WYprawa wędkarska - Z życia emeryta 60 +

/ 8 zdjęć


Uwielbiam przygodę, ostatnio pod postacią wyprawy z muchówką. Nie jestem wymagający. Nie kusi mnie Unia Europejska ani Commonwealth, najpierw rozpoznaję dom. Wędrowałem już z muchówką brzegami Dłubni i Rudawy. Zaliczyłem kilkanaście kilometrów nurtem Raby i kilka kilometrów nurtem Dunajca, Czarnego Dunajca i Białego Dunajca. Chodziłem także po wykrotach Soły i przyszedł czas na Skawę. To bardzo fajna rzeka, w której już się zakochałem. Nie bywam sam. Wolę towarzystwo nawet wtedy, gdy oznacza to krótszy czas wędkowania. Bo między puszkarzami już jest tak ułożone, że nigdy się nie spieszą, a swoje cele i tak osiągają. Po Skawie chodziłem cztery razy, w tym trzy razy z Trójnogiem. Na brzegu wskazówek udzielał nam znakomity przewodnik Tadeusz. Mówił mi, za którym kamieniem stoi jaka ryba i dawał muchę, na którą tę rybę łowiłem. Fantastycznie jest mieszkać nad muchową wodą. Skawa od Raby dzisiaj różni się tym, że na Rabie przez pół dnia można złowić tylko jedną małą rybkę, a na Skawie co najmniej 10. Jest tu dużo klenia i okonia, albo – żeby nie odchodzić od prawdy – klenika i okonka. Jest też trochę okazów, które potrafią dobrze kij przygiąć. Nie mogę rozwinąć tej myśli, bo w mojej ocenie puszkarzy jest więcej niż tych okazów. Ostatni dzień września 2016 był pod tym względem piękny i łaskawy. Holowałem wielu „siłaczy” różnymi technikami, w tym wadliwymi, bo „siłacz odpływał najczęściej z prądem. Wprawdzie i tak by odpłynął, ale z ręcznie przekazanym błogosławieństwem. Trójnóg radził sobie znakomicie, zarówno w wodzie jak i na brzegu. Według mnie jest taka zasada, że łowią więcej Ci, którzy kręcą swoje muchy. Piotr Trójnóg do takich należy. Na Skawę nakręcił ich tak dużo, że wystarczyło do pokazania w nr 5 z 2016 r. „Sztuki Łowienia”. Ja, jako że przed ligą, ćwiczyłem wyczuwanie na lince boskiego impulsu. Tym razem napięcie było niskie, gorzej niż w elektronice. Na osiem zacięć i holowań miałem aż pięć spadów. Piotr Trójnóg potrzebował połowy mojego czasu, żeby posiadać taki sam pozytywny wynik. Drugą połowę czasu łowienia przeznaczył na niekończące się konwersacje z przewodnikiem. Gdyby mnie nie było, to Oni przez cały dzień nie zdążyliby wejść do wody, bowiem rozmawiając zapomnieliby, po co są nad rzeką.
Kończąc to wędkowanie kontempluję, że pogrążamy się coraz bardziej i dojrzewamy muszkarsko. Prawdopodobnie trzeba będzie ustawić nawigację na pstrągowe rzeki Słowacji. Tam można złowić
i wypuścić nawet tęczaka. Oby tylko zdrowie nam dopisywało.
 

 


4.3
Oceń
(12 głosów)

 

WYprawa wędkarska - Z życia emeryta 60 + - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł