Wyprawa po naukę i odstresowanie
Robert Świerszcz (tregon)
2009-05-18
Piękny majowy poranek. Już dośc długo, to jest od około tygodnia, planowałem wyruszyć na moją ukochaną Bystrzycę. Cel był jeden - powłóczyć się z kijem po krzakach, odpocząć od pogoni i pracy, jednym słowem "złahać się". Wieczorem wrzuciłem jeszcze chłopakom informację, że jakby któryś był chętny, to jedziemy. Zero odzewu do rana ...
Rano, no może nie aż tak rano, bo była już prawie 9.00, zabrałem manatki, zapakowałem się do samochodu wsiadłem i... pomyślałem zadzwonię, bo może któyś sie skusi. Marcin w rozmowie powiedział, że może i by pojechał ale nie ma sprzętu, kamizelki, nic ... To ja od razu, że coś się znajdzie. Pomyśłałem sobie, że dam mu połowić na moją muchówkę, a sam porzucam na spinning. Podpatrzę trochę jego technikę ...
Zabrałem go z Lublina i od razu nad wodę .. zaczał marudzić że nie ma swojej wędki, much, kamizelki i okularów. Dałem mu swoje, bo okulary mam zapasowe.. Zamin zdążyłem zmontować swój spinning on już miał dwa pstrągi... "Nieźle" - pomyśłalem ...
Poszedłem kawałek dalej .... trzeci rzut i siedzi ... Pstrążek zapiął się na mojego woblerka ... Ostatnio zacząłem łowić na swoje przynęty, tj. muchy które sam wykonuje i własnoręcznie malowane wolblery. Poszedłem niżej, lecz cały czas słyszałem - "Mam!" które dochodziło z miejsca, gdzie łowił Marcin. Niestety jak zwykle nie zabrałem aparatu z samochodu, ale jak wróciłem sie to ryby nagle przestały mi brać. Po chwili przy małej tamce poczułem uderzenie w woblerka.. chyba to było na przepędzenie intruza, bo potem wyjścia już nie było. "No cóż, może będzie lepiej".
W międzyczasie zadzwonił Marcin, że ma 40-dziestaka, ale zanim doszedłem do niego, to wypuścił go żeby nie męczyć. On jednak na nimfę nieźle łowi. Niestey suchej nie zbierało, więc ja pozostałem w ręku ze spinnigiem. Idąc dalej w górę wyjąłem kolejnego "malucha". Wtedy Marcin podszedł i powiedział - "Pokaz no ten spinning. Masz te jigi co ci zrobiłem?" Wyjąłem pudełko i dałem muż żeby przezbroił sprzęt. Trzeci jego rzut - siedzi. Jedna świeca, druga, trzecia. Ucieczka w nurt i znowu świeca. Ale klucha się zapięła. Powoli podebrał go. Miarka (39 cm), fotka, buziak i do wody. I stało się najgorsze ... nie oddał mi spinningu. Tak mu się spodobało. A do tej pory tylko mucha i mokra mucha. I jeszcze pytał sie ciągle " czegoś ty się uparł tak na te woblery? widzisz co robią te jigi". To był dopiero początek.
Gdy doszliśmy do miejsca gdzie rozpoczynaliśmy łowienie, pokazał mistrzostwo i w spinningu. Pokazał mi jak łowić. Wyglądałem przy nim jak ktoś, kto pierszy raz trzyma kij. Prawie na każdym rzucie miał kontaka. A ja? Ja nie miałem, poza krzakami i gałęziami. Probleme było nieprawidłowe trzyamnie wędziska. Pokazał, wytłumaczył, ale wiecie jakie są początki. On wyjął ponad 10 ryb na odcinku 200 metrów. Z czego jeden podobny do tego pierwszego dużego. On to ma rękę na rybach.
Na koniec powiedział - "dobrze że zadzwoniłeś, takiego wyajzdu mi było trzeba". Ja powiem inaczej - mi takiego wyjazdu było trzeba, bo ciągle się uczę. Następny wyjazd już niedługo - jętka się zaczyna, ale tu będę mógł wiecej pokazać ...
Pewnie to nasza nie ostatnia wizyta na rybach ...