Z bolonką... nad Soliną
KRZYSZTOF STANISZEWSKI (feroza)
2012-04-06
Jest koniec lata 2011 roku; świt. Po szybkim zakwaterowaniu, sprzęt na plecy i szybkim marszem zmierzam kilkaset metrów, brzegiem zalewu, na z góry upatrzone stanowisko. Z góry upatrzone, bo znane mi z poprzednich pobytów. Nad zalewem „wisi” lekka mgiełka. Widoczność około 100 metrów. Chłód i poranna wilgoć. Stan wody dość niski; kilka metrów kamiennego dna jest odsłonięte, stanowi „przybrzeżny deptak”. Niezbyt mnie to cieszy.
Nareszcie jest moje drzewo, mój punkt odniesienia. Rozkładam sprzęt i…chwila zastanowienia. Feederki wracają do pokrowca, a na macie lądują bolonki Shimano i Colmic – obie po 8 metrów. Jeszcze dobór spławików. Trzeba będzie nieźle śmignąć. Zakładam miękki stoper, system przelotowy i Waggera Cralusso „szóstkę w plusie” z długą, wymienną antenką; żyłka podstawowa - porządna czternastka; przypon - dwunastka, około 70 cm.
Pierwszy rzut na odległość dwudziestu kilku metrów. Grunt, ustawiony na około trzy metry, sprawdza się prawie idealnie. Lekka korekta odległości; przynęta na haczyki i „zaczynamy”. Antenki sterczą dokładnie na styku drobnej fali i całkiem spokojnej toni. Leciutki wiatr nie zmienia ich położenia. Jest dobrze. Jeszcze zanęta smużąca „od dna” i… mam nadzieję na dobrą, sportową zabawę. Po kilku minutach są pierwsze brania. To dorodne płocie i jazie. Słodka kukurydza zdaje doskonale egzamin. Około piątej trzydzieści jest pierwszy okazały, „złoty” leszcz. O… i młody karp złożył mi wizytę (ok. 1,5 kg).
Tylko miejscowi koledzy wędkarze, idący na swoje sprawdzone miejsca, dziwnie na mnie patrzą. Jeden nie wytrzymał:
- Kolego tu znacznie lepiej sprawdzają się porządne „gruntówki”.
- Dzięki za poradę.
Poszedł sobie. Zostaję przy bolonkach. „Długi” hol silnych rybek sprawia mi dużo satysfakcji – przecież o to w końcu chodzi.
„Przyszły” jeszcze dwa karpie. Takie „blisko” po dwa kilo. Nie rewelacja, jak na Solinę, ale biorąc pod uwagę sprzęt, na jaki wędkuję, to adrenalinkę mi nieźle podniosły. Dużych płoci i niezłych leszczy nie liczę.
Słyszę silnik motorówki (zalew to strefa ciszy). To miejscowa straż wędkarska (rybacka). Trzeba przyznać, że znakomicie opływają moje łowisko. Czynią to dużym łukiem, bacznie zwracając uwagę by nie czynić zbędnej fali.
Miła sympatyczna wymiana zdań, pełna kultura podczas kontroli. I komentarz (pytanie).
- Obserwowaliśmy pańskie wyniki przez lornetkę. Nikomu dzisiaj nic nie bierze, a u pana zupełnie dobrze, w czym rzecz?
- W moich bolonkach – odpowiadam pół żartem pół serio.
Czuję ból w nadgarstku, czas odpocząć. Składam bolonki i wyjmuję feedery.
Wędkuję na nie kilka kolejnych godzin. Efekt bardzo mizerny – kilka niedużych płotek i jeszcze mniejszych leszczyków. Tylko wczesnym świtem, dnia następnego, jeden, jedyny leszcz 63 cm – w porywach, „z ogonem”.
Przepraszam, tego poranka nad brzegiem Soliny poznałem Panią Lidię Palacz – artystkę fotografa – dokumentującą przy pomocy aparatu piękno Jeziora i Bieszczad. Tu znajdziemy wyniki jej pracy:
http://www.lidiapalacz.atelier-bobrowniki.net/strony/bieszczady/link_4/index.html