Wypad wędkarski - Nie w pełni udany weekend
Ryszard Troncik (rysiek38)
2016-07-07
Plan był następujący..w piątek wyrwac się z roboty tak by przed siedemnastą zameldować się u mnie pod domem w wędkarskim ,w celu uzupelnienia NIEDOBORÓW sprzętowych ,spakować się i choćby na dwie godzinki wyskoczyć gdzieś.
Plan wypalił połowicznie bo co prawda urwalem się o czasie ale z powodu remontu drogi i ruchu wahadłowego brakło mi tych kilka drogocennych minut (sklep już zamknięty) a wyprawa w sumie z niczym nie ma sensu.Pozostaje nadzieja na jutro...
Niestety w sobotę powtórka z rozrywki ale spotanie z kumplem po południu skutkuje wzajemnym zaopatrzeniem ,niestety aura za oknem gwarantuje jedynie pełny sadzyk wody bez zanurzania czyli odpuszczam :-)
Wieczorem pełen optymizmu tel.od Henia z propozycją na poranny wypadzik na jego nowo odkryte łowisko więc po krótkiej wymianie zdań budzik na czwartą i nyny . Niestety nie tak jak w piosence (ale za to niedziela..) rano okazało się że leje mocniej niż wczoraj i wypadzik można by nazwać jedynie aktem desperacji ale mimo wszystko szybkie śniadanie i kawka ,gacie na cztery litery i drzemka bo do busa jeszcze godzinka i nadzieja ściętej głowy że lać przestanie ale qu..a mać nie przestało a Hajnel nawet się nie odezwał czyli sen bez zobowiązań i co ma być to będzie...
Dziesiąta nadal leje ,zerknąłem do termosa jak tam moje kradzione kuku ? (kiedyś na blogu wspomniałem jak wracając z haldeksu przez kukurydziane pole wziołem sobie parę leżących na ziemi podgryzionych kolb za co przez kilku blogierów zostałem nazwany złodziejem). Od tego czasu kolby leżały spokojnie na szafie i właśnie na ten weekend postanowiłem wykorzystać dwie z nich czyli po wyłuskaniu suchego ziarna 24 godziny moczenia,godzinne gotowanie z cukrem wanilinowym i do termosu-ot tak sobie wymyśliłem.
Ziarna okolo dwa razy większe od sklepowej ale jak na mój gust jeszcze za twarde więc jak nadal leje to to do gara i niech się jeszcze przewarzy .
Trzynasta i nadal leje ale niebo jakby jaśniało więc szansa rośnie na trzecią lub piąta (w centrum aglomeracji Śląskiej w obrebie miasta tak kursuje dyliżans) w postaci solarisa ..:-)
Z nudów wziołem się za ogarnięcie chałupy bo nawet żużel wcięło (u kawalera czasem niezbędne choć trudne do wykonania)
Po czwartej przejaśniało czyli kawka i jadę.
Jestem przed siedemnastą... na początek gruncik bo jakbym zaczął od kulki to przypuszczalnie nie dalbym rady zapodać gruntu po chwili kulka i po minucie branie czego efektem przekrasna krasna i tak śresdnio co minutę.
Po około kwadransie silne walnięcie na grunt-hamulec zagrał i spinka,skupiam się na kuli i zaliczam następne sztuki w tym linka i płoć-nadal oczywiście króluje krasna i powtórka z gruntu i ? spinka-co jest do holery ???za mały hak? możliwe ale nie, pięć do zera bo to przegięcie, zapodalem same białe i znów hamulec gra ale kilka sekund i kolejna spina-odpuściłem i pełna koncentracja na kuli-na koncie pod 40-ści sztuk a na grunt nadal zero.
Jest po osiemnastej i ujawnia się ona , owa tajemnicza ryba (brysiowy potwór),wielka fala lecz tym razem w stronę zatoczki.
Po kilku minutach powrót i "młyn "na środku po czym nastaje cisza i na wodzie i w braniach a godzinna przerwa na kulce jest wprost nierealna... Dalszy połów nie ma sensu czyli udaję się do salunu bo do dyliżansu prawie godzinka - sącząc browarka kombinuję jak dopaść ową bestię .
Połamania !!!
P.S. na fotach widać jak drastycznie ubyło nam wody i może wlaśnie dlatego ta "rybka" sieje taki zamęt no i najważniejsze !! w tym dniu była prawie cała stara gwardia :-)