Wspomnienie szczenięcych lat - zdjęcia, foto - 3 zdjęć
Było to z dobre trzydzieści lat temu ,długa samotna podróż cugiem (po polsku pociągiem), wizyta w prawdziwym sklepie wędkarskim,poznanie tego jak wygląda procedura połączenia telefonicznego.Doświadczenie choroby morskiej z której zawsze się śmiałem nie wierząc w jej istnienie no i pierwsze szlify \"biznesowe\"ale co najważniejsze to prawdziwe rybne eldorado na bez rybiu - a więc będzie po kolei :
Cała przygoda zaczęła się od przedwakacyjnej korespondencji z wujkiem z z Lublina (rodowity hanys i brat matki) ale ze względu na to jak zmienił mu sie akcent po kilku latach pobytu tam został pieszczotliwie nazwany przez mojego łojca \"ujkym żabom\" w każdym razie mój samodzielny wypad do niego był kwestią dni...
Dnia nie wspomnę,w każdym razie ciepły wieczór coś około22-giej stoję z tobołami na przystanku, pociąg co prawda po północy i dojazd 20-minut ale była to szansa na jeden z ostatnich autobusów. Perspektywa póltorej godzinki na dworcu bynajmniej mnie nie przerażała bo kolej zawsze mnie fascynowała może ze względu na rodzinne tradycje (dziadkowie,ojciec,ciotka) no i był to taki czas gdzie ruch był spory i w godzinę można było mieć przęgląd taboru od parowozu pzez elektrodiesle po EUO7 ,manewrówki i drezyny.
Czasu do obserwacji miałem sporo bo pociąg spóznił się około godzinki i z Katowic wyjechałem coś po pierwszej w nocy,oczywiście w przedziale pierwszej klasy (miałem w końcu legitymację pkp 80% zniżki i trzy darmowe przejazdy na rok) to były czasy :-) Na miejscu byłem coś około dziewiątej... Teraz na autobus i kierunek Kalinowszczyzna -tak zwali tę dzielnicę.
Oczywiście zaraz po zameldowaniu się śniadanko a po nim tylko jedna myśl-jak najszybciej nad zalew,mimo nieprzespanej nocy byłem gotów.Musiałem niestety albo jak się niebawem okazało stety podróżować z przesiadką by zaliczyć pocztę i dać znać \"do dom\" że cały i zdrowy dotarłem a nie było to takie proste jak teraz w epoce komórek - młodsi pewnie nie uwierzą ale trzeba było udać się na pocztę , zamówić międzymiastową rozmowę i czekać (nawet kilka godzin) po czym było się wezwany do kabiny i można było pogadać z rodzinką oczywiście nie tak prosto bo telefon do sąsiadki, sąsiadka po matkę i dopiero gadka... (na trzydzieści mieszkań w bloku były tylko dwa telefony) no ale meldunek zdany i czas nad zalew.
Oczywiście po drodze trzeba było zaliczyć wędkarski o którym krążyły LEGENDY lecz jednak nie do końca bo jak tam wlazłem to dopadł mnie totalny opadoszczęk :-) haczyki mustady,żyłki abulon,spławiki szekspirowskie ,mepsiki o reszcie nie wspomne ...w porównaniu z tym co miałem u siebie to raj gdzie mając szczęście można było nabyć żyłkę stilon 40-tkę ,spławiki z gęsiego pióra , bambus i przy odrobinie szczęścia radziecki teleskop i kręcioł made in zssr delfin4 i mniej więcej z takim sprzętem i doposażony w nowe nabytki wylądowałem nad zalewem.
Pewnie teraz wyda się to dziwne ale ten teleskopik z delfinkiem i nową żyłką + mepsik okazał się całkiem skuteczny tak że rekonesans na zalewie był całkiem udany (kilkanaście okonków i dwa sandaczyki) niestety zmęczenie i nieprzespana noc dały znać i jeszcze przed zmrokiem się zwinąłem...Spałem chyba z 12-cie godzin a po przebudzeniu coś w rodzaju kaca moralnego nie dawał spokoju bo zdałem sobie sprawę że w wędkarskim wydałem 90 procent moich zasobów finansowych zasobów czyli trza coś zarobić -tylko jak ?...
Wpadłem na pomysł by pojechać na obrzeża Lublina i załapać się jako pomoc w gospodarstwie, pół godzinne poszukiwanie dało efekt i moim zadaniem było wyzbieranie szkła z ziemi po rozwalonej szklarni...pocięty i zmęczony skończyłem po sześciu godzinach a więc czas na rozliczenie z \"pracodawcą\"okazało się że zarobiłem na loda z którego zrezygnowałem na rzecz kilku haczyków ale przy okazji zacząłem bardziej rozumieć ojca czemu nie ufa \"gorolom\" no ale co tam ,bogatszy w kilka mustadów i smutne doświadczenie jestem wieczorem nad zalewem - tym razem spławik i grunt (telewizorek) okazało się że jest to tam metoda całkowicie nie znana a zabójczo skuteczna i na koniec dnia kilku miejscowych zamówiło u mnie kilka owych telewizorków więc plan na rano już był.
Z samego rana kiosk ruchu w celu zakupu kilku wkładów długopisowych ,spirytusu salicylowego do przemycia po wydmuchaniu z nich zawartości no i nadzieja że wujek załatwi odpowiedni drut ,finał taki że na wieczór miałem ok 20 sztuk pięknych koszyczków z nadzięją zbycia nad zalewem co zajęło mi chyba 10 minut z tym że to ja tym razem ustaliłem cenę na trzy lody za sztukę :-) i tym oto sposobem na kilka dni byłem ustawiony tym bardziej że znów kilku zamówiło u mnie nowy \"towar\" kilka następnych dni to łowy nad zalewem ,poznałem tam technikę połowu na bata z gumowym amortyzatorem co akurat u mnie nie było znane co prawda ruski teleskop średnio się do tego nadawał ale dawałem radę,kilka niezłych płoci i leszków dało się na to złowić. Ale to co mnie najbardziej rajcowało było dopiero prze de mną bo w planach był wyjazd na dwa dni nad łukcze i połów z łodzi z zaliczeniem nocki z wójkiem .
Było chyba sobotnie lipcowe popołudnie gdy dotarliśmy na miejsce ,rozpakunek w wynajętym domku i wypad na rekonesans ze spinem ,na początek zalatwienie łodzi i zasięgniecie języka u miejscowych co i jak ale odpowiedzi były jednoznaczne - od tygodnia nikt nic nie złowił ,słyszałem tylko ;panie dwa tygodnie temu trzeba bylo przyjechać Koniec końców około osiemnastej wypływamy ,godzina biczowania i nic, wujcio z nudów zaczął opowiadać jak na jeziorku dopadła go kiedyś choroba morska a ja durny go wyśmiałem i to BYŁ MÓJ BŁĄD !!!! on spokojnie poprosił żebym wstał , skupił się na jakimś punkcie na brzegu i wpatrywał się w niego i tak tez uczyniłem a wujcio dyskretnie kołysał łódką - po minucie nagle zcięło mnie z nóg i jedyne co mogłem to leżeć w łodzi z łbem za burta z wiadomych przyczyn na szczęście Heniuś wyrozumiały i uchachany do łez odstawił mnie na brzeg z propozycją nocki którą natychmiast odrzuciłem i jak po dobrej flaszce udałem się na spoczynek - on został... Udało mi sie jakoś zasnąć - co prawda jeszcze nie w pełni sił ale już w miarę sprawny obudziłem się przed 23-cią no i oczywiście wygnało mnie na pomost gdzie wujo obserwował dwie spławikówki ale efekty miał zerowe. Ja zaryzykowałem grunt z telewizorkiem i pęczak na haku i po pół godzincę mam leszcza ok45,lecz niestety potem totalna cisza.
Rzuciłem z dwie garstki pęczaku z końca pomostu pod trzcinki i postanowiłem dokończyć spanko z zamiarem powrotu o świcie, Wstałem coś około piątej no i oczywiście z zestawem na pomost,pierwszy krok na łowisku i sygnał na migi -powoli i cicho ,ok...
Będąc na pomoście pytam co i jak w nocy a w odpowiedzi że ze trzy brania lecz tylko jedne zacięte,spytałem co to było i w odpowiedzi usłyszałem bym spojrza do łodzi (przy pomoście zacumowana była dziurawa łajba) spojrzałem i zaniemówiłem na widok ok 50+ karasia. Po krótkiej rozmowie okazalo się że wziął tam właśnie gdzie zaneciłem no i na pęczak. Bez na mysłu polecialy tam dwa telewizorki z zanętą w składzie pęczak,bułka tarta ,płatki owsiane i nostrzyk a na haku ryż dmuchany i dwa ziarenka pęczaku - na branie czekalem maksymalnie z 5 minut tak że po godzinie ok.10 sztuk a miejscowi nic (byli obok i obserwowali)w końcu kturys nie wytrzymał i przyszedł na zwiady a widząc telewizorek spytał a co to jest - ot taki \"wynalazek \" odpowiedziałem i zaraz pytanie ;a nie sprzedałbyś pan ? odpowiedziałem że teraz nie ale wieczorem mogę mieć kilka sztuk (mialem kilka w zapasie) i tak oto umówiliśmy sie na wieczór i zgodnie z umową dostal to o co prosil za przysłowiowe co łaska ,n moje szczeście okazało sie że uw gość ma farta i niezłe efekty więc jego znajomi też chcieli nabyc ten \"cudowny \"wynalazek . który oczywiście dostarczyłem nazajutrz a zarobioną kase dnia następnego zostawiłem w wędkarskim.
A teraz czas na finał - w kilka dni nałowiłem się do woli, udowodniłem że nie ma wód bezrybnych, dałem się wykorzystać bambrowi ale odrobiłem to ze sporą nawiazką moim \"patentem\" dzięki ktoremu a właściwie zyskowi z niego \" zreanimowałem mój sprzęt\",no i uwierzyłem w chorobę morska na bajorze a jako plus dodatni mógłbym dodać poznanie telekomunikacji w latach osiemdziesiątych i poznanie paru ciekawych modeli lokomotyw (powrotny \"cug\"miał cztery godzinki poślizgu) :-)
Autor tekstu: Ryszard Troncik
Piotr 100574 | |
---|---|
super wspomnienia,***** (2015-08-07 22:31) | |
pstrag222 | |
***** (2015-08-08 20:44) | |
u?ytkownik146431 | |
Fajnie czasami powspominać.Pozdro (2015-08-09 10:04) | |
adler | |
Serwus Rysiu. Masz rację, "wspomnienia są zawsze coś wart". To jedyne czego nam nikt nie zabierze. Rihard trzimej tak dali, bo to se piknie czyto. (2015-08-10 11:02) | |
rush111 | |
To se ne wrati ;) (2015-08-11 18:14) | |
rysiek38 | |
Dzięki hopy za zainteresowanie i przede wszystkim za komentarze - na tym mi zależy szczególnie Niebawem opiszę mój poprzedni wypad - niezbyt udany ale i tak przyjemny no i w planie mam opis mojego kumpla a postać to dość ciekawa no i jakby nie patrzeć to niebawem sobota i może znów coś ciekawego się przytrafi :-) (2015-08-13 22:16) | |
ola_zrodelna | |
Bardzo Fajnie się coś takiego czyta! :) Pozdrawiam i zostawiam ***** :) (2015-08-15 22:27) | |
Komancz | |
Ale oldschool ! :) Teraz biednawo na zalewie w Lbn... Syf kiła.. // 5* :) (2015-09-27 22:19) | |