Zaloguj się do konta

Wytrwałość

Było to wiele lat temu – moje początki zarażania się bakcylem wędkarstwa; chodziłem wtedy do VII lub VIII klasy podstawówki lata 77 albo 78; najwyżej 79 rok – wakacje.
Mój kuzyn Paweł – sprawca moich „chorób” wędkarskich – miał już kartę wędkarską, miał też (jak na tamte, trudne czasy) też i wędkę – bambusową, trzy częściową, okrągły kołowrotek (z ruchomą szpulą – teraz na podobny łowi się na muchę) – był moim IDOLEM.

Zaplanowaliśmy, że wybieramy się na ryby; w tym celu planowanie jakie zanęty, przynęty, kompletowanie sprzętu i najważniejsze – gdzie na te ryby i kogo jeszcze zabieramy ze sobą.
Po krótkiej naradzie decyzja podjęta – ryby biorą na chleb (ciasto), więc szybko zorganizowaliśmy ¼ czerstwego chleba, o zanętach tylko się mówiło a w całej nerwowości przygotowań, zwyczajnie taki fakt wypadł nam z głowy

Wybraliśmy się w kilku; do nas dołączyli też i inni nasi kuzynowie – nasz sprzęt (poza Pawłem) wyglądał bardzo prosto – spławik z korka, ręcznie malowany, żyłka, haczyk a wędzisko to odpowiedniej długości kij wierzbowy; na ryby nad stawy znajdujące się pomiędzy miejscowościami Chlebowo a Budziłowo (obecny powiat Września, gmina Miłosław).

Nasz cel to były karasie, których miało w stawie być zatrzęsienie a w myślach każdy z nas miał marzenia dorwania leszcza albo karpia albo… szkoda gadać, jakie ryby się nam marzyły.

Gdy dotarliśmy nad staw zaczęło się przygotowywanie stanowisk i powoli zaczynamy łowić; na haczyki ląduję ciasto z chleba i siłą rzeczy nęcimy a raczej dokarmiamy mniejszymi kulkami chlebowymi (w nad stawem dotarło do nas, że zanęta taka przygotowana pozostała jedynie w naszych planach)

Po kilku godzinach (może do 2 godzin) nic; nie mamy ani brania – młodsi z kuzynostwa zajęli się zabawami w piasku i innymi bardziej zajmującymi sprawami. Mnie tez już zaczynało złościć, że te karasie nawet nie chcą ruszyć naszego chleba i zacząłem wątpić, czy smakują im nawet dorzucane kulki chlebowego ciasta jak i okruszki samego chleba…
Po następnej godzinie, któryś z nas znalazł dżdżownicę, którą założył na swój haczyk.
I stało się!!! Karasie pojawiły się w stawie, nad którym byliśmy – natychmiast pada decyzja o zmianie przynęty – nasi najmłodsi – zostali zaprzęgnięci do pożytecznej pracy – wydłubywania z ziemi dżdżownic i dostarczania tego towaru na stanowiska – wszyscy byliśmy zachwyceni – karasie brały i nie były to małe sztuki. Najmniejsze miały około 18 cm.

Na to wszystko spojrzałem na swojego IDOLA – Paweł w dalszym ciągu łowił na ciasto chlebowe, skupiony – wpatrywał się w spławik i być może nam zazdrościł – naszych sukcesów. Jednak wtedy, gdy go zobaczyłem – zrozumiałem co to jest wędkarstwo – to Paweł swoim zachowanie pokazał mi, że wędkarstwo to faktycznie miłość, to obłęd, gdzie złowiona ryba jest jedynie jednym z wielu punktów, na które składa się ten sport; ważne jest miejsce, gdzie się łowi, ważna woda, okolica, nasze podejście do naszych wypraw, naszych sąsiadów - złowiona ryba nie jest najważniejsza w wędkarstwie.
Dzisiaj wiem, że Paweł wcale nam nie zazdrościł naszych ówczesnych sukcesów – takich wypraw miał za sobą wiele. Nad tym stawkiem ćwiczył inny sposób zarzucania, sprawdzał inne przypony, rodzaje obciążenia.
Z Pawłem byłem też na innych wyprawach to nad Wartę, to nad starorzecze Warty – na wszystkich tych wyprawach widziałem jedno Paweł – wędka – przynęta, to jedno; zawsze pełen cierpliwości, spokoju, który przynosi rezultaty.

W tamtą wyprawę – nad staw, Paweł nie złowił ryby; na ciasto chlebowe nie dał się skusić żaden karaś; ale to tylko wtedy tak było. Potem nigdy już nie mogłem i do dzisiaj nie mogę się równać z Pawłem jeżeli chodzi o sukcesy w łowieniu ryb. To on ma rezultaty – spowodowane swoją wytrwałością i umiłowaniem wędkarstwa. Do końca zawsze zostanę jego uczniem, zawsze będę słuchał jego rad i jego opowieści, będę stosował jego metody i tylko nieznacznie modyfikował – do warunków w jakich ja uprawiam moje hobby.
Zawsze też cieszę się z każdej wyprawy, niezależnie od tego czy wyprawa kończy się sukcesem w postaci złowionej ryby, czy też kończy się sukcesem – w postaci spędzenia cudownego dnia nad wodą.

Z przyczyn obiektywnych – końcem lat 70 tych nie znana była fotografia cyfrowa jak i nie było telefonów komórkowych, którymi można byłoby uwiecznić naszą wyprawę, dlatego nie dołączam żadnych zdjęć. Kto jednak zna Wielkopolskę to wie, że są to niewielkie stawy, częściowo zarośnięte sitowiem, umieszczone wśród pól uprawnych lub łąk, nad brzegami których rosną wierzby i ogromne topole.

Opinie (4)

zegar

Miło się czytało.Wracają wspomnienia z młodości ,gdzie na wakacjach u dziadków na wsi pełno było dołów po torfowych , a w nich mnóstwo karasi. Pozdrawiam... [2010-06-24 09:52]

sicco

teks fajny przyjemnie sie czyta takie historie :) a juz po przeczytaniu przychodza wspomnienia jak to sie kiedys pierwsze kroki stawialo z ciastem z chleba i kijem wiezbowym wydaje mi sie nawet ze wtedy bylo latwiej rybe zlapac:) pozdrawiam [2010-06-24 18:21]

nanus

Witam

Fajny tekst przyjemnie się czyta, przyjemnie czasami wrócić do starych dobrych czasów kiedy w stawie przed szkołą łowiło się złote karasie na bułkę z jajkiem i w każdym stawie były ryby. Pozdrowienia.

[2010-06-29 18:47]

pstrag222

fajny wpis miło sie czytało he he wspomnienia wracaja. i takie cos jest piekne zostawiam*****. pzdr. pstrag222 [2011-02-18 12:10]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…

Amur na bata

Godzina 14 a ja myślę czy nie wybrać by się na nockę.Po namyślę post…