Wydmuchana sześćdziesiątka
Marek Dębicki (marek-debicki)
2015-11-16
Wydmuchana sześćdziesiątka
Dosłownie od ponad tygodnia zachodziłem w głowę, gdzie wybrać się nad wodę ze spinningiem. Uwielbiałem jeździć na nadwarciański spinning, ale jak dobrze wiecie, spory odcinek Warty został tragicznie zatruty. Podjęcie decyzji było o tyle skomplikowane, że dodatkowo spora część wód PZW w moim rejonie, właśnie w tym okresie została zarybiona i powprowadzano znaczne ograniczenia nawet pod kątem spinningu.
Przeprowadzane wcześniej rekonesanse wykazały, że na innych wodach, w miarę atrakcyjnych pod kątem spinningu było takie obsadzenie nawet w tygodniu, że nie szło dosłownie palca włożyć.
Od pewnego czasu, coraz większe moje zainteresowanie skupiało się na jeziorze Jerzyńskim (woda gospodarstwa rybackiego Bogucin, osada Jerzyn, gmina Pobiedziska). Jednak jak na złość prognozy pogody na sobotę były wręcz niepokojące. Silne opady i na dodatek prawie huraganowy wiatr wykluczył preferowane na tej wodzie wędkowanie z łodzi.
Kiedy wydawało się, że w końcu znalazłem odpowiedni wariant, w trakcie weryfikacji pewnej wody Kolega poinformował mnie, że jezioro, nad które się chcieliśmy wybrać właśnie zostało także zarybione z zakazem wędkowania do odwołania!
Bliski rezygnacji z wędkarskiego wypadu, wykonałem jeszcze jeden telefon z zapytaniem do znajomego, mojego imiennika, opiekuna ciekawej wody, zwłaszcza pod kątem karpiowania. Czy spinningujemy na Szachtach. Usłyszawszy w telefonie „…oczywiście, zapraszam od 7.00..”, aż podskoczyłem z radości. Łowisko w miarę znam. Dodatkowych kilometrów w nieprzewidywalną pogodę nie będzie trzeba robić, a w ostateczności zapewniony jest szybki powrót do domeczku.
Wykonuję więc tzw. telefon do Przyjaciela i w taki oto sposób, po uzgodnieniach o 7.30 dnia następnego spotykamy się na stacji benzynowej, w ustalonym punkcie kontaktowym. Z tego miejsca dojazd do łowiska zajmuje nam dosłownie 15 minut. Kto wybrał się nad wodę, to dobrze wie jak w to sobotnie przedpołudnie dmuchało i wiało, ale my pełni optymizmu jesteśmy na tak oczekiwanym spinningu.
Po rozmowie z Markiem dowiadujemy się, że mamy praktycznie do obłowienia ¾ wody, gdyż na ostatnim odcinku wędkują od wczoraj i to z ładnymi sukcesami zatwardziali „karpiarze”. Ładnie mówię sobie, też by się pokarpiowało, ale na tak ciężkie warunki, trzeba mieć jeszcze odpowiednią wiedzę i stosowne wyposażenie. Jak mi obije całkowicie, to może w następnym sezonie także się o coś takiego pokuszę!
Wracamy do spinningu.
Cóż ta woda z człowieka potrafi zrobić? Nawet podczas uzbrajania wędzisk, każde spojrzenie na taflę wzburzonej szachty powoduje, iż oczyma wyobraźni widzę już te metrowe kaczodziobe i żarłoczne kilogramowe okonie.
Pierwszy odcinek w miarę spokojnej wody jest stosunkowo płytki. Dużym wyzwaniem jest pokonanie pasów wszechobecnego jeszcze zielska, zalegających przy dnie i przypominającego dywany zielonej waty, glonów nitkowatych. Masakra dla błystek wirówek, woblerów i każdej innej przynęty. Zapięcie takiego elementu chwilę po niewłaściwym opadnięciu przynęty, automatycznie wyklucza jej skuteczne prowadzenie.
Mając powyższe na uwadze spokojnie obławiamy wspomniane miejsce przynętą Soft 4 play z ukrytym hakiem offsetowym. Pierwsze śliwki, robaczywi i po niespełna godzinie przemieszczamy się na nawietrzną stronę. Od tej chwili walczymy nie tylko kombinując różne warianty przynętowe, ale dokucza nam niemiłosiernie przenikliwy wiatr. Po półgodzinnej dosłownie jeździe bez trzymanki, na szczęście dotarliśmy do małego odcinka trzcinowiska, które dało nam odrobinę wytchnienia. Jest w końcu szansa rozgrzać się łykiem gorącej herbaty i zastanowić nad wyborem następnego stanowiska.
Po dwóch godzinach walki z przynętami i wiatrem docieramy na względnie zawietrzną część jeziorka. Jest znacznie lepiej. Po pierwsze dno jest bardziej urozmaicone i ku naszej radości nie spotykamy nitkowatych glonów. Możemy więc spokojnie wykorzystać w odpowiedniej kolejności pływające woblerki, wirówki i specjalnie na ten wypad zakupione rippery.
Kolejne pół godziny spędzone na różnych wariantach wędkowania, na dodatek przy tak obiecującym zwalonym drzewie i w tak obiecującej zatoce, zaczyna mnie trochę niepokoić. Cóż jeszcze można wymyślić? Przecież a miało być tak pięknie!!!
Do dzisiaj nie wiem, czy to jakaś intuicja męska, czy zwykły przypadek. Przerzucając kolejną przynętę zakładam 8cm rippera Cannibal Shad z główką 5,5g, model White and Black, firmy Savage Gear na długi, delikatny przypon i posyłam go w niewielkiej odległości od trzcinowiska do lewej raz , drugi i trzeci.
Może trochę znudzony, może też zmęczony staram się prowadzić przynętę przy uniesionym wędzisku, pracując tylko rotacyjnie korbką kołowrotka. W pewnym momencie, około pięciu metrów od brzegu, następuje silne, aczkolwiek miękkie przygięcie zestawu. Skitowałem to płynnym odruchem polegającym na dynamicznym podniesieniu wędziska, w celu uwolnienia się z zaczepu tak przecież zakodowanego nitkowatego glonu. Jednak w tym samym momencie mój glon ożył, co zdecydowanie zasygnalizowało wędzisko i szpula kołowrotka. Zamurowało mnie dosłownie, jednak zdrowy umysł zachował mój współtowarzysz wyprawy Wiesław, który w jednej chwili pochwycił leżący opodal podbierak, mobilizując mnie głosem do holu i międzyczasie zajmując dogodne stanowisko do podebrania ryby, na gliniastym brzegu.
Ładna sześćdziesiątka pięknie i głęboko uderzyła od tyłu w 8cm Cannibala Shad, który całkowicie zniknął w paszczy drapieżnika. Dzięki pomocy Kolegi udało się udokumentować moment bezpiecznego usuwania wabika i piękno całej spinningowej wyprawy. Zapomnieliśmy w tych emocjach o przenikliwym wietrze, o nadciągającym froncie atmosferycznym niosącym silny opad deszczu. Dopiero wracając na podstawy wyjściowe zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak nas ten wiatr wydmuchał i wytarmosił, podczas kilkugodzinnego spinningowania.
Łauuu!!! Co w tym wędkowaniu jest, że takie jedno uderzenie, drgające wędzisko, krótki emocjonalny hol i możliwość zrobienia szybkiej fotki, daje tyle pozytywnej emocji i zadowolenia?
Mając na uwadze towarzyszące nam podczas całej wyprawy mocno jesienne warunki atmosferyczne, a zwłaszcza przenikliwy i porywisty wiatr, szczupaczek został nazwany jak w temacie wyprawy.
Wydmuchana sześćdziesiątka.
WNIOSKI
Wędkowanie, to nie tylko łowienie i wyciąganie okazów ryb. Wędkowanie to cała filozofia osobistego przygotowania, filozofia przygotowania sprzętu, a przede wszystkim filozofia umiejętnego korzystania z dóbr natury, m.in. w wyniku możliwości pobytu nad wodą.
Wędkowanie powinno dać nam możliwość podziwiania i poznawania po raz kolejny piękna otaczającej nas przyrody.
Wszystko to powinno dosłownie wyłączyć nasze głowy od problemów dnia codziennego, spraw rodzinnych i zawodowych.
Wracając znad wody, powinniśmy zawsze być lepsi, silniejsi psychicznie,
a przede wszystkim bardziej pozytywnie nastawieni do życia.
Tak sobie to po prostu wymyśliłem na zakończenie materiału.
Pozdrawiam