Wyjazd, leszcze i coś jeszcze

/ 12 komentarzy / 6 zdjęć


Maj przyniósł wędkarzy nad wodę. Dziewięć dni długiego weekendu podpowiadało, aby wzorem koleżanek i kolegów zasuwać nad rzeki czy jeziora. Tak się złożyło, że gdy wszyscy już dawno łowili byłem w pracy. Cóż – life is brutal, jak mawiają Indianie. Pociechą była nędzna pogoda oraz perspektywa, ze w niedzielę 5 maja także dołączę do w/w pozytywnych wariatów. Mieliśmy z żoną zarezerwowany przed miesiącem domek nad samym jeziorem i w planach słoneczny tydzień relaksu.

Tradycyjnie tuż po przyjeździe pijemy kawę, rozpakowujemy graciska, Ona po swojemu ogarnia „naszą chatę”, a ja zgarniam wędkarskie klamociory i lecę na pomost. Zaczynam rytuał: najpierw to, teraz tamto, zanęta raz, rozkładanie wędek dwa, etc. Jakoś przesądny się ostatnio zrobiłem, więc namaszczam każdą czynność czymś zabobonnie magicznym. Może głupie, ale mam teraz takie dziwnie wbudowane przekonanie, że bez tego ani rusz. Pierwszy dzień na zero... Myślę sobie, że to złe miłego początki. Szczególnie, że kiełbasa z grilla wyszła pierwsza klasa. Drugiego dnia wstaję o 4:30. Poranek nad wodą jest niesamowity. Słońce, woda i wiatr dają „szoł”, który robi wrażenie. A ponieważ ptaki dokładają swoje jestem urzeczony na tyle, że w zasadzie wszystko mi jedno czy coś złowię czy nie. Wyholowuję parę płotek, więc robi się naprawdę sielanka. Po 8:00 kończę wędkowanie i idę na wspólne śniadanie. Plan na poniedziałek jest prosty: do popołudnia jedziemy pooglądać Mrągowo, a nad wieczorem znów parę godzin z rybkami. Miasto nieco senne, ale jesteśmy zadowoleni, że turystów po majówce już mniej i spokojnie można połazikować wszędzie bez narażania się na zadeptanie tych, którzy zwiedzają zgodnie z supermarketową reklamą „dużo, tanio, Tesco…”. Nam się nie spieszy i wolimy detale od ilości, więc spacerujemy w sumie bez celu ciesząc oczy widokami, a brzuchy lodami. Przed zmierzchem pływamy łódką, później kolejne płotki i grill dopełniają naszą radochę.

Wtorek. Wczesna pobudka, łowienie, potem wyjazd. Płotki jakby większe i w ilości, która nastraja coraz bardziej optymistycznie. Jakby wiedziały, że za chwilę jedziemy odwiedzić prawdziwe zamczysko. Pozdrawiamy więc od nich Lidzbark Warmiński z jego średniowiecznym Zamkiem Biskupów, który zwiedzamy wraz z panią „klucznik-przewodnik”. Na zewnątrz upał, a w murach maks 14 stopni. Tuptamy między zbrojami zakutani w kurtałki przezornie zabrane dzięki zapobiegliwości lepszej strony naszego M. Kilka fotek, spacer po starówce oraz wzdłuż Łyny i wracamy. Znów siedzę i wyciągam płotki. Jest dobrze

Środa. Przed piątą zarzucam pierwszy raz tego dnia. Jest pochmurno, przez kwadrans pada lekki deszcz. Po godzinie wędkowania spławik wykłada się całkowicie na wodzie. Zacinam i od razu wiem, że to pierwszy w tym roku niezły leszcz. Podbierak w torbie, więc znacznie luzuję hamulec i dopiero przy pomocy różniastych wygibasów i zębów udaje się go rozłożyć. Podbieram bez kłopotu i ze szczęścia mam ochotę piłować gardło na cały regulator. Nie robię tego tylko dlatego, żeby okoliczni mieszkańcy nie nadali mi ksywki „drący japę”. Pies nie wie o co chodzi, ale też cieszy się bardziej niż zwykle, bo kita się jej prawie odrywa podczas machania i podskoków. 10 minut później łowię następnego leszczyka. Po 7:30 przychodzi żona i przynosi kawę. Widzę, że mój wizerunek łowcy robi na niej wrażenie. Ja sam chyba także w to wierzę, albo jakiś feromon mi się chyłkiem wydziela, bo czuję się trochę jak na randce. Około 8:15 mam następnego leszcza, któremu podczas holu udaje się zrobić fotkę (więcej zdjęć w galerii na moim profilu). Gosia jest wniebowzięta, ja zresztą też. Na tym kończymy popisy pt.”Wyczyny little mistrzunia w wędkarstwie odległościowym”. Śniadanko, i z pałerem ruszamy do Świętej Lipki. Bazylika jest zachwycająca! Chociaż odwiedzam ją już któryś raz, ciągle robi to samo wrażenie. Dajemy sobie kilka chwil sam na sam z Tym Wyżej. Robi się intymnie w nieerotycznym tego słowa znaczeniu. Słuchamy koncertu organowego, kupujemy pamiątki i zasuwamy na stragany z badziewiakami. Rodzina uroczo specyficzna jak my, więc każdy liczy po cichu na swój przydział w zakresie drewnianego kogutka, plastikowej biżuterii czy innych rewelacyjnych podarków. Po upewnieniu się, że mamy wszystko jedziemy do Reszla obejrzeć zamek i przywieźć kasiorę na zakup odłożonych dla nas suwenirów. Nieśpiesznie wracamy malowniczą drogą nad jezioro. Wcinamy ziemniory smażone z boczkiem i koperkiem popijając zimnym zsiadłym mlekiem. Jęzor z radości ucieka wiadomo gdzie. Pycha! Po chwili sjesty wracam do wędek. Pogoda zaczyna się zmieniać. Mocno wieje, leszczy ani śladu, za to płotek zatrzęsienie. Na kolację tradycyjny grill plus zimne bursztynowe z bąbelkami. Dzień jednomyślnie uznajemy za bardziej niż udany.

Czwartek. Od rana łowienie, później krótki wypad do Mrągowa. Niby jest fajnie, ale w porównaniu do wczoraj koloryt jakby wyblakły tu i ówdzie. Za to wieczorem zachęcona wynikami Gosia stwierdza, że skoro ja mogę łowić to i ona też chce. O dziwo przy rzucaniu tylko raz plącze zestaw i w krótkim czasie opanowuje tą trudną sztukę na zasadzie „tyle o ile”. Łowi też swoje pierwsze w życiu rybki. Radocha jest niesamowita. Cieszymy się oboje jak głupi bateryjką! Postanawiamy, że nauka będzie kontynuowana, a mąż żonie zakupi komisyjnie wędkę. Już mam w głowie spodziewany ubaw podczas zakupów, kiedy padną pytania w stylu: A czy nie ma bardziej kolorowych wędek? Ten wystający drucik z dziurką to musi być? Cholera, a może sukienka byłaby jednak bardziej potrzebna? Cóż, postaram się przygotować na wszelkie ewentualności… Tymczasem, wracając do realu - nad jezioro, przyglądamy się zachodowi słońca i wspólnie z gospodarzami jemy kolację nad brzegiem.

Piątek. Rano ostatnie płotki, pakujemy się, robimy jeszcze posiadówkę na pomoście i ruszamy w drogę. Wracamy do Warszawy bogatsi o parę wspólnych przeżyć. Zadowoleni. Uśmiechnięci. Z pierwszymi „porządnymi” rybami na koncie w 2013r. Jest sobota rano. Do poniedziałku mamy czas, żeby tylko to było ważne

Ps. Podziękowania dla p.Tadzia za super towarzystwo. Takiego gospodarza każdemu możemy życzyć. Dziękujemy za to z naprawdę dużym serduchem!

 


5
Oceń
(46 głosów)

 

Wyjazd, leszcze i coś jeszcze - opinie i komentarze

u?ytkownik104372u?ytkownik104372
0
Gratuluję rybek :) i za fajny wpis 5***** (2013-05-12 13:13)
matexxmatexx
0
Bardzo ładne rybki gratulacje (2013-05-12 14:53)
JogurtJogurt
0
Gratulacje wspaniałego wypadu:) Za wpis oczywiście 5 Pozdrawiam!! (2013-05-12 17:18)
dendrobenadendrobena
0
Fajny opis. Gratuluję udanej eskapady. Leszcze przyzwoite. Pozdrawiam.***** (2013-05-12 17:25)
fisch 73fisch 73
0
Gratuluję złowionych okazów. Pozdrawiam. ***** (2013-05-12 17:42)
RavRav
0
Fajnie opisany wyjazd. Gratulacje dla małżonki za złowienie pierwszych w życiu rybek :) Pięć *****. Pozdrawiam. (2013-05-12 22:26)
roman55roman55
0
Gratuluję udanego tygodniowego wypadu z rybkami w tle. Za świetny tekst *5 Pozdrawiam (2013-05-13 18:54)
maaario85maaario85
0
http://norwayshorefishing.com/ (2013-05-13 23:40)
u?ytkownik16322u?ytkownik16322
0
Fajne zdjęcia, fajne ryby , ( wcale nie takie płoteczki )  fajny opis. Ja jestem typowym technokratą a Ty masz zdolności literackie.Masz wspaniałą żonę ( moja po kwadransie zaczyna się buntować ). Po zeszłorocznym wypadzie do Brajnik mojej córce pozytywnie odbiło w wieku 30 lat połknęła wędkarskiego bakcyla. Ale jak mówi mój znajomy ze sklepu wędkarskiego lepiej póżno niż wcale. Jeszcze raz gratuluję.
Julian

(2013-05-14 19:58)
PatrykLin1997PatrykLin1997
0
Piękne rybki ***** (2013-05-15 08:53)
BoolekBoolek
0
Co jak co, ale jak żona idzie na ryby z mężem, bierze wędkę, łowi ryby, w dodatku daje się z rybą sfotografować no to ja nie mogę, szczerze powiem zazdroszczę :) Super to napisałeś mam nadzieję, że przeczytam to w jakieś gazetce wędkarskiej no i oczywiście pozdrowienia dla was. P.S. Żona dla wędki super pomysł, moja też się zaraziła ode mnie po paru wypadach ze mną :) i jest na prawdę super. Jeszcze raz POZDRAWIAM no i 5 oczywiście :) (2013-05-16 13:07)
dunster35dunster35
0
Też uwielbiam łowić leszcze!:) Pozostawiam 5 (2013-06-06 09:57)

skomentuj ten artykuł