'' widzieliśmy codziennie spinningistów na łodziach codziennie. Tyle że efektów nie widzieliśmy. Nie licząc opowieści poznanego wędkarza, ze jego kolega to tam przy wyspie wyciągnął metrówę :) (2015-10-08 19:56)
Piotr 100574Piotr 100574
+2
byłem w 2012,mam w galerii parę zdięć (2015-10-08 21:03)
Piotr 100574Piotr 100574
+1
dobrą przynętą były srebrne obrotówki z czerwonym paskiem (2015-10-08 21:06)
rysiek38rysiek38
+1
moim zdaniem wszelkie doświadczenia z małych lowisk nijak sie maja do mazurskich łowisk i nieprawda jest że są przełowione,spędziłem tam kiedys bezowocny tydzień ale za to ostatni wieczór po obserwacji pewnego tubylca wynagrodzilo wszystko. Super wpis i foty ***** (2015-10-10 22:18)

skomentuj ten artykuł