Wybieram miejscówkę... Na czym polega tajemnica? - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Kilka lat temu spotkałem na parkingu znajomego. Wędkarz. Pełną gębą! Byłeś na rybach? A ty? Byłem... Fajne wakacje... Złowiłem pięknego lina... Tyle i tyle kilogramocentymetrów... A gdzie byłeś???
I tu mnie zatkało. Chyba nigdy i nikt tak nie odpowiedział na to banalne, wędkarskie pytanie: „Nie mogę Ci powiedzieć. Byłem tam z kumplem i obiecałem mu, że nie powiemy, jak to jezioro się nazywa”.
A czy Wam można powiedzieć dokąd ja jeżdżę na ryby?
Czy mam jakąś tajemnicę, którą nie powinienem się dzielić z innymi?
Oczywiście, jak ktoś jeździ nad jeziora, to z rybami może być różnie. Są jeziora, w których większego leszcza nie zobaczysz, ładnego szczupaka nie spotkasz, a o węgorzach dowiesz się z legend i podań ludowych. Więc faktycznie. Może tamto „linowe” jezioro było objęte klauzulą „tajne/poufne”...
Ale ja łowię głównie na rzekach. W zasadzie na dwóch - Narew i Wisła. To takie dwie niby „cichodajki”, o których wszyscy wiedzą, że dostępne i, że potrafią zadowolić każdego. Nawet konesera.
A jak wybieram miejscówkę...?
Najlepiej wziąć mapę i pojechać nad wodę w dowolnym kierunku. To nie jest zmyłka. Warszawiak może jechać i w kierunku Płocka, i w kierunku Góry Kalwarii. Może też jechać za Serock, za Pułtusk, za Różan i za Ostrołękę. Wszędzie ryb jest dużo. Trzeba tylko trochę pomyśleć i popatrzeć na wodę. Dla leniwych miłośników komunikacji miejskiej też by się coś znalazło.
Kiedyś pojechałem z kumplem z pracy nad Bug. Nad Bug jeżdżę rzadko, ale przecież wszyscy wiedzą, że to doskonała alternatywa dla Narwi i Wisły. Miało być wspaniałe miejsce. Bankowe. Wyszło rozczarowanie. Podniosła się woda i miejsce stało się niedostępne. Poprawiła się też pogoda, więc w tej wsi, która miała być Mekką, zaroiło się od plażowych „pielgrzymów” Co robić? Pojechaliśmy dwa kilometry dalej. Prawie wieczór. Szukamy dojazdu do rzeki. Ja utknąłem w błocie, kolega marzył o piwie. Nie połowiliśmy. Rano, przypadkowe miejsce okazało się beznadziejne. A jeszcze kolega lubił łowić tak, żeby siedzieć w równej odległości od wędki i od samochodu. Zostawiłem go w wygodnej pozycji i poszedłem z wiaderkiem zanęty i robakami wzdłuż brzegu. Pięćset metrów dalej... Niepozorny krzak... Niepozorna burta brzegowa... No dobra! Oszukuję. Wcale nie „niepozorna”. Wyższa! A woda zawraca lub stoi. Zanęciłem. Kilka minut po ósmej pierwsze brania, a tuż przed dziewiątą piękny leszcz.
Kolega nie zmienił wygodnej pozycji.
A ja zawsze mówię: nie trzeba jeździć daleko w poszukiwaniu ryb. Trzeba tylko ich naprawdę szukać w tych miejscach, gdzie one są.
I nawet tłok nad wodą nie przeszkadza. Bo pamiętajcie, że większość wędkarzy jest zbyt wygodna. Dlatego strzeże swoich „tajemnych”, lecz tylko wygodnych miejscówek.
Autor tekstu: Robert Morawski
kadafi | |
---|---|
Bo pamiętajcie, że większość wędkarzy jest zbyt wygodna. otoz to! sam znam wedkarzy. ktorzy, jak to trafnie ujal autor, lubia miec samochod i wode w takiej samej odleglosci. czasem mnie to denerwuje, bo wiekszosc moich znajomych preferuje wlasnie taki styl wedkowania. Ja inaczej - nie mam problemu z przejsciem 20-30 min. w poszukiwaniu dobrej miejscowki. a jak ze spiningiem - to praktycznie cale wedkowanie polega na chodzeniu i poszukiwaniu. wlasnie w ten sposob znalazlem kilka fajnych miejsowek na Wisle w Warszawie i okolicach. tylko najczesciej na ryby jezdze sam... bo kto moze sluchac ciaglego - daleko jeszzcze? pozdrawiam autora i wszystkch uzytkownikow portalu (2009-07-23 23:38) | |